czwartek, 28 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 7

JUSTIN
            Zanim się obejrzałem nastał piątek, a więc co za tym idzie? Mecz. Od rana byłem nieco zdenerwowany, chyba bardziej niż kiedykolwiek, sam nie wiem czemu. A nie! Jednak coś mam: to mój ostatni rok w liceum, więc chciałem go wykorzystać na maksa, chciałem żeby wszystko się udało, aby mnie zapamiętali jako zdolnego siatkarza, który doprowadził drużynę do zwycięstwa.
            Zazwyczaj podwoziłem Julie do szkoły, jednak tym razem ona musiała iść wcześnie rano do lekarza, więc miałem zamiar pojechać sam.  Wsiadłem do swojego samochodu, specjalnie wstałem wcześniej, żeby nie spóźnić się na rozgrzewkę poranną przed meczem. Jednak cytrynka miała inne plany, za nic nie chciała odpalić. Przeklinałem ją, ale to nic nie dało. Zajrzałem pod maskę, nie widziałem niczego co mogłoby temu przeszkodzić. Próbowałem parę razy zapalić, lecz nic z tego. Zostało mi jeszcze jedno wyjście: tramwaj albo autobus. Sprawdziłem rozkład autobusów, odjeżdżały co piętnaście minut i tyle musiałbym czekać na następny, bo właśnie jeden odjechał. No nic, wychodzi na to, że znowu musiałem skorzystać z tramwaju.
            Chwyciłem w biegu torbę z ciuchami na mecz i butami, po czym zacząłem biec na najbliższy przystanek. Kiedy dotarłem na miejsce, okazało się że byłem tylko ja. Zacząłem się odrobinę denerwować, że mój tramwaj odjechał, że przybyłem za późno. Zerknąłem na zegarek, zostały mi co najmniej dwie minuty, a ludzi nie było. Nie mogę się spóźnić na rozgrzewkę!
            Nagle poczułem wibracje w kieszeni spodni. Chwyciłem telefon, a na wyświetlaczu pisało „Jordan”.
            - No siema stary, co tam?
            - Siema, takie szybkie pytanie: czego nie wziąłeś Julie do szkoły?
            - Co? – byłem zdezorientowany. – Mówiła, że idzie do lekarza…
            - Do jakiego lekarza? – parsknął. – Nigdy nie była zdrowsza. Ja już jestem w szkole, siedzę sobie normalnie z Ashley a ta mi dzwoni, gdzie samochód bo chciała jechać do budy.
            - Co?! – byłem coraz bardziej skołowany. – Umówiliśmy się, że spotkamy się w szkole… - coś zaczęło mi poważnie śmierdzieć. – No to widocznie muszę pogadać z Julie. Na razie. – wyłączyłem telefon, widząc nadjeżdżający tramwaj.
            Drzwi otworzyły się automatycznie, w środku było prawie pusto, może jedynie starszy pan z gazetą, siedzący przy oknie i kobieta w ciąży naprzeciwko. Wsiadłem bez problemu i oparty o ścianę, trzymałem się rury. Jakoś wygodniej mi było kiedy stałem, lubiłem jak mną kołysze podczas jazdy.
            Wszyscy czekaliśmy aż drzwi się zamkną, ja również, jednak wtedy zobaczyłem jak ktoś biegnie. Na pewno była to dziewczyna, po włosach poznałem Carter. Miała charakterystyczne włosy, nie ciemny, nie jasny blond, krótkie i zawsze poskręcane, nie były całkiem proste ale kręcone również. Nic nie było takiego określonego, żeby dopasować je do kategorii, tym się wyróżniała.
            - Cze…kaj…cie ! – wydyszała biegnąc.
            Cała na twarzy była czerwona z wysiłku, ale jej nogi gnały szybko przed siebie – miała kondycję. Drzwi już chciały się zamknąć, kiedy w porę wcisnąłem guzik, żeby jeszcze chwilę pozostały otwarte. Stanąłem w progu i wystawiłem ręce. Rozpędzona Carter chwyciła mnie za nie, aby wejść do środka. Niestety z jej równowagą nie było do końca dobrze, ponieważ przez przypadek uderzyła się w rurę.
            - Dzięki. – powiedziała.
            - Dziękujesz słupowi za to że przybił ci „czółko”? – parsknąłem śmiechem, a Carter jeszcze bardziej poczerwieniała. – Oj rozchmurz się. – tyknąłem ją żartobliwie w ramię, od razu na jej wargach pojawił się lekki uśmiech.
            - Lubisz jeździć tramwajem? – spytała, próbując zmienić temat.
            - Tak właściwie to nie. – włożyłem ręce do kieszeni spodni. – Cytrynka mi nie chciała ruszyć, więc byłem zmuszony do tramwaju.
            - Ehm, cytrynka? Czy dobrze usłyszałam? – spytała powoli z dużą niepewnością. Widziałem jak jej źrenice robią się szersze a oczy błądzą po moich ustach, szukając odpowiedzi.
            - Tak, dobrze usłyszałaś. Tak nazywam mój samo… - w tej chwili tramwaj ruszył. Dziewczyna odruchowo złapała się czegoś, ja jednak zapomniałem i runąłem na nią do przodu, niechcąco przybijając klatkę piersiową do jej czoła. Była taka malutka przy mnie. - … chód. – dokończyłem. – Nic ci nie jest? – dyskretnie się odsunąłem, próbując odzyskać równowagę, chwyciłem za czarny uchwyt, zawieszony na barierce przy Carter. Dziewczyna podniosła wzrok i pokręciła głową. – Jesteś pewna?
            - No dobra, może trochę mnie czoło boli. – westchnęła. – Mam guza?
            Odchyliłem jej głowę i spojrzałem na czoło. Nie było nic widać oprócz malutkiej, fioletowej plamki, ale to dopiero gdy się człowiek przypatrzył. Nie chciałem się jeszcze odsuwać, przyjemnie mi się trzymało twarz Carter. Spoglądnąłem jej w oczy, widać było że czeka niecierpliwie na odpowiedź. Kiedy już chciałem udzielić, to znowu mną rzuciło, tylko tym razem zdążyłem się złapać za barierkę.
            - Nie masz. – odparłem, uśmiechając się do niej szeroko, próbując ją rozluźnić, gdyż nadal chyba czuła się niezbyt komfortowo w moim towarzystwie. – A przynajmniej z daleka nie widać, dopiero gdy się przybliży to widać.
            - Oh, no nie. – jęknęła.
            - Hej, a pamiętasz co dzisiaj jest? – zmieniłem temat.
            - Pewnie. Dzisiaj wam Księżniczki dokopią. – wyszczerzyła zęby w uśmiechu, na co parsknąłem śmiechem.
            - Jasne, jak tylko odróżnią serw od ataku. – prychnąłem. – Ale przyjdziesz obejrzeć porażkę swoich, nie?
            - Chyba tak. – wzruszyła ramionami i zapatrzyła się w szybę. – Mam nadzieję, że trafię.
            - Emma cię poprowadzi.
            - Jeśli będzie chciała przyjść… - nadal nie odrywała wzroku od szyby, spoglądnąłem w tamtym kierunku. – Uwielbiam patrzeć jak obraz się rozmywa. Nie wiem czemu to mnie odpręża. Dlaczego ja wciąż mówię. – warknęła na siebie.
            - A nie wolisz jak rozmywa się w samochodzie?
            - I teraz się ze mnie śmiejesz. – skrzyżowała ręce na piersiach. – Nie, nie wolę.
            - A lubisz w ogóle jeździć samochodem? Bo mógłbym cię podwozić, tylko dzisiaj mi cytrynka nie chciała zapalić, nie wiem czemu. – skrzywiłem się.
            - Nie dziękuję. – na chwilę jej oczy znów napotkały moje usta, po czym zwróciły się ku oknie. – Jesteśmy na miejscu. – oznajmiła, po czym przeszła niepewnie pod moją ręką, a ja podążyłem za nią.
            - Jak… jak można nie lubić samochodów? – zmarszczyłem czoło, bowiem to była dla mnie nowość.- Oh. – teraz mnie olśniło. – To przez ten wypadek, prawda?
            - Nie chcę o tym mówić.
            - Okej, okej. – uniosłem ręce w geście obronnym, widząc że dziewczyna wygląda jakby szykowała się do ataku.
            - Powodzenia na meczu. – rzuciła, szykując się aby skręcić w stronę swojej szkoły.
            - Nie dzięki. – odparłem.
            Widziałem, że humor opuścił Carter i mnie powoli też, zwłaszcza jak pomyślałem o Julie. Kiwnąłem dziewczynie na pożegnanie i z rękami, włożonymi do kieszeni spodni skierowałem się ku szkole. Po drodze napotkałem kilka uważnych spojrzeń, dodających pewności siebie uśmiechów od cheerleaderek które również musiały się wykazać na meczu oraz pokrzepiających okrzyków „Do boju!”, itp. Odpowiadałem wszystkim lekkim uśmiechem, ale starałem się przejść przez korytarz jak najszybciej mogłem.
            - Życzę powodzenia panie Bieber. – po plecach poklepał mnie dyrektor.
            - Hm, dziękuję. – odpowiedziałem niezręcznie.
            Pośpieszyłem dalej, aż zobaczyłem Davida. Pomachałem mu, jednak mnie nie zauważył gdyż był oparty o ścianę, a Alice niemal na nim wisiała. Widziałem jak obydwoje głupio chichotali i szczerze niedobrze mi było, chociaż sam miałem dziewczynę to jednak nie przepadałem za takim okazywaniem sobie uczuć.
            - David! – nie słyszał mnie, za bardzo był zajęty lizaniem się z Alice.
            Wywróciłem oczami i zrezygnowany już miałem przejść przez korytarz, łączący salę gimnastyczną z resztą szkoły, kiedy niespodziewanie przede mną wyrosła Pauline. Serce zaczęło mi bić niebezpiecznie szybko na jej widok, zwłaszcza kiedy się uśmiechnęła, nie mogłem tego nie odwzajemnić.
            - Cześć. – powiedziała pewna siebie jak zawsze. – Chciałam ci tylko życzyć powodzenia na meczu. – zamrugała zalotnie rzęsami.
            - Jasne. – mruknąłem siląc się na obojętny ton głosu, jednak dziewczyna chyba widziała w moich oczach jak na mnie działa, bo uśmiech nie schodził jej z ust. Wspięła się na palcach tak, jakby chciała powiedzieć coś na ucho i myślałem, że właśnie to zamierza, jednak sekundę później poczułem jak delikatnie przegryza moje ucho. Nie powiem, że było to niemiłe uczucie, przeciwnie, podobało mi się, ale to co zobaczyłem za jej plecami już mniej bowiem Julie widziała całą sytuację. Zmarszczyła czoło, a z oczu zdawały się iskrzyć pioruny, gdyby spojrzenia mogły zabijać już dawno byłbym martwy.
            - Widzimy się po meczu. – puściła mi oczko Pauline, odsuwając się na bezpieczną odległość, po czym mnie wyminęła. Julie odwróciła się i zamaszystym krokiem udała się w przeciwną stronę.
            - Julie! – zawołałem za nią, jednak ona nie odwróciła się.
            Wiedziałem, że nie było to specjalnie fair wobec niej, jednak nie zrobiłem nic złego, to Pauline ze mną flirtowała. Poza tym to Julie kłamała rano i przeczuwałem, że nie było to małe kłamstewko tylko coś poważniejszego. Teraz jednak wolałem się skupić na meczu, musiałem dać z siebie wszystko, nie mogłem pozwolić żeby jakakolwiek dziewczyna zaważyła na mojej grze.
            - Cześć trenerze. – powitałem mężczyznę, siedzącego na trybunach ze swoim notatnikiem.
            - Bieber ty już tutaj? Mecz za dwie godziny. – wydawał się być zdziwiony, mimo iż zawsze przychodziłem wcześniej.
            - Chciałem się rozgrzać. – wzruszyłem ramionami.
            - Ale aż dwie godziny? Przyznaj się, chcesz opuścić lekcje. – parsknął śmiechem.
            - To jako dodatek. – zaśmiałem się. – Przebiorę się i pójdę pobiegać na stadionie, wrócę tu za godzinę.
            Trener Berkins tylko kiwnął głową, a więc jak powiedziałem tak zrobiłem. Włożyłem jeszcze słuchawki do uszu, zegarek który pokazywał mi prędkość oraz kilometry i byłem w niebie. Na stadionie byłem sam, nie przeszkadzało mi to, a wręcz przeciwnie, bardzo odpowiadało. Dopiero pół godziny później przyszły cheerleaderki, a wśród nich, zauważyłem ze zdziwieniem, była Pauline. Pomachała mi i dumnie kroczyła w krótkiej spódniczce z resztą dziewczyn. Potrząsnąłem głową, starając się biegać dalej.
            Po godzinie na boisko przyszła reszta drużyny, w tym David.
            - Coś ty zrobił Julie? – zapytał na wstępie.
            - Ja? Nic. Ona coś zaczęła kłamać.
            - Na mnie się wydarła, że Pauline znowu się wpieprza między was. Ja tam nic do niej nie mam, ale dlaczego zawsze muszę obrywać? – westchnął.
            - David nie gadajmy o tym teraz, lepiej skupmy się na meczu. – przywołałem go do rzeczywistości, chociaż w większej mierze mówiłem do siebie. Ta poranna sprawa nie dawała mi spokoju, musiałem jednak oczyścić umysł, co było ciężkie, ponieważ nawet kiedy odbijaliśmy w parach, czy ćwiczyliśmy atak to jednak myślałem o tym, próbowałem jakoś to wyjaśnić, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
            - Jeszcze pół godziny! – oznajmił trener.
            Zauważyłem, że ludzie zaczęli się schodzić, Księżniczki również przybyły w tym mój zgorzały przeciwnik – Josh Winston. Jak tylko wszedł, uśmiechnął się do mnie krzywo i pokazał kciuk do góry. Wystarczyło zobaczyć jego mordę, żeby mnie nakręcić do gry, miałem ochotę zedrzeć mu ten uśmieszek z twarzy i to zaraz. Aż mnie mdliło, jak widziałem gdy się rządził w swojej drużynie, a wszyscy tam zaślepieni się w niego wpatrywali. Nie widzieli tego sukinsyna w akcji, kiedy był prawdziwym sobą.
            - Stary, dokopiemy im, zobaczysz. – David poklepał mnie po ramieniu, a ja odruchowo napiąłem mięśnie gotowy do walki.
            - Winston pożałuje, że kiedyś ze mną zadarł. – warknąłem, nie patrząc już na niego. Nie mogłem dać mu tej satysfakcji.
            Kiedyś Josh chodził do naszej szkoły, właściwie byliśmy bliskimi kumplami jak teraz z Jordanem. Wtedy byłem z Pauline, on to wiedział bardzo dobrze, a mimo to ona zdradziła mnie z nim, z moim kumplem. Najgorsze było to, że on niczego nie żałował, wzruszył ramionami, odwracając się do mnie plecami. Cierpiałem, a ten dupek mnie olał, był takim tchórzem że przeniósł swój tyłek do konkurującej szkoły. Od tamtej pory nigdy nie rozmawialiśmy normalnie, żeby obyło się bez bójek.
            - Przyszła. – wycedził David, przerywając moje wspomnienia.
            Podążyłem oczami tam gdzie przyjaciel i zauważyłem Emmę oraz Carter, razem idące na trybuny odłączone od grupki ze swojej szkoły. Blondynka rozglądała się wokół nieco przytłoczona budynkiem oraz tak dużą ilością obcych osób.
Nie wiedziałem jak to jest być nowym, nikogo nie znać, Valance było moim domem, znałem w nim każdy sklep, każdego człowieka, wszystkie imprezy, odbywające się co roku oraz różne plotki. Mimo iż czasami nienawidziłem mieszkać na takim zadupiu, wolałem raczej duże miasta, gdzie zawsze się coś działo, kiedy w Valnce panowały pustki, jednakże gdy byłem długo w innym miejscu zawsze tęskniłem za tym miastem, a może za ludźmi tutaj. Jasne, nie zawsze było kolorowo, ale co z tego?
Pomachałem Carter. Nie widziała mnie, za to Julie, stojąca za nią tak. Zmrużyła groźnie oczy i usiadła na trybunach. Westchnąłem, kiedy dziewczyna zauważyła, że w cheerleaderkach jest jej wróg.
- Bieber! Clark! Zbiórka!
I wszystkie problemy trzeba było odsunąć na bok, całe szczęście. Trener wygłosił tą swoją mowę jak co mecz, dodając tylko słowa, które mnie lekko zestresowały.
- Dla niektórych ten rok, jest rokiem ostatnim, dlatego też musimy się postarać najmocniej jak potrafimy. Jeśli wygramy ten mecz, pojedziemy na stanowe, a potem krajowe.
- Księżniczki są słabe, wygramy! – zawołał James.
- NIE! – wrzasnął trener, patrząc na niego groźnie. – NIGDY nie możecie być pewni wygranej, ponieważ wtedy przegracie. Macie się starać z całych swoich sił, grajcie najlepiej jak potraficie. Do dzieła!

Po dopingu cheerleaderek publiczność zaczęła głośno klaskać, a jeszcze głośniej było kiedy obie drużyny weszły na boisko. Josh posłał mi krzywy uśmieszek, stojąc w linii ataku. Odgryzłem mu się tym samym, maskując zdenerwowanie, ale gdy tylko piłka znalazła się w górze, byłem spokojny. Siatkówka to był mój żywioł, to było to co kochałem.


Od autorki: Dość długi mi wyszedł. Nareszcie odzyskałam wenę na to opowiadanie. Zrozumiałam, że za bardzo się bałam o waszą opinię, że wam się nie spodoba itd, ale ważne jest, żeby przede wszystkim mi się podobało, bo nie chcę pisać na przymus, nie zrozumcie mnie źle :) Trochę mi przykro, że tak dużo czytelników odeszło, ale bardzo dziękuję tym co ze mną zostali. Kocham was kochani, jesteście tacy wyjątkowi xx

czwartek, 21 sierpnia 2014

Liebster Award


Nominacja do Liebester Award otrzymywana jest od innego blogera, w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę" Jest przeznaczana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po otrzymaniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań, otrzymanych od osoby, która cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który cię nominował.

PYTANIA :

1. Jak długo blogujesz?
Bloguję hm... odkąd skończyłam lat 12 chyba, czyli tak z 5 lat :o Na początku były to blogi z jonas brothers, demi lovato itd, potem justin, następnie one direction i teraz znowu justin :)
2. Co jest dla ciebie inspiracją?
Inspiracją dla mnie jest przede wszystkim muzyka, np znajduję jakiś fajny kawałek i zaczynam marzyć, a marzenia przeistaczają się w bohaterów, ich historię oraz fabułę. Na drugim miejscu zaś jest mój przyjaciel, który wiedzie naprawdę barwne życie i tym samym mnie inspiruje, nie tylko swoim życiem jak i jego przemyśleniami na różne sprawy. Inspiracją są również filmy oraz książki, czy zdjęcia nawet,
3. Kto jest twoim idolem?
Moim idolem jest oczywiście Justin Bieber, ale również Fall Out Boy, nadal Jonas Brothers, Hurts i Demi Lovato, Taylor Swift, Ed Sheeran
4. Jak spędzasz nowy czas.?
Nowy czas? Jak już to wolny czas. Uwielbiam sport, kocham i właśnie w wolnym czasie ćwiczę, biegam, jeżdżę na rowerze, pływam, lubię też leżeć na podłodze kiedy nikogo nie ma i w ciemnościach słuchać muzyki. W roku szkolnym uwielbiam na nudnych lekcjach czytać książki, tworzyć różne historie na wyrwanej kartce z zeszytu. 
5. Które ff jest twoim ulubionym?
Nie mam ulubionego, wszystkie które czytam są świetne i są moimi ulubionymi :)
6. Masz rodzeństwo?
Mam starszego brata.
7. Co robisz kiedy masz blokadę twórczą?
Leżę na łóżku słuchając muzyki i myśląc o różnych sprawach, albo idę na spacer, przewietrzyć się.
8. Jaka piosenka jest twoją ulubioną?
Mam mnóstwo ulubionych, ale gdybym mogła wybrać to Marianas Trench - Beside you oraz Bon Jovi - Always (naprawdę piękna)
9. Kim chcesz zostać w przyszłości?
Nie mam pojęcia, wiem natomiast że chcę iść na studia związane z geodezją albo turystyką :) Pewnego dnia skończę którąś książkę, bo mam ich bardzo dużo na laptopie i zamierzam ją wydać.
10. Jakiego rodzaju filmy robisz?
Robię jak już to zwiastuny, ale tak oglądać filmy to lubię: science-fiction, dramaty, romanse, czasem komedie, fantasy i akcji
11. Co daje ci najwięcej radości w pisaniu?
Najwięcej radości w pisaniu daje mi to, że mogę oderwać się od rzeczywistości, wtedy nie myślę o swoich sprawach, o swoim życiu realnym lecz skupiam się na bohaterach i ich życiu.

NOMINOWANI:
11.http://marzenia-duszy.blogspot.com/

PYTANIA DO WAS:
1. Jak zaczęła się twoja historia z pisaniem?
2. Gdzie szukasz inspiracji?
3. W jakim wieku jesteś?
4. Co daje ci satysfakcję?
5. Jakiego typu książki czytasz, lubisz?
6. Jaki film/książka zmusiła cię do myślenia, zainspirowała i czy tworzysz na jej podstawie swoje opowiadanie?
7. Ulubiony film?
8. Gdy miałaś chwilę słabości, to czy planowałaś na zawsze skończyć z pisaniem?
9. Jakie plany wiążesz na przyszłość i czy dotyczą one pisania?
10. Jesteś szczęśliwa?
11. Kto jest twoim idolem ?

OGŁOSZENIE:
Rozdział jest w trakcie pisania, ale zapraszam na mojego drugiego bloga gdzie już pojawił się prolog:
you-give-me-fire.blogspot.com

sobota, 16 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 6

CARTER
            Siedziałam na trawie w samym środeczku ogródka domu Clarków. Nigdy bym nie sądziła, że się tu znajdę, to jest, u osoby która za mną nie przepada. To było naprawdę niezręczne, dalej jest i nie za bardzo wiem jak mam się zachowywać. Dopiero co poznałam tą małą dziewczynkę, a ona już chce się ze mną bawić, wpuszczają mnie do domu jakbyśmy się znali wszyscy razem od lat i tak po prostu zostawiają. Naprawdę nie wiedziałam co o tym myśleć.
            - Carter! Caarter! Patrz czego go nauczyłam! – piszczała Jazmyn, stojąc niedaleko mnie z wielkim psem u swoim boku.
Wcześniej się go bała, nawet nie chciała wejść do ogródka, gdy tylko go zobaczyła, ale na szczęście przekonałam ją, że Rocky nie gryzie. Podeszłam do niego bliżej a on rzucił się na mnie i zaczął lizać po twarzy, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, dawno nie miałam styczności ze zwierzętami i szczerze za tym tęskniłam. Zastanawiałam się, czy nie po prosić Grega, żebyśmy kupili psa, chociaż wiem, że znalazłby tysiąc argumentów przeciwko temu. Jazmyn widząc to, powoli podchodziła w naszym kierunku.
- No już, wystaw rękę i zobaczysz, że cię poliże a nie ugryzie. Ostrzegam, będzie łaskotać. – uśmiechnęłam się do niej zachęcająco.
Spojrzała na mnie niepewnie, potem na psa, a potem znowu na mnie i nieśmiało wyciągnęła dłoń przed siebie. Rocky to zauważył i ochoczo podbiegł do niej, zaczynając lizać jej rękę. Jazmyn zaczęła się śmiać, a potem przytuliła psa, który był od niej dwa razy większy, jakby tuliła przytulankę do snu.
- Widzisz? Nie ma się czego bać. – poklepałam ją lekko po plecach.
Mała już nie potrzebowała mojej zachęty. Zaczęła biegać razem z psem. Teraz natomiast stała nad nim, wciąż powtarzając:
- Siad! Siad! Dobry pies! – gdy siadał ona cmokała go ustami w nosek, a pies szczekał kilka razy wesoło i machał energicznie ogonem na znak radości. Patrzyłam na ten obrazek z lekkim uśmiechem na twarzy, dopóki nie zorientowałam się, że to nie moje miejsce, nie powinno mnie tu być. Wstałam i podeszłam do dziewczynki.
- Wiesz Jazmyn, ja już będę szła.
- Nie idź. – chwyciła mnie za mały palec, spoglądając tymi swoimi dużymi, błyszczącymi się oczami, którym chyba nikt nie potrafił odmówić.
- No właśnie, zostań jeszcze chwilkę. – rzucił Justin, wychodząc na zewnątrz. – Co masz do stracenia? – wzruszył ramionami i posłał mi olśniewający uśmiech. – Zresztą Rocky cię polubił. Nie idź.
To, że próbowali mnie zatrzymać poruszyło moje serce, cała wewnątrz się rozpłynęłam, na zewnątrz ukazałam szeroki uśmiech i pokiwałam głową. Jazmyn zadowolona zaczęła biegać z psem.
- Kto by pomyślał, że moja siostra polubi tego psa. – Justin był naprawdę zaintrygowany. Usiadł obok i pokręcił głową. – Gratuluję. – szturchnął mnie lekko w ramię, śmiejąc się. – Kiedyś się za to odwdzięczę.
- Trzymam cię za słowo. – również uśmiechnęłam się. – Mecz jest za cztery dni, denerwujesz się?
- Ja? – parsknął, po czym wstał dumnie prężąc pierś. – Patrzysz na najlepszego siatkarza w całym Valance.
- No czyja wiem.., nie wyglądasz. – udałam zawahanie, wiedząc, że zaraz odpowie na atak.
- To przez wzrost? – prychnął. – Może i mam tylko sto osiemdziesiąt centymetrów ale za to nikt mnie nie pokona w ataku.
- Dopóki nie zobaczę, nie uwierzę. – spojrzałam na niego wyzywająco.
- Okej. Ty i ja, boisko za pół godziny. Zobaczymy co potrafisz. – poruszył zabawnie brwiami.
- Żartujesz? – miałam nadzieję, że to był żart, chociaż Justin wyglądał na przejętego tym tematem.
Greg opowiadał mi, że w moim wcześniejszym życiu, kiedy jeszcze wszystko pamiętałam, kochałam sport, siatkówka również się do tego zaliczała, jednak nie chciałam mu uwierzyć. Wystarczyło, że spojrzałam w lustro, zobaczyłam grube, stykające się ze sobą uda, obwisłe ramiona i wystający brzuch. Ktoś tak wyglądający nie może kochać sportu.
Teraz było za późno aby odmówić Justinowi, musiałam przyjąć wyzwanie, jeśli nie chciałam wyjść na idiotkę. Co ja kurde zrobię teraz? Może mam jakąś piłkę w domu i szybko poćwiczę odbicia. Nie no, to bez sensu. Teraz liczyło się dla mnie jedynie zaufanie do Grega. Jeśli mówił prawdę, powinnam sobie poradzić, a jeśli nie to znaczy, że kłamał.
- A co, tchórzysz?
- Nie. – odparłam szybko.
- Ahh, okej. To widzimy się za pół godziny na boisku tym przy stadionie. – wyciągnął dłoń, którą uścisnęłam.
- A gdzie jest ten stadion? – spytałam.
- Za tą ulicą w lewo i po prawej stronie będzie taki mały park i za tym parkiem jest stadion a obok inne boiska. – wytłumaczył wciąż ściskając moją dłoń.
- To do zobaczenia. – rzuciłam, po czym delikatnie odsunęłam się. Justin speszony wypuścił moją dłoń z uścisku i niepewnie potargał swoje włosy. – Pa Jazmyn! – pomachałam jej, po czym wzięłam książkę, którą zostawiłam na tarasie i szybko przeskoczyłam mały płotek, dzielący nasze posiadłości, wracając do domu.
Zdjęłam buty w przedpokoju i rzuciłam je do kąta, a książkę położyłam na stole w kuchni.
- Halo? Greg, gdzie jesteś? – odpowiedziała mi cisza. – Kurde, kurde, kuuurde. – mruczałam nerwowo, chodząc w tę i z powrotem.
Na początku zajrzałam do piwnicy, gdzie pozostały wszystkie pudła, które były krótko mówiąc, zbędne. Nie przypominam sobie, żebym kiedyś wypakowywała piłkę do siatkówki, ale nadzieja była w tych pudłach.  Zaczęłam wszystkie przeglądać, większość to były stare ubrania, jakieś porcelanowe figurki, książki, kasety wideo. Z każdym kolejnym pudłem moja nadzieja gasła. Aż wreszcie otworzyłam ostatnie pudło, gdzie znajdowały się zabawki, prawdopodobnie z mojego dzieciństwa.
Zrezygnowana westchnęłam głośno. No trudno, muszę zaryzykować, najwyżej się ośmieszę, co z tego? Mam chyba prawo nie umieć grać. Tak pocieszając się poczłapałam schodami w górę aby wejść do swojego pokoju. Tam zmieniłam rybaczki na luźne, dresowe, krótkie spodenki i białą koszulkę na ramiączkach, gdyż mimo jesiennej pory roku, upał był niesamowity. Spojrzałam w lustro i wzdrygnęłam się, widząc uda które z każdym moim krokiem trzęsą się jak galareta.
- Carter? Jesteś w domu?
Zbiegłam szybko po schodach, przez co poślizgnęłam się na dwóch ostatnich stopniach i prawie wywaliłam, gdyby w porę nie złapał mnie Greg. Odchrząknęłam.
- Jestem. – oświadczyłam.
- Czemu… jesteś tak ubrana? – zmarszczył czoło.
- Dobra, wiem, że wyglądam okropnie, nie musisz mi tego przypominać na każdym kroku! Greg, czy ja dobrze gram w siatkówkę? Wszystko teraz zależy od ciebie.
- Eh, a po co ci to?
- Odpowiedz! – pisnęłam.
- Kiedyś dobrze grałaś, ale nie wiem jak teraz… Minęło sporo czasu, więc mogłaś wypaść z formy, a co? Umówiłaś się z kimś?
- No to jestem skończona. – jęknęłam i poszłam do salonu, aby walnąć się na kanapę. – Dlaczego mi tego wcześniej nie powiedziałeś?!
- Skąd miałem wiedzieć, że dla ciebie będzie to taki problem?
- Ughhhh. – jęknęłam i ruszyłam do kuchni. – Jest jakiś obiad?
- Odgrzej sobie zapiekankę.
Zjadłam obiad, wciąż myśląc o umówionym meczu z Justinem. Bałam się jak cholera, chociaż nie wiedziałam w sumie dlaczego, gdyż przecież znałam go zaledwie trzy dni i to niby nie było nic wielkiego, ale jednak… Gdy go po raz pierwszy zobaczyłam, myślałam, że to nie moja liga, popularni, bogaci i na dodatek przystojni chłopcy zazwyczaj są zarozumiali i mają tylko przyjaciół, którzy są do nich podobni, w tej samej lidze.
Jednak ten okazał się być inny. Przyjął mnie, mimo mojego wyglądu: grubych ud, zbyt umięśnionych łydek, krótkich i dodatkowo cienkich włosów oraz tego, że prawie cały czas jestem czerwona na policzkach bez wyraźnego powodu. Mój charakter również nie przyciągał innych ludzi jak magnes, a to wszystko dzięki mojej ulubionej koszulce Justin mnie zauważył. Kto wie, czy gdybym jej wtedy nie założyła teraz byśmy się znali.
Dzięki koszulko !
A co będzie jak on mnie pozna bliżej i stwierdzi, że nie było warto do mnie zagadywać? Ja się do niego przywiążę, a on nagle zniknie. Tego najbardziej się obawiałam.
- Wychodzę! – oznajmiłam wujkowi.
Ubrałam tylko białe, wyższe do kostek Nike i wyszłam, w tej samej chwili z domu wyszedł David. Nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą, po czym od razu zmieniły kierunek. Gdy ponownie na mnie spojrzał, uśmiechnęłam się do niego aby rozładować napięcie, lecz on odwrócił wzrok.
Tak. Justin na pewno niedługo przejrzy na oczy, a jak nie to ktoś mu w tym pomoże. Błagam Cię Carter, nie przywiązuj się! – krzyczałam na siebie, żeby wbić to sobie do głowy.
Ruszyłam w wyznaczonym kierunku szybkim marszem, żeby się nie spóźnić. Jeszcze tam nie byłam, więc ciekawość pchała mnie tym bardziej do przodu. Zerknęłam na zegarek, zapięty na lewym nadgarstku, miałam jeszcze pięć minut, jednak już zbliżałam się ku celowi. Zza drzew widziałam białe, wystające słupy a między nimi trybuny, ale najpierw musiałam przejść szybko przez malutki park, żeby dotrzeć do stadionu. Obeszłam go w pół, aż zobaczyłam resztę boisk.
- Carter! – usłyszałam swoje imię, więc zaczęłam szukać właściciela tego głosu. Słońce mi w tym nie pomagało, ledwo widziałam. – Carter! – głos był coraz bliżej. – Na prawo!
Zasłoniłam słońce ręką i podążyłam w prawą stronę, aż zobaczyłam Justina z piłką pod pachą. Miał czarne, luźne spodenki do kolan przez co jego nogi wydawały się jeszcze chudsze oraz białą koszulkę na ramionach, idealnie odsłaniające wyrzeźbione ramiona.
- Cześć znów. – podeszłam bliżej, ukrywając się w cieniu. – Myślałam, że na ogół na boiskach będzie więcej ludzi. – rozejrzałam się wokół. Na każdym boisku były dwie, czasem trzy osoby, nie więcej. W Chicago coś takiego było nie do pomyślenia, kiedy jeszcze tam mieszkałam po wypadku samochodowym i wyszłam ze szpitala, to przeszłam obok jednego stadionu, gdzie ludzi było pełno, a jeszcze więcej czekało, aż któreś miejsce się zwolni. W Valance jak widać, tak nie było.
- To dlatego, że dzisiaj jest jakiś koncert na rynku. Nie słyszałaś tego jak gra muzyka? Chyba w całym mieście ich słychać.
- Nie. – przełknęłam ślinę. – A ty czemu nie poszedłeś? – szybko zmieniłam temat, byleby nie dotrzeć do mojej wady słuchu.
- Nie moje klimaty. – odparł. – Poza tym umówiłem się z tobą na mecz, prawda? Ja zawsze dotrzymuje słowa. – puścił oczko. – Zaczynamy, czy chcesz się rozgrzać? Ja miałem na to czas.
- Daj mi chwilkę. – poprosiłam. – Mogę piłkę? – w odpowiedzi mi ją rzucił. Zręcznie złapałam i kilka razy odbiłam od betonu. Twarda.
Czułam na sobie palące spojrzenie Justina, przez co było mi trochę nieswojo i nie chciałam odbijać, co jeśli mi się nie uda i zrobię z siebie idiotkę? O nie, nie ma mowy! Odrzuciłam do niego i klasnęłam w dłonie.
- To zaczynamy? – rzuciłam lekko, zbyt lekko, ponieważ wewnątrz cała się trzęsłam z nerwów.
- Jaka pewna siebie. – uniósł podejrzliwie brwi. – Chcesz, żebym to ja zaczął? – kiwnęłam twierdząco głową. – Okej, skoro chcesz. – uśmiechnął się tajemniczo, po czym ustawił się na miejscu.
Ja natomiast stanęłam w samym środeczku, aby być gotowa zarówno na dalszy serw jak i ten bliższy, gdyż nie wiedziałam czego się spodziewać. Spojrzałam niezręcznie na swoje ręce: „Nie zawiedźcie mnie” – mruknęłam do nich w myślach. Po czym otrząsnęłam się, nie mogąc uwierzyć, że właśnie rozmawiałam z własnymi rękami i zaczęłam obserwować każdy ruch Justina. Odbił kilka razy piłką o beton, minęło dosłownie kilka sekund zanim zorientowałam się, że zaserwował, ponieważ piłka minęła moje ucho z prędkością światła. Justin wyglądał na zadowolonego z siebie, ponieważ śmiał się, prawdopodobnie z mojej miny.
- Otwórz oczy Carter! – usłyszałam śmiech chłopaka i dopiero wtedy zorientowałam się, że zaciskam mocno powieki, skulona w sobie.
- Bardzo… bardzo zabawne! – odpowiedziałam mu, próbując ukryć zażenowanie.
- Gramy do 15!
Zaserwował jeszcze raz, a ja byłam nadal zdezorientowana. Nie wiedziałam co robić z rękami, więc odruchowo plasnęłam jedną ręką w piłkę, jednak ta walnęła w siatkę. Zabolało jak cholera, jęknęłam i złapałam się za bolącą dłoń. Cała była czerwona i napuchnięta. To koniec, jestem skończoną idiotką.
Podniosłam głowę i zauważyłam idącego ku mnie Justina. Był jednocześnie zmartwiony co rozbawiony tym zajściem.
- Wszystko okej? – spytał, przechodząc pod siatką.
- J-ja… - jęknęłam, nie bardzo wiedziałam co zrobić. Spuściłam rękę i zacisnęłam powieki. – Jest okej.
- Mogłaś wcześniej powiedzieć, że nie umiesz grać. Chętnie cię nauczę. – zaproponował, przez poczułam się jeszcze gorzej. Wiedziałam, że teraz w myślach się ze mnie śmieje, uważa za ofiarę. Kto to widział siedemnastolatkę która nie umie grać w siatkówkę? No przynajmniej powinnam umieć odbić, ale nie, ja jestem totalną ofiarą.
- Ja umiem…. Umiałam. – poprawiłam się od razu. – Kiedyś.
- Ale jak się raz nauczysz to tego się nie zapomina. – zmarszczył czoło, pewnie myślał że go wkręcam, że to tylko wymówka.
- No właśnie. – spojrzałam na niego, świadoma że jestem cała czerwona na twarzy ze wstydu. – Ja…. Nie łatwo mi o tym mówić, ale kiedy mieszkałam w Chicago, miałam wypadek samochodowym na wskutek którego straciłam pamięć.
- Nie musisz się tego wstydzić. – poklepał mnie po ramieniu, może nie miał tego na celu, ale to było dość mocne klepnięcie. – Nauczę cię, choćbym musiał zarywać nocki.
- Dlaczego ci tak na tym zależy? – odważyłam się go spytać.
- Nie wiem. – wzruszył ramionami. – Przypominasz mi kogoś.
- Tak? A kogo? – nie mogłam się powstrzymać od zadania tego pytania.
- Moją przyszłą przyjaciółkę. – wyszczerzył zęby w uśmiechu i pokręcił głową, lekko zmieszany. – Jak tylko zobaczyłem twoją koszulkę, pomyślałem „O! Muszę ją poznać”. Gratuluję dobrego gustu muzycznego.
- Dzięki. – parsknęłam śmiechem. – Ale ostrzegam cię, ja nie jestem taka jak inni twoi znajomi. – dodałam nieco poważniej.

- Dobrze. Właśnie o to chodzi. – uśmiechnął się tajemniczo. – A teraz chodź, nauczę cię jak się odbija.

Od autorki: O rany, o rany, o rany masaaaakra. Chyba źle zaczęłam to opowiadanie, bo przestaje mi się podobać, jednak jak już zaczęłam to skończę, a w międzyczasie stworzyłam nowego bloga:


Gdzie już jest zwiastun i bohaterowie. Myślę że to przypadnie wam bardziej do gustu. Niedługo się pojawi prolog, muszę tylko kilka poprawek nanieść i dodaję. Mam nadzieję, że chociaż rzucicie na niego okiem :)

sobota, 2 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 5

JUSTIN

            - Już wiem. – Julie stanęła przede mną, kiedy chciałem ściągnąć koszulkę i trochę pobiegać po stadionie na rozgrzewkę, ponieważ słońce paliło tak mocno, że nie szło wytrzymać. Skrzyżowała ręce na piersiach a usta zacisnęła w jedną wąską linię, co oznaczało, że była zła.
            - Co? – spytałem, nie bardzo rozumiejąc o co jej chodzi.
            - Ty i Pauline. – odparła, miażdżąc mnie spojrzeniem.
            - O co ci chodzi? – uniosłem pytająco brwi.
            - Ty i ona…. Razem na urodzinach jej siostry. Chcesz mi coś powiedzieć? – bałem się, że cokolwiek powiem ona i tak obróci to wszystko we mnie, sprawi, że to będzie moja wina, próbowałem ją zdradzić itd.
            - Nie. – odpowiedziałem krótko, modląc się, żeby to jej wystarczyło. Jednak oczywiście tak nie było.
            - Ah tak? – zmarszczyła niebezpiecznie brwi.
            - Julie nic nie było, przecież wiesz. Musisz mi zaufać, inaczej nasz związek szybko się skończy.
             - Więc ty tego chcesz?!
            - Niczego takiego nie powiedziałem! – ta rozmowa powoli zaczęła mnie coraz bardziej męczyć i denerwować. Już czułem znajome kłucie w sercu, zawsze tak było kiedy poziom adrenaliny wznosił się niebezpiecznie wysoko, a wszystko to przez wadę serca.
            - Ale myślałeś o tym! – zarzucała mi dalej.
            - Julie skończ z tym! Męczą mnie twoje kłótnie, albo mi zaufasz, albo to koniec. Mówię poważnie.
            Nie czekając na jej odpowiedź, odłożyłem koszulkę i zacząłem biegać, nie zważając na szatynkę. Po paru okrążeniach wokół stadionu zauważyłem jak siedzi na schodach, a głowę ma schowaną w dłoniach. Ruszyło mnie to, nie lubiłem kiedy Julie była smutna, szczerze bałem się trochę, że mi nie zaufa i rozstaniemy się. Zrobiłem jeszcze jedno okrążenie, aby na luzie podbiec do mojej dziewczyny,
            - I jak będzie młoda? – wiedziałem, że od razu podniesie głowę aby zaprotestować. Tak też się stało, a na jej ustach zagościł grymas. Potarłem lekko jej podbródek i kiwnąłem głową.
            - Nie jestem młoda. – burknęła, ale widziałem jak kąciki ust Julie drgają ku górze, a po chwili już się uśmiechała. – Jak to jest, że potrafisz mnie tak łatwo rozbroić?
            - Mój urok osobisty. – mrugnąłem do niej, na co Julie zareagowała słodkim chichotem, po czym poczochrała mnie po włosach.
            - Słodki jesteś, ale czuć od ciebie ten pot, więc z dala ode mnie. – odsunęła się i znacząco zatkała nos, więc przytuliłem ją mocno do siebie, przez co zaczęła piszczeć jak opętana. – Mówiłam ci, żebyś się trzymał z daleka ! – jęknęła.
            - Nie potrafię. – wytknąłem jej język, a następnie wróciłem do biegania.
            Julie tylko pokręciła głową z uśmiechem, po czym udała się ku wyjściu. Ja jeszcze biegałem około pół godzinki, dłużej nie dałem rady gdyż pot spływał ze mnie jak rzeka, przez ten upał. Zmęczony opadłem na ławkę pod trybunami, która była schowana w cieniu. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, byłem z siebie dumny, że tyle przebiegłem, ale zaraz pojawił się ten ból w sercu i nie mogłem na niczym innym się skupić. Zacząłem dyszeć i gwałtownie wdychać powietrze, ciarki przeszły mnie po plecach. Jedyne co mogłem zrobić to czekać aż ból ustanie, żadne lekarstwo nie mogło mi go odebrać, niestety.
            Kiedy byłem już w normalnym stanie, wziąłem krótki prysznic w męskiej szatni i przebrałem się w czyste ubrania, po czym wróciłem moją cytrynką do domu, gdzie czekała na mnie matka z Jazmyn.
            - No, co jest? – spytałem, gdy zobaczyłem jak stoją obok siebie, wpatrzone we mnie.
            - Możesz zająć się Jazmyn przez dwie godzinki? Ja muszę pojechać do kliniki, mam kilku pacjentów jeszcze, a Jeremy pojechał do dziadków. – grymas zagościł na ustach matki, gdyż nie lubiła swoich teściów, a zwłaszcza teściowej, która ciągle się jej czepiała i dyktowała jak ma się zachowywać co bardzo denerwowało moją matkę.
            - A mam wyjście? – wzruszyłem ramionami.
            - To świetnie. Jazmyn bądź grzeczna, nie denerwuj brata. – cmoknęła ją w czoło a mi pomachała i już jej nie było, jak zawsze.
            - Co robimy? – młoda zaczęła skakać wokół mnie z wielkim bananem na twarzy, zasypywała mnie mnóstwem pytań i monologów. – Ja bardzo bym chciała oglądnąć „Violettę” ale chyba nie ma jej teraz w telewizji, a Anne jest zajęta, ale myślę, że moglibyśmy pobawić się lalkami, dawno tego nie robiliśmy Justi. Mama mi kupiła taką nową z żółtymi włosami ! Musisz ją zobaczyć!
            - Jazmyn błagam cię. Nie mam zamiaru oglądać jakiś lalek, chcę normalnie spotkać się z Davidem. On ma tego psa Rocky’ego, pobawisz się z nim, okej? – nie czekając na odpowiedź chwyciłem siostrę za rękę i pociągnąłem do holu.
            - Ale ja nie lubię Rocky’ego! On jest duży i śmierdziii !
            - To polubisz. – popchnąłem ją ku drzwiom.
            - Dobra! Ale pojedziemy tym niebieskim czymś co na takim czarnym jeździ?
            - Czym? – zmarszczyłem czoło, próbując zrozumieć siostrę, która jak zwykle mówiła w swoim języku. – Chodzi ci może o tramwaj?
            - No to takie niebieskie, ostatnio byliśmy tam na moich urodzinach!
            - Tramwaj!
            - Niebieskie!
            Wywróciłem oczami i westchnąłem cicho. Zastanawiałem się nad tym, czy rzeczywiście pojechać tym tramwajem. Widząc błyszczące oczy Jazmyn, uległem. Sprawdziłem szybko w telefonie o której i z jakiego przystanku musimy wyjechać żeby dotrzeć do Davida.
            - Wskakuj na barana. – poleciłem małej, kucając wcześniej. Mieliśmy kilka minut i nie mogliśmy ich zmarnować na czekanie aż Jazmyn wyrobi swoimi małymi nóżkami. Zresztą z przyjemnością korzystała z takiego transportu jakim były moje plecy, więc nie było żadnego problemu.
            - Ale supeeer! – darła się młoda, jak zacząłem szybko iść, a raczej truchtać w kierunku najbliższego przystanku.
            - Jazmyn błagam cię. – przecisnąłem przez zęby. – Jak nie przestaniesz się wydzierać, to obiecuję, że będziesz szła na nogach.
            - Powiem mamie!
            - I co z tego?
            - Ona da ci karę! – przybrała ten swój przemądrzały ton.
            - Jestem duży, nie może mnie już karać. – odparłem zadowolony, że nareszcie dotarliśmy na miejsce a tramwaj już czekać. – Chodź szybko, bo nam ucieknie.
            Postawiłem Jazmyn na ziemi i razem wsiedliśmy do środka. Rozglądnąłem się za wolnym miejscem, zobaczyłem je naprzeciwko blondynki, która nos trzymała praktycznie w książce. Gdy przyjrzałem się jej bliżej, poznałem Carter. Z uśmiechem na ustach podążyłem w kierunku dziewczyny, ciągnąc za sobą siostrę.
            - Co tak namiętnie pożerasz? – rzuciłem lekko, siadając na swoim siedzeniu.
            - Oh. – podniosła gwałtownie głowę i zarumieniła się, widząc mnie. – Beth Revis „W otchłani”.
            - Science-fiction ? – uniosłem pytająco brew.
            - Owszem. – pokiwała głową. Zauważyłem jak jej wzrok prześlizgnął się na coś za moimi plecami. Zachichotała, więc to sprowadziło mnie do tego, że również odwróciłem się i zobaczyłem Jazmyn, która próbowała niezgrabnie wdrapać się na skrzynkę, gdzie normalni ludzie kasowali bilety.
            - Jazmyn! – syknąłem.
            - Ja też chce siedzieć! – zapiszczała, nie przestając wspinać się. Miała dzisiaj na sobie spódnicę, która teraz zaplątała się w słupek, odsłaniając majtki mojej siostry. Niektórzy w tramwaju spoglądali na nią dyskretnie i uśmiechali się delikatnie, a inni wręcz przeciwnie, bez skrupułów obserwowali Jazmyn. Zaś Carter nie przestawała chichotać.
            - Złaź stamtąd, jak do ciebie przyjdę to obiecuję ci, że spędzisz całe godziny z Rocky’m. – od razu poskutkowało, ześlizgnęła się ze skrzynki i z naburmuszoną miną podeszła do nas.
            - Chce siedzieć! – tupnęła nogą.
            - Jak po prosisz, to siądziesz.
            Jazmyn zmrużyła oczy i uśmiechnęła się złośliwie, po czym odwróciła się do Carter.
            - Proszę, czy mogę usiąść? – zapytała słodko, już wyobrażam sobie jak mruga swoimi oczami, próbując ją oczarować.
            - J-jasne. – odparła trochę zaskoczona Carter.
            Jazmyn wskoczyła na jej kolana i fuknęła na mnie, wystawiła język, po czym z miną, którą miała zawsze nasza matka, gdy coś przeskrobałem w dzieciństwie, wpatrywała się w szybę. Poczochrałem jej włosy, które wcześniej rodzicielka związała w warkocz. Udawała, że ją to nie rusza, tylko posłała mi groźne spojrzenie.
            - Słodka. – wypowiedziała te słowa bezszelestnie Carter, a ja skinąłem głową, potwierdzając jej słowa. – Jestem Carter. – powiedziała przyjaźnie do mojej siostry, która ciągle patrzyła przez szybę i podskakiwała na kolanach blondynki, która delikatnie ją trzymała.
            - Nie licz, że ci tak szybko pójdzie. – zaśmiałem się, gdyż znałem swoją siostrę, potrafiła być bardzo zarozumiała jak chciała i długo przekonywała się do innych ludzi, z Julie musiała spędzić mnóstwo czasu, żeby ją polubić.
            - A ja Jazmyn, ale wolę jak się mówi do mnie Jazzy. – ku mojemu zdziwieniu młoda przytuliła się do Carter, która zmieszana pogłaskała ją po włosach.
            - Hm, miło mi. – mruknęła zarumieniona po cebulki włosów.
            - Uważaj Jazzy, zaraz wysiadamy. – zwróciłem uwagę siostrze, kładąc specjalny nacisk na jej „przezwisko”, którego nikt nigdy nie używał. – Ty Carter chyba również?
            - Oh, tak, racja.
            Widziałem, jak dziewczyna próbuje schować książkę z siedzącą Jazmyn na kolanach, jednak nie szło jej najlepiej. Gorączkowo szukała rozwiązania, więc spróbowałem pomóc. Wstałem i zanim siostra zdołała się zorientować, chwyciłem ją za pas i podniosłem ku górze.
            - Nie ma za co. – mrugnąłem do blondynki, która odwdzięczyła mi się nieśmiałym uśmiechem.
            Stanęliśmy we trójkę przed drzwiami, które otworzyły się z głośnym trzaskiem, gdyż miały swoje lata i nie zanosiło się, aby miasto kupiło jakieś nowe tramwaje, zostały tylko te niebieskie, o których wciąż nawijała moja siostra.
            - Więc, jak ci się podobają Księżniczki? – spytałem, kiedy byliśmy w drodze do domu, ja do Davida, ona do swojego.
            - W porządku, naprawdę nie wiem dlaczego się tak nie lubicie. – wzruszyła ramionami.
            - Widziałem, że poznałaś Emmę. Nie słuchaj tego, co o mnie mówi. Prowadzi wojnę z Davidem.
            - Kto prowadzi wojnę? – przerwała naszą rozmowę młoda.
            - Nie wtrącaj się Jazzy.
            - Nikt nie prowadzi wojny,  tylko kłótnię. – wyjaśniła blondynka, kucając przy Jazmyn. – Nie masz się czego bać.
            - Ja się nie boję. – odparła, dumnie wypinając pierś… czy co tam miała. – Ja nie chce iść z Justinem. Mogę zostać z tobą? – ostatnie zdanie wyszeptała tak, żebym tego nie słyszał, ale słyszałem.
            - Nigdzie nie idziesz. Będziesz się bawić z Rocky’m.
            - Ja nie chcę ! – tupnęła nogą i stanęła na środku chodnika. – Nigdzie nie idę!
            - Justin.. – odezwała się niepewnie Carter. – Może ja mogę coś zaproponować? – spojrzałem na nią pytająco. – Tylko pytanie, czy Rocky to chłopczyk?
            - Niee. – zaśmiałem się. – Rocky to pies, labrador. Szczerze, ja też za nim niezbyt przepadam.
            - To może Jazmyn mogłaby przyjść na moje podwórko z Rocky’m. To przecież blisko. Ja i tak nie mam co robić.
            - Nie będę ci ich zrzucać na głowę, serio.
            - Tak, tak, taaaaak ! – zadarła mi się do ucha Jazmyn. – Justin zgódź się, prooszę! – zaczęła skakać wokół mnie.
            - Jak przestaniesz wrzeszczeć. Młoda zachowuj się.
            - Taak ! – pisnęła. – Chodź Carter, poznasz Davida i Rocky’ego. – pociągnęła blondynkę za palec ku domowi Clarków.
            - Jazmyn! – ta mała to czasami miała naprawdę tupet.
Dopiero poznała dziewczynę i już chce się z nią bawić, to jest naprawdę zadziwiające, ale możliwe dlatego iż po prostu nie ma ochoty zostawać sam na sam z psem, który przewyższa ją o głowę i była gotowa na jakiekolwiek towarzystwo, nawet moje i Davida.
Nie zdążyłem je dogonić, kiedy drzwi otworzyły się a w progu stanął zdziwiony David. Podrapał się niezręcznie po włosach i westchnął. Carter nie bardzo wiedziała co robić, otworzyła szeroko usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła, natomiast Jazmyn prześlizgnęła się pod nogami chłopaka do wnętrza domu.
- Sorry stary, ale matka kazała mi się ją zająć. – rzuciłem, podchodząc bliżej.
- O, Justin. Już myślałem, że twoja siostra przyszła jako przedstawicielka waszej rodziny zamiast ciebie. – zarechotał. – I hm, cześć. – rzucił do Carter.
- Hej. – odpowiedziała prawie szeptem.
- Carter! – zawołała ją Jazmyn z wnętrza domu. – Chodź po Rocky’go, bo sama tam nie wejdę!
- Idź. – poleciłem jej. – Nie przejmuj się. – machnąłem ręką, widząc jak waha się i co chwilę zerka w stronę Davida, który kiwnął wreszcie twierdząco głową, więc udała się w kierunku, który wskazała jej moja siostra.
- Ale spłoszona. – mruknął David, gdy blondynka zniknęła za drzwiami do ogrodu.
- Ja tam się jej nie dziwię, wywierasz na nią ogromną presję. – rzuciłem się na kanapę i odetchnąłem.
Tak naprawdę nienawidziłem tramwajów, ogólnie publicznych środków transportów. Dzisiejsza jazda była na tyle znośna z powodu Carter, przez co zapomniałem o tym, że jechaliśmy strasznie wolno, ludzie krzywo się na nas patrzyli i wewnątrz śmierdziało jak gdyby ktoś przed chwilą puścił pawia. Rozmowa z nią odprężyła mnie, a wyskok Jazmyn to już w ogóle. Cieszyłem się, że blondynka śmiała się z tego, chyba bym zapadł się pod ziemię, gdyby było inaczej, a mogło.
- A coś ty się taki mądry zrobił? – David opadł koło mnie.
- Za dużo słońca. – zaśmiałem się. – To co, jutro trening, nie?
- Daj spokój, nie chce mi się jak cholera, ale nie dam się pokonać tym Księżniczkom. Pokażemy im.
- Mówiąc „im”, masz na myśli Emmę. – wywróciłem oczami.
- Ta mała działa mi na nerwy. – burknął. – Jeszcze stara się zaprzyjaźnić z tą Caroline…
- Carter. – poprawiłem go.
- Wszystko jedno. Chce zaprzyjaźnić się z Carter, która stara się być blisko ciebie, żeby tylko mnie wkurwić. Co za…
- Przesadzasz, świat nie kręci się tylko wokół ciebie. Ja myślę, że Emma nawet nie wiedziała, że Carter mnie zna, albo wprowadziła się tutaj. Masz po prostu pecha. – wzruszyłem ramionami.
- Za to wiem, że wokół ciebie się kręci. Julie zrobiła ci awanturę ponoć.
- Zrobiła, ale już jej przeszło. – uśmiechnąłem się zadowolony z siebie. – Wiem jak rozmiękczyć dziewczyny.
- I już zabierasz się za następną. – zaśmiał się.
- Co masz na myśli? – zmarszczyłem brwi.
- Carter.
- Co z nią?
- Na serio Justin? Jaja sobie ze mnie robisz? Przecież widać, że zaczyna się nowy romansik. Jeśli wiesz co mam na myśli. – poruszył znacząco brwiami.

- Zamknij się David. 

Od autorki: Rany, rany, raaaany jaka beznadzieja. Totalnie mi się ten rozdział nie udał, przepraszam was kurczę no. Strasznie się na sobie zawiodłam i wgl taka długa przerwa, nie zdziwię się jak nikt tego nie przeczyta, ale jak zaczęłam to skończę, następne będą lepsze. Wybaczcie mi, serio :((