niedziela, 13 lipca 2014

ROZDZIAŁ 4

CARTER

            - Greg! Mógłbyś mnie nie rozśmieszać jak jem? – zachichotałam, obserwując jak robi głupie miny z makaronem w ustach. Naprawdę chciałam coś zjeść, gdyż po całym dniu zwiedzania Valance, wbrew pozorom miasto było większe niż się spodziewałam i miało dużo ciekawych miejsc, byłam potwornie głodna, jednak Greg nie pozwalał mi na to.
            - Wyluzuj Carter, jesteś zbyt sztywna. – mruknął, przełykając posiłek.
            - Ja jestem sztywna? JA?! – pisnęłam. – Nigdy nie nazywaj mnie sztywną! Bo… - przerwałam, gdyż czułam na sobie czyjeś palące spojrzenie. Wychyliłam się za wujka i zobaczyłam tego szatyna ze sklepu. Wpatrywał się zdziwiony w plecy Grega. Uniosłam pytająco brew, gdy jego spojrzenie przerzuciło się na mnie.
            - Oh. – wyczytałam z jego ust. Potrząsnął lekko głową i skierował ją do szatynki, po czym uśmiechnął się szeroko, wyglądał naprawdę słodko.
            - Carter? – Greg odwrócił się, żeby zobaczyć na kogo się tak patrzę. – Co to za chłopak?
            - O nie. Nie. Nie! – pisnęłam, widząc znaczący uśmieszek wujka. Wiedziałam, co on oznacza i wcale mi się to nie podobało.
            - Czyżby ty i on…? – poruszył zabawnie brwiami.
            - Jesteśmy tutaj dopiero jeden dzień! I to nawet nie cały. – wywróciłam oczami.
            - Różne rzeczy mogą się wydarzyć w ciągu doby. – wsunął do ust trochę makaronu, a ja tylko pokręciłam głową, nie mogłam tego słuchać. Czułam jak policzki mnie pieką.
            - Idę po picie, chcesz coś?
            - Coca-cola.
            - To daj kasę. – wystawiłam rękę po pieniądze.
            - No jasne. – wywrócił oczami, oddając mi kilka monet.
            Podeszłam do lady w tym samym czasie co szatyn. Spojrzałam na niego lekko onieśmielona. Bowiem, nigdy wcześniej nie rozmawiałam z takimi… przystojnymi chłopakami, a nagle jeden z nich zwraca na mnie uwagę. To jest naprawdę cud, że niczego głupiego nie palnęłam wtedy w supermarkecie, a jak teraz coś walnę to proszę… zabijcie mnie od razu. Nie chcę spieprzyć czegoś już na starcie, wystarczy, że David nie przepada za moją osobą.
            - Cześć Caroline. – rzucił wesoło. Zamrugałam kilka razy, aby upewnić się, czy aby na pewno mówi on do mnie. A jednak.
            - Cześć. Jeśli mówisz do mnie to ja nie jestem Caroline.
            Jeśli mówisz do mnie… - I D I O T K A.
            - Oczywiście, że wiem. – na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek, nie pokazywał tego, że się pomylił, o ile tak było. – Chciałem cię przetestować, czy zwrócisz na mnie uwagę. Zdałaś. – czułam jak policzki mi różowieją.
            - Ekstra. – mruknęłam, no i jak zwykle musiałam palnąć coś głupiego. Mogłam się w ogóle nie odzywać.
            - Więc, jak ci na imię? – spytał bezpośrednio.
            - W czym mogę pomóc? – przerwała mu kasjerka, patrząc na mnie wyczekująco.
            - Dwie coca-cole. – odpowiedziałam jej, po czym zapłaciłam szybko.
            - Więc? – szatyn uniósł pytająco brew i kątem oka spoglądał na stolik, gdzie wcześniej siedziała brunetka, lecz teraz jej nie było.
            - Carter. – wychrypiałam, odchrząknęłam i jeszcze raz powtórzyłam. – Carter, a ty? – czułam się jeszcze bardziej zawstydzona. Czasami miałam tak, że zamiast szeptu ja po prostu chrypiałam, nie potrafiłam dostosować tonacji, mówiłam albo za głośno albo całkiem cicho, przez tą głupią wadę słuchu.
            - Justin. – odpowiedział wolno, zdziwiony moim zachowaniem.
            - Austin? – powtórzyłam, aby się upewnić.
            - Nie, Justin. – jego oczy przeszywały mnie na wylot. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię z zażenowania.
            - Oh, miło mi. – zakłopotana próbowałam ukryć wstyd pod maską uśmiechu, ale bardziej wyszedł mi grymas. – M-muszę iść. – zająknęłam się i od razu odeszłam ku Gregowi.
            Postawiłam coca-colę przed wujkiem a sama opadłam na krzesło obok niego. Schowałam twarz w dłoniach, mając nadzieję, że zniknę, co oczywiście się nie stało.
            - Co jest młoda? – spytał Greg. – Coś ci powiedział nieprzyjemnego?
            - Nie, nie. – od razu zaprzeczyłam. – To tylko ja. Zawsze muszę coś głupiego powiedzieć, po prostu nie wierzę.
            - W to nie wątpię. – odparł. Spojrzałam na niego groźnie, zamiast mnie pocieszyć on woli się ponabijać, a jak. – Przesadzasz jak zwykle, każdemu czasem się zdarza mówić jakieś głupoty, to oznacza, że jesteś człowiekiem.
            - Może masz rację, ale to mnie wkurza, że no… niedosłyszę. – ostatnie słowa niemal wyszeptałam.
            - To nie zmienia faktu, kim jesteś. Kończ to jedzenie i idziemy zwiedzać dalej.
            - Żartujesz? – jęknęłam. – Nogi mnie cholernie bolą.
            - Ej,ej ! Wyrażaj się młoda damo.  – rozbawiony obserwował jak wściekle wsuwam makaron do ust. Niechcący umazałam się sosem pomidorowym, w tym samym czasie kiedy Justin zerknął na mnie kątem oka.
            - Chodźmy stąd szybko! – wytarłam się serwetką, po czym pociągnęłam Grega za sobą i wypadliśmy na ulicę.
            - A tobie gdzie tak śpieszno?
            - Jak najdalej od totalnej kompromitacji. – bąknęłam pod nosem.
            Wieczorem siedziałam w swoim nowym pokoju na łóżku. Otaczały mnie błękitne, puste ściany, czułam się trochę obco, pusto. Miałam nadzieję, że to uczucie szybko opuści moje serce, a ściany zapełnię różnymi zdjęciami, plakatami i obrazami. Spojrzałam na książki, które miałam zabrać jutro do szkoły, denerwowałam się tym bardzo. Nowi ludzie, nowa szkoła, nowe miasto, co jeśli mnie nikt nie zaakceptuje, nie poznam nikogo nowego? Bardzo chciałabym się z kimś zaprzyjaźnić, ale nie jestem pewna czy sobie poradzę z tym.
            Zeszłam na chwilę na dół, aby zjeść kolację. Greg siedział w salonie oglądając telewizor, więc nie chciałam mu przeszkadzać i zjadłam w kuchni. Po prysznicu udałam się do łóżka. Jeszcze przez dłuższy czas nie mogłam zasnąć, włożyłam słuchawki do uszu i zaczęłam słuchać muzyki, która sprawiała, że po chwili zamknęłam oczy.
           
            Rano obudziło mnie szturchanie wujka. Oczy otworzyłam od razu, ale jego widziałam jak przez mgłę. Widziałam, że rusza ustami, spróbowałam z nich coś wyczytać, jednak byłam zbyt zmęczona, nie docierały do mnie żadne jego słowa. Ponownie szturchnięcie chyba miało mi dać znać, że on nie żartuje i mam zaraz wstawać.
            Cholera.
            Przecież dzisiaj szkoła.
            Podniosłam się tak gwałtownie, że zakręciło mi się lekko w głowie. Greg westchnął po czym wskazał na biurko gdzie stały wszystkie książki, a następnie wyszedł. Wstałam niezdarnie i powoli, idąc ku szafie. Wyciągnęłam z niej swoje najlepsze dżinsy, białą bokserkę oraz koszulę w kratę z rękawami sięgającymi do łokci. Swoje kroki skierowałam do łazienki, gdzie zaszyłam się na te piętnaście minut aby się jakoś ogarnąć. Włosy związałam w malutki kucyk, który zresztą ledwo był widoczny, gdyż miałam bardzo cienkie włosy.
            - Zdenerwowana? – spytał wujek, gdy nareszcie zjawiłam się na dole z torbą, którą cisnęłam w kąt przedpokoju, między buty.
            - Trochę. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale to będzie dobry dzień, czuję to. – uśmiechnęłam się do niego szeroko, po czym zrobiłam sobie najprostsze śniadanie, które złożone było z mleka i płatków owsianych.
            - Podwiozę cię, pokażę drogę. Mam nadzieję, że zapamiętasz.
            - Mam dobrą pamięć. – parsknęłam śmiechem. To była prawda, może i ją straciłam, to jednak łatwo zapamiętywałam nowe rzeczy, ludzi i drogi. Ironia, czyż nie?
            - A wróciłabyś sama? Bo ja mam swój pierwszy dzień w pracy i niestety nie mógłbym cię odebrać.
            - To zależy, czy droga jest długa.
            Nie była. Dojechaliśmy na miejsce w zaledwie pięć minut, to byłoby nieprawdopodobne w Chicago przez te korki, różne małe uliczki i masa świateł. Valance było zdecydowanie mniejsze. Zatrzymaliśmy się przed różową szkołą, nie żartuję. Cała była różowa, no pomijając bordowe linie wokół okien i czarnego dachu. Przed budynkiem zaś rozciągał się bardzo duży dziedziniec oraz parking, cały zapełniony markowymi samochodami, tylko kilka było takich naprawdę starych. Miałam ochotę podejść do oldsmobila, który zaparkowany był na samym końcu. Uwielbiałam tego typu auta, chociaż rzadko miałam okazję je kiedykolwiek zobaczyć na oczy. Greg kiedyś miał starego mercedesa w126 biało-niebieskiego, zaraz po wyjściu ze szpitala jeden, jedyny raz mogłam się nim przejechać, bo wujek musiał w końcu oddać go na złom. Błagałam, żeby go zostawił, jednak był nieugięty.
            Teraz wahałam się chwilę czy iść zobaczyć, czy nie. Usłyszałam dzwonek oznajmiający przerwę, miałam jeszcze pięć minut na odnalezienie odpowiedniej klasy. Spojrzałam na główne drzwi, potem na samochód, znowu na drzwi i na samochód. Ciekawość przezwyciężyła.
            Nikt na mnie nie patrzył, idealnie. „Zakradłam się” od tyłu aby bliżej przyjrzeć się oldsmobilowi. Był piękny, starannie zalakierowany i pomalowany na kolor bordowy z dwoma białymi paskami na przedniej masce. Wyglądał jak nowy, ktoś najwidoczniej bardzo o niego dbał.
            - Nie.Waż.Się.Nawet.Dotknąć. – wycedził ktoś przez zęby za moimi plecami.
            Odwróciłam się lekko przerażona tym tonem głosu. Przede mną stał wysoki blondyn, oczy miał przykryte niebieskim full capem, spod którego wystawało kilka pasm włosów. Ręce schował do kieszeni dżinsów, a na jego ustach gościł grymas.
            - Prze-praszam. – wychrypiałam. – Ja tylko… - nie mogłam się wysłowić, nienawidziłam tego.
            - Jak chcesz się ponabijać, albo przebić opony to nawet na to nie licz. Mam obserwatorów, nie zostawię tego cacka bez opieki. – nie przejął się moją przestraszoną miną.
            - Nie miałam zamiaru przebijać opon. – zmarszczyłam czoło. – Właściwie to zaciekawił mnie twój samochód, myśl sobie co chcesz! – uniosłam wyżej podbródek, po czym z resztkami swojej dumy odwróciłam się na pięcie i odeszłam szybkim krokiem ku szkole.
            Zgodnie z moim planem lekcji miałam mieć teraz podstawę z matematyki w Sali sześćdziesiąt siedem, gdziekolwiek to było. Jak tylko weszłam do środka od razu, aby nie tracić czasu poprosiłam sprzątaczkę o wskazanie mi drogi. Kobieta spojrzała na mnie zaskoczona, jak gdyby nikt z uczniów wcześniej nie wiedział o jej istnieniu.
            - Cały czas prosto i w lewo. – powiedziała.
            Podziękowałam jej, po czym pognałam w tamtą stronę, po drodze nawet udało mi się wpaść na tego samego blondyna.
            - To znowu ty. – mruknął widząc mnie.
            - Ugh, obydwoje mamy nienajlepszy dzień. – odpowiedziałam mu szybko, zanim zdążyłam przemyśleć to dokładnie.
            Dalej dotarłam bez przeszkód. Gdy weszłam do środka, kilka zaciekawionych osób przyjrzało mi się uważnie, niektórzy nawet uśmiechnęli się lekko. Może ten dzień jeszcze będzie jakiś dobry? Usiadłam w jedynej wolnej ławce, która mieściła się tuż przed biurkiem nauczyciela lub nauczycielki. Przeklęłam w myślach, kładąc torbę na ziemi. Ktoś chyba zauważył moją kwaśną minę, ponieważ poczułam szturchnięcie w ramię.
            - Współczuję i podziwiam. – rzuciła z uśmiechem drobna dziewczyna, która siedziała w ławce obok również w pierwszym rzędzie tylko, że odrobinę dalej.
            - Dzięki i dlaczego?
            - Widziałam cię na korytarzu, jak odpowiedziałaś O’Brianowi. Ja bym nie potrafiła nawet normalnego zdania poskładać. – wywróciła oczami. – Jestem Emma, a ty? – wyciągnęła przed siebie dłoń.
            - Carter.- uścisnęłam ją. – Czy ten… O’Brian jest jakimś terrorystą czy coś?
            - Niee, skąd ten pomysł? – zaśmiała się.
            - Koniec rozmów moje panie. – do klasy wszedł mężczyzna o dość potężnym wyglądzie, a na nosie miał okulary w czarne oprawki zaś jego usta zdobił miły uśmiech. – O’Brian jak zwykle spóźniony. – rzucił przez ramię, kiedy w drzwiach stanął blondyn.
            - Pana też miło widzieć. – burknął pod nosem, po czym poczłapał na sam koniec.
            W porze obiadowej usiadłam wraz z Emmą na ławce przy dziedzińcu, przez cały dzień rozglądałam się na korytarzu w poszukiwaniu Justina, jednak go nie widziałam. Z jednej strony cieszyłam się, ponieważ nie musiałam zapadać się pod ziemię za każdym razem kiedy go widzę, a z drugiej… szkoda, ponieważ naprawdę chciałabym go bliżej poznać, jako jedyny kocha FOB, a to rzadkość wśród rówieśników.  Razem z Emmą wyjęłyśmy kanapki, zrobione wcześniej w domu i zaczęłyśmy je konsumować. Na moje szczęście dziewczyna również nie miała takiej przyjaciółki, owszem, wiele znajomych ale żadnej takiej bliskiej koleżanki, gdyż przeprowadziła się tu pod koniec zeszłego roku szkolnego. Los był dla mnie łaskawy i zesłał mi Emmę.
            - O co ci chodziło z tym O’Brianem? – spytałam po dłuższej rozmowie o różnych ciekawostkach na temat szkoły, które powinnam wiedzieć.
            - O Nicku? Ehh.. – westchnęła cicho. – To dziwak, to znaczy wszyscy uważają go za dziwaka, ponieważ interesuje się starymi rzeczami, o jakich nikt nie pamięta, np. widziałaś jego auto? – skinęłam głową.- No widzisz i do tego jednocześnie jest najlepszy w siatkówce. Dziwne połączenie, czyż nie?
            - Możliwe. – wzruszyłam ramionami. – A czy on zawsze jest taki… zły na wszystko i wszystkich?
            - Zazwyczaj. – odparła. – Ponoć rodzice go zostawili i został sam jak palec. Dlatego się na wszystkich za to wkurza? Musi na kimś to odreagować.
            - Oh, to smutne. – nie wiedziałam co jeszcze powiedzieć, zaraz jednak zamilkłam gdyż Nick przechodził koło nas obojętnym krokiem, wpatrzony w widok przed sobą. – Słuchaj, może pójdziemy do sklepu po wodę? Jest tu jakiś?
            - Jasne, zaraz naprzeciwko nas.
            Więc tak zrobiłyśmy. Emma spochmurniała gdy zapatrzyła się na kogoś. Okazuje się, że była jeszcze jedna szkoło zaraz naprzeciwko naszej, stąd ulica była bardzo zatłoczona uczniami a wszystkie pobliskie restauracje i bary pozapełniane głodnymi nastolatkami.
            - Co się stało? – w tej chwili dostrzegłam Justina.
            Szedł pewnym krokiem z dwoma chłopakami u boku. Rozmawiali o czymś, śmiejąc się przy tym a wszystkie, mijające ich dziewczyny dyskretnie rzucały im zalotne spojrzenia. Nie miałam pojęcia, że Justin jest takim… kobieciarzem, chociaż może to nie jego wina, że ma pociąg u tylu dziewczyn.
            - Idzie ten Bieber. Głupie Żaby. – mruczała pod nosem.
            - Puby? – zmarszczyłam czoło, nie bardzo rozumiejąc.
            - Jakie puby? Żaby! Tak nazywamy tamtych z Hiltona. Konkurujemy z tą szkołą chyba od zawsze, przynajmniej tak słyszałam. Jednak to co widziałam na meczu między naszymi szkołami to jakaś totalna masakra. Żaby wyzywały naszych i jeszcze głupio prowokowały, aż dochodziło do bójek. – wyjaśniła z zaciekłą złością, ale wiedziałam, że coś jeszcze się pod tym kryło, jednak nie dopytywałam się szczegółów, gdyż znałam Emmę dopiero kilka godzin.
            Justin spojrzał na mnie. Na początku znieruchomiał zdziwiony moim widokiem, a następnie szturchnął Davida, który również zauważył, że stoję na sąsiednim chodniku. Bieber pomachał do mnie, nieśmiało odwzajemniłam gest.
            - To ty go znasz?! – pisnęła Emma.
            - Hm, można tak powiedzieć. – denerwowałam się ponieważ Justin zostawił kumpli w tyle i ruszył w naszym kierunku. Potarłam kciuk z palcem wskazującym, zawsze tak robiłam gdy czegoś się obawiałam.
            - No nie, jeszcze tu idzie. Chodźmy stąd!
            - Zaczekaj.
            - Czekam w sklepie. – rzuciła na odchodnym, obrzuciła Justina lodowatym spojrzeniem po czym udała się do marketu.
            - Widzę, że nie jestem mile widziany przez twoją koleżankę. – rzucił na wstępie. – Szkoda.
            - No, nie była zachwycona twoim widokiem.
            - A ty? – uśmiechnął się żartobliwie.
            - Tryskam  entuzjazmem, nie widać? – starałam się przyjąć obojętny wyraz twarzy, jednak kąciki ust drgające ku górze, zdradziły mnie.
            - Oczywiście. – parsknął śmiechem. – Nie mogę uwierzyć, że dołączyłaś do Księżniczek.
            - Księżniczek? No nie. – jęknęłam. – Oni na was mówią Żaby, wy na nich Księżniczki. Co za miasto…
            - Jeszcze wiele cię tu czeka. – mrugnął. – Przyjdź na następny mecz, zobaczysz kto jest lepszy. Radzę się przepisać, wybrałaś złą szkołę Carter.
            - To nie ja ją wybierałam. Chętnie zobaczę ten mecz, kiedy i gdzie?
            - W piątek na naszym stadionie. Nie pożałujesz, a teraz wybacz, muszę lecieć do kumpli. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Na razie. – pożegnał mnie chytrym uśmieszkiem, po czym wrócił do Davida i innego chłopaka, ja natomiast podeszłam do Emmy.
            - Co tak długo? – przyjrzała mi się uważnie. – Czyżby próbował cię uwieść?
            - Uwieść? Skądże znowu! Zaprosił na mecz w piątek. Idziesz?
            - Oczywiście! Mój brat gra w drużynie, nie mogę tego przegapić. – uśmiechnęła się złośliwie pod nosem.
            - To znaczy… w Księż.. – urwałam w połowie zdania.

            - Oh, już zdążył ci powiedzieć? – westchnęła. – Nie. Mój przyrodni braciszek jest w Żabach. To ten co tak krzywo na nas patrzył, David.

Od autorki: Wiem, że długo rozdziału nie było, przepraszam, ale postarałam się żeby był długi. Musiałam skasować pierwszą wersję bo mi się jakoś nie układała nic i wgl nie podobała. BYŁABYM BARDZO WDZIĘCZNA, GDYBY KAŻDY KTO TO CZYTA ZOSTAWIŁ KOMENTARZ :)