piątek, 27 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 3

JUSTIN

            Zawsze na jej widok moje serce biło sto razy szybciej i nie miałem na to wpływu. Kochałem ją kiedyś, a może łączył nas tylko seks? Nie wiem naprawdę, musicie mi uwierzyć. Jednak ten romans zaczął się i skończył tak samo – szybko, gwałtownie. A ja pragnąłem więcej, szalałem na jej punkcie, jednak Pauline mnie odrzuciła, co jeszcze bardziej mnie podniecało. Taka natura chłopców, zawsze chcą tego czego nie mogą, przekonałem się o tym dużo później.
            - Cześć. – powiedziała, szczerze zaskoczona moim widokiem. Ja pewnie wyglądałem podobnie.
            Minął rok zanim zacząłem się spotykać z Julie po Pauline. Nie mogłem jej przeboleć, czasami jak spotykałem ją na korytarzu miałem wrażenie że moje serce bije tak szybko, że zaraz wyskoczy z piersi. Nawet gdy byłem z Julie, ona wciąż siedziała mi w głowie. Próbowałem wszystkiego aby się jej pozbyć, jednak Pauline zawsze będzie przy mnie.
Muszę się z tym wreszcie pogodzić, tylko jak? Zwłaszcza, jak teraz stoi przede mną w samych czarnych, idealnie opinających się na jej zgrabnych nogach legginsach oraz zwykłej koszulce, która była na nią przydługa, ale wyglądała w niej bardzo seksownie. Zwłaszcza kiedy jeszcze włosy przerzuciła przez jedno ramię i bawiła się jednym kosmykiem.
Błagam dziewczyno przestań, bo doprowadzasz mnie do szaleństwa! – krzyczałem wewnątrz, lecz na zewnątrz tylko przegryzłem nieświadomie wargę.
- Hej. – odpowiedziałem, starając się być wyluzowanym. – Nie wiedziałem, że masz młodszą siostrę.
- Ja również nie wiedziałam o twojej. – odparła. – Wejdziecie?
- Jazmyn chętnie, ja muszę się zbierać. – byle jak najszybciej, zanim zrobię coś głupiego, czego będę żałował. Zawsze w towarzystwie czarnulki robiłem rzeczy, których w życiu przy kimś innym bym nie zrobił.
- Dlaczego? Zostań na chwilę. – zatrzepotała rzęsami, po czym uśmiechnęła się szeroko. Wiedziała, że ten uśmiech działa na mnie jak nic innego.
- No dobra, może na chwilę zostanę. – zgodziłem się.
„Co ty odpierdzielasz?!” – zganiłem sam siebie w myślach.
Jazmyn wyminęła Pauline, po czym pobiegła do reszty małych dziewczynek. Ja natomiast usiadłem na wysokim taborecie przy stole. Dziewczyna wyjęła piwo z lodówki, po czym postawiła jedno przede mną.
- O nie, ja nie piję. – zaprzeczyłem od razu.
- Dlaczego? – przyjrzała mi się wnikliwie.
- Przyjechałem samochodem. – wzruszyłem ramionami.
- Oh, no rozumiem. To sama wypiję. – otworzyła puszkę, po czym upiła łyk i oblizała wargi. Sam miałem ochotę to zrobić, na jej wargach. – Co tam u ciebie?
- Jakoś leci. Wiesz, ostatni rok liceum, dziwne uczucie. A u ciebie?
- Rozstałam się z Bradem. – nie chciałem tego, naprawdę nie chciałem, ale gdzieś tam pojawiła się iskierka radości.
- Przykro mi.
- E tam, mi wcale nie. Był nudny. Nie to co ty… - spojrzała na mnie uwodzicielsko, po czym przybliżyła się niebezpiecznie blisko. – Naprawdę było mi z tobą dobrze. Bardzo dobrze. – zniżyła się do szeptu, który w jej wykonaniu brzmiał naprawdę seksownie, niczym zaproszenie aby się kochać. Czułem oddech Pauline na swoich ustach, przybliżyłem się o milimetr, a nasze usta były bardzo, bardzo blisko siebie. – Tęsknię za tobą. Czuję się taka samotna w swoim łóżku. – przejechała palcem po moich wargach, doprowadzając mnie do szaleństwa. – Jeśli.. jeśli tylko jesteś sam, zawsze możesz do mnie wpaść. – nachyliła się aby mnie pocałować, jednak ja odsunąłem się na bezpieczną odległość.
Puff, cała atmosfera znikła. Julie. Nie mogę jej tego zrobić. Pauline to przeszłość, muszę się ogarnąć.
- Na mnie już pora. – wstałem i zacząłem iść ku wyjściu.
- Ale Justin, zaczekaj! – Pauline nadal była w szoku. Złapała mnie za rękę, więc odwróciłem się a czarnulka niemal rzuciła się na mnie. Pocałowała zachłannie moje wargi, a chłodne dłonie wsunęła pod moją koszulkę i zaczęła nimi jeździć w górę i w dół. Nie ukrywam, podobało mi się, nawet bardzo, jednak musiałem przestać.
 - Zostaw. Zapomnij o tym. – mruknąłem, po czym wybiegłem na zewnątrz. Szybko wsiadłem w samochód, byłem cały rozpalony. Odjechałem z piskiem opon, zostawiając za plecami niebieski dom Julesów. Nadal czułem ręce Pauline na swoim torsie, za nic nie mogłem pozbyć się tego cudownego uczucia, adrenaliny.
- Idiota, ogarnij się. – warknąłem, uderzając w kierownicę. Wziąłem głęboki wdech i wydech, aby być spokojniejszy. Jednak to na nic się zdało. Wyciągnąłem telefon z kieszeni, kiedy zatrzymałem się na pierwszym lepszym przystanku. – David?
- Co jest? – brzmiał odrobinę sennie.
- No nie mów, że ty jeszcze śpisz?
- No tak jakby, sam rozumiesz… - mruknął.
- Alice? To wy jesteście razem, czy nie? Bo już nie bardzo was rozumiem. – wywróciłem oczami.
- Dobra, dobra, co chcesz? – zmienił szybko temat.
- Zbieraj tyłek i przyjeżdżaj do parku.
- Po cholerę?
- David! – krzyknąłem do słuchawki, żeby go trochę rozbudzić, po czym się rozłączyłem, Wiedziałem, że przyjedzie, bo mimo iż był niewyspany to jednak nigdy mnie nie zawiódł… jeszcze.
Siedziałem tak sam w samochodzie jak idiota i słuchałem radia, oczekując aż ten kretyn przywiezie swoje dupsko. Wybijałem rytm palcami o kierownicę, nucąc pod nosem chyba Pitbulla, ale nie byłem do końca pewny. Tak dawno nie słuchałem radia, lecz po głosie poznaję, że to jednak on jest. 
- NO SIEMA! – wrzasnąłem, odruchowo wzdrygając się, kiedy David stanął tuż przy odchylonej szybie mojej cytrynki, szczerząc zęby. Tak nazywałem citroena, którego ojciec mi kupił, w sumie David go tak nazwał a ja tylko powtarzam, niemniej jednak – cytrynka.
- CO JEST Z TOBĄ NIE TAK, CZŁOWIEKU?! – wydarłem się na niego lekko przestraszony tym naskokiem. Nie spodziewałem się go tak szybko.
- No co, przecież chciałeś żebym przyjechał. – wzruszył ramionami.
- Tak, ale nie żebyś mnie kurwa straszył.
- Co jest tak pilne, że chciałeś się spotkać? – spytał
- Pauline.. Ja chyba… - nie wiedziałem jak zebrać słowa do kupy.
- No ja pierdole, chyba żartujesz?! – spojrzał w lewo, więc podążyłem za jego wzrokiem i zauważyłem blondynkę ze sklepu, którą poznałem dzisiejszego ranka, chciałem jej pomachać, kiedy David przeklął i wsiadł do samochodu.
- Znasz tą dziewczynę? – starałem się ukryć nadmierną ciekawość, ale i tak chłopak spojrzał na mnie podejrzliwie. – No co ?
- Nie nic. Dzisiaj się wprowadziła do tego domu obok nas, wiesz.
- Tam gdzie mieszkała Suzanne? – David od razu parsknął śmiechem, kręcąc głową.
- Ty to wszystkie laski znasz w tym mieście.
- No tak bywa. – wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu. – Więc jak ma na imię?
- Car…oline? Nie pamiętam. Zdawało mi się, że masz dziewczynę. – uniósł pytająco brew. – Poza tym, tamta nie jest w twoim typie.
- No nie jest, ale lubi FOB, więc…
- I wszystko jasne. – zarechotał jak głupi. – Wydaje się być nudna. – wzruszył ramionami.
- O Alice mówiłeś to samo. – tym razem to ja się śmiałem. – Chicha woda brzegi rwie, czyż nie ?
- Zamknij się. – warknął, ale po oczach widziałem, że żartował. – Co z tą Pauline?
- Zawiozłem młodą na przyjęcie urodzinowe jakiejś tam jej koleżanki, zgadnij kto otworzył mi drzwi. – skinął głową na znak, że rozumie, więc kontynuowałem. – David ja chyba dalej coś do niej czuję. No cholera! Niby już odeszło „to coś” a jednak dalej jest.
- Kurwa współczuję Julie, że ma takiego kretyna za chłopaka.
- Dzięki, zawsze umiesz mnie wesprzeć. – wywróciłem oczami, wzdychając przy tym ciężko. – No i co ja mam teraz zrobić?
- Powiem ci co. Pojedziesz teraz do SWOJEJ DZIEWCZYNY i zabierzesz ją gdzieś, na lody, na spacer, gdziekolwiek. Zapomnisz o jakiejś tam Pauline, która jest twoją PRZESZŁOŚCIĄ zaś Julie jest twoją TERAŹNIEJSZOŚCIĄ. Nie spieprz tego, bo wiesz, że będziesz miał do czynienia z Jordanem.
- Ehh, pewnie masz rację, ale to tak mnie do niej ciągnie. Nie wiem dlaczego. – jęknąłem, byłem naprawdę rozdarty. – Zresztą z Julie jestem umówiony na wieczór, idziemy sprawdzić ten nowy klub „Dark Night” chyba tak się nazywa.
- Ej! Mi nic o tym nie wspominałeś!
- Bo to nie ciebie zabieram jełopie. A teraz wypad z cytrynki, jadę do Julie.
- Słusznie, ale mógłbyś mnie podrzucić do domu. Nie na darmo chyba biegłem jak ostatni idiota.
- Dobra, dobra. Tylko zapnij pasy, nie chce znowu za ciebie płacić.- westchnąłem.
- Za mnie? Ty też nie miałeś przypiętych. – przypomniał mi.
- Jak chcesz, żebym cię podwiózł to weź się zamknij.
- Tylko błagam, nie puszczaj tej swojej wieśniackiej muzyki. – jęknął. Posłałem mu cwany uśmiech, po czym nacisnąłem „on” w radio. – O niee…
- Oo tak! – za każdym razem jak jechałem za kierownicą puszczałem Davidowi Fall Out Boy, żeby w końcu się do nich przekonał, lecz on nadal trwał w swoim przekonaniu „że to nie jego typ muzyki”. Sam nie jest lepszy, gdyż słucha tylko tego co leci w radio. – WE AAARE WILD! WE ARE LIKE YOUNG VOLCANOES! – zadarłem się mu do ucha.
- DUPEK!
Skomentowałem to wystawieniem mu języka. Dalej jechałem nucąc pod nosem, nie przejmując się jakąś tam Pauline. Wysadziłem Davida pod jego domem, na chwilę zatrzymałem wzrok na domu obok, gdzie ponoć właśnie zamieszkała Caroline. Na ganku, a konkretniej na schodach prowadzących do głównych drzwi wejściowych siedział mężczyzna w średnim wieku z białym kubkiem w ręku. Wystawił twarz do słońca, jakby chciał się opalać. Pewnie to był jej ojciec.
Potrząsnąłem głową, czując na sobie wzrok Davida, po czym odjechałem ku domowi Julie. Nie mogłem się doczekać, aż ją zobaczę i jej uśmiech. Zawsze mięknąłem na widok mojej dziewczyny. Byłem dumny z tego, że mogę Julie tak nazywać – moja dziewczyna.
Dojechałem na miejsce po zaledwie dziesięciu minutach, ku mojemu zdziwieniu nie było żadnych korków o tej porze. Zazwyczaj większość wtenczas wracała z pracy na godzinną przerwę na obiad a później wracała do wcześniejszych zajęć, aby wrócić wieczorem. Co prawda Valance nie było dużym miastem, a mimo to chyba najbardziej zakorkowanym miastem w stanie Illions.
- Cześć stary. – drzwi otworzył mi Jordan, jak zwykle przybiliśmy żółwika, po czym wszedłem głębiej do środka. - Młoda jest u siebie w pokoju.
- Jak zwykle. – ruszyłem schodami w górę.
Kiedy byłem tuż przy drzwiach, które były lekko uchylone zobaczyłem ją, jak leży na łóżku w samej krótkiej koszulce i bokserkach. Uśmiech sam nasunął mi się na usta, widząc jej gołe nogi.
- I'm in love with you and all these little thiiiings ! – wyła, kompletnie wypadając z rytmu i przeciągając strunę. Nie miała dobrego głosu, ale to nie przeszkadzało jej w śpiewaniu na cały głos ulubionej piosenki tego One Direction. Uwielbiałem to w niej, że nie wstydziła się niczego, była po prostu zwariowana.
Zacząłem klaskać, jak tylko piosenka dobiegła końca. Julie wystraszona odwróciła się gwałtownie, a na jej policzkach wstąpiły małe rumieńce. Kiedy mnie ujrzała, wytrzeszczyła z początku oczy, nie mogąc uwierzyć, że widzi swojego chłopaka, lecz potem gdy zauważyła mój uśmieszek to…
- J U S T I N !! – zanim się zorientowałem rzuciła się na mnie, a razem upadliśmy na podłogę.
- Nie wiedziałem, że tak pięknie śpiewasz. – nie mogłem powstrzymać chichotu przez co dostałem od niej poduszką prosto w twarz. – Bis! Bis! Bis!
- Ah? Tak ci się podobało? – uśmiechnęła się podstępnie, wiedziałem, że coś się za tym kryje. Wymyśliła coś i to z pewnością nie będzie zbyt przyjemne. – Bardzo mnie to cieszy. Więc po co jesteś tak wcześnie? Myślałam, że idziemy wieczorem do tego nowego klubu…
- Zmiana planów. – odparłem. – No już, możesz odetchnąć z ulgą.
- Już myślałam, że to był tylko jakiś żart. – wyszczerzyła szeroko zęby. – To gdzie idziemy?
- Może coś zjeść? Daję ci wybór, wybieraj jaką chcesz restaurację. – chciałem się odwdzięczyć za to nabijanie się z śpiewania, bo widziałem, że trochę było jej głupio.
- Świetnie! Co powiesz na „Restauracja u Paula”?
- Ale to po drugiej stronie miasta!
- A-a! Dałeś mi wybór, poza tym… To moja ulubiona restauracja. – zrobiła te swoje słodkie oczy, przybliżając się do mnie.
- No dobra, dobra. Ubieraj się. – pośpieszyłem ją.
- A nie mogę iść tak? – spytała niby niewinnie, ale widziałem ten cwaniacki uśmiech, więc tylko potrząsnąłem głową.
- Nigdy. – kiedy odwróciła się, klepnąłem ją lekko w tyłek żeby się pośpieszyła, na co zareagowała seksownym mruknięciem. – No już skarbie, ja zaczekam.
- Nie idź nigdzie! – chwyciła mnie za rękę, nie miałem nic przeciwko.
Oparty o ścianę obserwowałem jak Julie ściąga koszulkę i w samej bieliźnie paraduje po pokoju. Otworzyła szafę, aby poszukać czegoś do ubrania. Prowokacyjnie schyliła się, wypinając tyłek i zaczęła grzebać po półkach, aż nareszcie wyciągnęła krótką, różową spódnicę.
- Może być? – przyłożyła ubranie do bioder, podchodząc na tyle blisko, że nie mogłem się na niczym innym skupić niż na piersiach Julie.
- Jasne. – odparłem z ociąganiem.
- To świetnie. – oblizała wargi, po czym wróciła do szafy kręcąc tyłkiem.
- Co wy robicie? – Jordan wpadł do środka jak burza.
- Nic. – mruknęła zawstydzona Julie, po czym szybko włożyła na siebie ciuchy. – Idziemy? – skinęła na mnie, a ja posłusznie podreptałem za nią.
- Ja prowadzę. Moogę? – cmoknęła mnie w usta.
- Musisz się bardziej postarać. – chwyciła mnie za policzki i pocałowała namiętnie. – Okej, tylko błagam cię, nie zniszcz mi samochodu.
- Obiecuję!
Szybko pożałowałem tego, że oddałem jej samochód. Oj bardzo szybko.
- Pamiętasz, że mówiłeś mi kiedyś, cytuję: „Ten kto jedzie ma prawo do puszczania własnej muzyki”.
- O nie. – jęknąłem, dobrze wiedziałem, co się za chwilę wydarzy.
- O tak! Dostaniesz swój bis, skarbie. – ucieszona jak nie wiem, podłączyła swój telefon do głośników w samochodzie i puściła 1D.
Śpiewała przez CAŁĄ drogę. A na nasze nieszczęście staliśmy pół godziny w korkach. Waliłem głową w okno, a Julie tylko się ze mnie śmiała, ale nie ma tak dobrze, ja się odegram, już ona będzie błagać o litość.
- Mam nadzieję, że ci się podobało. – uśmiechnęła się jak gdyby nigdy nic, kiedy dojechaliśmy na miejsce.
- BARDZO!
- Jak chcesz to mog…
- NIE! – od razu zaprzeczyłem, zanim zdążyła skończyć zdanie. Jak na dzisiaj miałem dosyć śpiewania. – Po prostu chodźmy do tej restauracji.
Weszliśmy do środka, po krótkim szukaniu miejsca, znaleźliśmy kącik dla siebie pomiędzy oknem a ladą. Kiedy usiadłem, a Julie coś zaczęła trajkotać, jednak nie mogłem się na niczym innym skupić niż na tym, że w stoliku naprzeciwko siedział mężczyzna którego widziałem obok domu Davida, a razem z nim była Caroline. Śmiała się, coś mówiła.
- Ale Greg!
Greg?
G R E G ?

Od autorki: Ja wiem, że na razie nic się nie dzieje takiego, ale wytrzymajcie. To są pierwsze rozdziały, poza tym, to jest bardzo potrzebne, zobaczycie potem dlaczego. Udostępniam teraz rozdział, ponieważ jadę na tydzień nad morze z rodzicami ( yay -.- ). Zaczerpnę inspiracji, może coś popiszę i wrócę z nowymi rozdziałami. Trzymajcie się skarby ;*


czwartek, 19 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 2

CARTER

            Każdy z nas ma swoją historię, wszyscy przeszli swoje, nie ma nikogo, kogo by życie nie pożałowało. Za mną zamknięty rozdział, a otwarty kolejny, oczekujący napisania go. Już się za niego zabieram.
            Dotarliśmy z wujem pod nasz nowy dom. Przeprowadziliśmy się do Valance tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego, wprost idealnie dla szesnastoletniej dziewczyny bez przeszłości z niewiadomą przyszłością. Naprawdę cieszyłam się na tą przeprowadzkę, chciałam zacząć od zera, z dala od wścibskich, ciekawskich spojrzeń innych ludzi, plotkujących o mnie. Nienawidziłam być w centrum uwagi.
- Carter wyjdziesz, czy będziesz tak siedzieć w nieskończoność? – z zamyśleń wyrwał mnie głos wujka Grega.
- Już, już. – pośpiesznie zarzuciłam podręczny bagaż na ramię i otworzyłam drzwiczki.
Przede mną stał niewielki, biały domek z czarnym dachem. Wyglądał tak.. tak.. tak typowo amerykańsko. Mogłabym się do tego przyzwyczaić, do pięknego ogródka otaczającego dom oraz werandy z drewnianą huśtawką, zawieszoną na metalowych łańcuchach. Podekscytowana chciałam jak najszybciej wejść do środka, rozpakować się i żyć. Byłam pełna nadziei na lepsze życie, na lepszy start. Już nie mogłam się doczekać aby iść do szkoły, poznać nowych ludzi, obudzić w sobie nową pasję.
            - Dziękuję! – pisnęłam tuląc Grega.
            - Jeszcze nawet nie weszłaś. – zaśmiał się, kręcąc głową.
            - Wiem, ale już dziękuję za to, że w ogóle chciałeś się przeprowadzić dla mnie. W końcu miałeś tam pracę, znajomych... – zawahałam się.
            - Szczerze to nie żałuję tej decyzji. Nigdy nie lubiłem tej naszej sąsiadki, ludzie w pracy również nie byli zbytnio mili. Tak jak ty, mam nadzieję na nowy początek. – trącił mnie lekko ramieniem.
            - No! To bardzo dobrze. – westchnęłam z ulgą, czułam jakby wielki kamień spadł mi z serca. – A więc, czas się rozpakować, no nie?
            - Możesz zacząć, ja na chwilę odpocznę i popatrzę sobie.
            - Greg! – walnęłam go w ramię.
            Tak, to prawda. Nazywałam wujka po imieniu, nie wiem kiedy to się zaczęło, ale tak było po prostu od zawsze. Greg czuł się zbyt młody na to, aby nazywać go wujkiem. Możliwe, że na początku było mi dziwnie, ale z czasem do tego przywykłam. Jak to mówią, człowiek do wszystkiego może się przyzwyczaić.
-Carter! – zironizował mój ton. – Dobra, masz klucze i biegnij. – podał mi pęk kluczy, na co przystałam z niemałą ochotą.
Przeskakiwałam różne pudła porozstawiane po drodze, o jedno nawet się potknęłam, ale to nie przeszkadzało mi w dotarciu do celu. Otworzyłam drzwi po minucie, gdyż miałam problem z wybraniem właściwego klucza. Kiedy nareszcie udało mi się wejść do środka, oniemiałam.
Dom, jak dom. Niby zwyczajny, z początku był pusty, ale gdy wyobraziłam sobie wszystkie te rzeczy, które mieliśmy w Detroit tutaj, od razu zrobiło mi się lepiej na sercu. Naprawdę Greg wybrał właściwe miejsce na nasze nowe życie.
Ja wiem, ciągle powtarzam nowe życie, nowy start itd ale naprawdę się z tego cieszę. Byłam bardzo podekscytowana tym, a ostatnio brakowało mi czegoś, z czego mogłabym czerpać satysfakcję, gdyż miałam wypadek samochodowy. Na wskutek tego uderzenia głową o asfalt straciłam bezpowrotnie całą moją pamięć. Nie pamiętałam rodziców, przyjaciół, szkoły, nic. Kompletnie nic. Lekarze powiedzieli mi, że bardzo prawdopodobne jest to, iż nigdy nie przypomnę sobie tych wspomnień. Gdy zobaczyłam Grega, mimo iż go nie pamiętałam, to jednak czułam, że jest między nami pewna więź i mogę mu zaufać.
Minęły dwa tygodnie zanim mogłam wrócić do szkoły, skończyć ją i pójść po świadectwo. Ludzie traktowali mnie dziwnie, jakbym była kimś innym, kimś dziwacznym. Nikt nie chciał ze mną normalnie rozmawiać, ale wiedziałam, że mówili o mnie, np gdy wchodziłam do klasy i wszyscy milkli, to już był dla mnie jakiś znak. Może myśleli, że tego nie zauważam, nie widzę, ale ja widziałam bardzo dokładnie. Dlatego męczyłam Grega przeprowadzką, aż się zgodził.
- Podoba się? – spytał, stojąc tuż za moimi plecami.
- Oh! I to jeszcze jak. – odpowiedziałam zachwycona.
- Idź po pudła, czas się rozpakować. – polecił mi, na co zareagowałam jękiem. Nie lubiłam niczego rozpakowywać, układać jeśli nie było przy tym zabawy.
- W którym pudle jest wieża stereo?
- Spokojnie, to będzie na końcu.
- Ale Greg! – jęknęłam. – To będzie takie nudne to rozpakowywanie się. A może radio chociaż podłączę?
- Dobrze, radio może być. Postaw je w salonie, ale niezbyt głośno, żebyśmy już w pierwszy dzień nie zrazili do siebie sąsiadów, okej?
- Okej. – przytaknęłam, chociaż tak naprawdę nie słuchałam do końca uważnie, gdyż moje myśli wiodły ku pudle ze sprzętem.
Zanim odszukałam właściwego pudła minęło z pięć minut, kiedy już miałam się poddać, zauważyłam wielki napis SPRZĘT na kartonie tuż w zasięgu mojego oka. No tak, najciemniej jest pod latarnią. Wyciągnęłam radio, po czym wciągnęłam go do kuchni. Postawiłam na blacie kuchennym i podłączyłam do prądu.
            -Ścisz to! – krzyknął Greg, kiedy włączyłam muzykę na full, jednak dla mnie było średnio-głośno, ale na wszelki wypadek schowałam sprzęt pod stół, żeby wujek się nie skapnął.
            Nucąc pod nosem piosenkę, która akurat leciała zaczęłam nosić pudła.
            -Carter! – nadal go ignorowałam, rozpakowując karton z książkami, filmami itd, aż w końcu nie wytrzymał i zbiegł po schodach. – CA-RTE-R! – próbował przekrzyczeć radio. – GDZIE TO USTROJSTWO?
            -Oj Greg, wyluzuj! – jęknęłam, on zawsze musiał psuć zabawę. Podeszłam do radia i dla świętego spokoju je ściszyłam tak, że słyszałam jedynie melodię. – Zadowolony?
            -Tak, póki jeszcze się na nas nie skarżą. – odpowiedział. – Skończyłaś już?
            Wtem naszą rozmowę przerwał dzwonek do drzwi. Spoglądnęliśmy na siebie zdziwieni, nie spodziewaliśmy się nikogo. Greg pokiwał głową z miną A nie mówiłem?, po czym podszedł do drzwi i je otworzył.
            W progu stanęła wysoka kobieta, ubrana w białe rybaczki idealnie opinające się na jej szczupłych nogach, zaś górną część stanowiła luźna koszulka na ramiączkach w kolorowe kwiaty. Włosy miała upięte w kok, lecz kilka kosmyków opadało jej na twarz. Obok kobiety stał chłopak, prawdopodobnie starszy ode mnie o parę lat. Kruczoczarne włosy, piwne oczy stanowiły kompletne odzwierciedlenie jego bladej jak porcelana twarzy. Wzrok miał znudzony, wędrował wszędzie, jakby nie mógł skupić się na jednej rzeczy, aż zatrzymał się przez parę sekund na mnie.
            -Dzień dobry. – przywitał się Greg. – Przepraszamy za tą muzykę, już ściszyliśmy.
            - Oh nic nie szkodzi, naprawdę. – kobieta uśmiechnęła się szeroko i machnęła ręką. – Przyszliśmy się przywitać z nowymi sąsiadami. Niestety mój mąż jest tymczasowo niedysponowany, więc przybyliśmy jako delegacja. – spojrzałam tryumfalnie na wujka, jakby chcąc mu przekazać w myślach A nie mówiłam?.
            - Bardzo nam miło. Nazywam się Greg Evans, a to moja siostrzenica Carter Evans, właśnie przyjechaliśmy z Chicago. – uścisnęli sobie ręce.
            - Miło mi. – mruknęłam nieśmiało i również wyciągnęłam dłoń ku kobiecie.
            - Ja nazywam się Amber Clark, a to mój syn David. – widać było, że chłopak raczej nie chciał być w tym miejscu, ale przyszedł pod przymusem matki. Podszedł bliżej i z dystansem przywitał się ze mną i z Gregiem.
            - Może wejdziecie na chwilkę? Wprawdzie nie rozpakowaliśmy się jeszcze całkowicie, ale kuchnia jest już uporządkowana. – zaproponował wujek.
            - Nie, nie, nie trzeba, ale chętnie wam pomożemy się rozpakować, prawda David? – spojrzała na syna wyczekująco. Ten mruknął coś pod nosem niezrozumiale, ale widząc surowe spojrzenie Amber podniósł głowę i rzekł:
            - Pewnie. – chociaż brzmiał niezbyt przekonywująco.
            - To nie będzie potrzebne, dajemy sobie razem radę we dwójkę, ale mam pytanie. Czy jest tu gdzieś blisko supermarket?
            - Oh, naturalnie. Trzeba iść cały czas prosto, a następnie skręcić w lewo i po prawej stronie już będzie. – kobieta uśmiechnęła się promiennie. – W razie czego, proszę jeszcze śmiało do nas dzwonić i pytać. – zaczęli się wycofywać w stronę swojego domu.
            - Dziękujemy. – odpowiedział za nas dwoje, Greg, po czym zamknął za nimi drzwi. – Znacznie milsi tu ludzie niż w Chciago. – stwierdził. – Pójdziesz potem do tego sklepu.
            - Gdzie? – zmarszczyłam brwi.
            - Do sklepu. – powtórzył.
            - Aa no tak. – westchnęłam.
            - Carter, wszystko w porządku? Słuch ci się bardziej pogorszył? – zatroskany spojrzał na mnie.
            Od urodzenia niedosłyszałam, ale dopiero w wieku 12 lat zaczęłam uczęszczać do laryngologa na badania, co miesiąc to samo. Siadałam w specjalnym pomieszczeniu, zakładałam słuchawki, a laryngolog puszczał mi jakieś dźwięki, a ja musiałam wskazać w którym uchu. Męczyło mnie to, jednakże nie miałam wyjścia, musiałam sprawdzać, czy mi się czasem nie pogarsza.
            - Nie, nie. Jest okej. – pokiwałam głową. – To co, rozpakowujemy się dalej?
            I tak zrobiliśmy. Minęły około dwie godziny, aż w końcu rozpakowaliśmy wszystko co się dało. Opadłam zmęczona na kanapę i jedyne o czym marzyłam to zasnąć, a obudzić się następnego dnia, ale wiedziałam, że musiałam iść jeszcze do sklepu jak prosił Greg, który dosiadł się do mnie.
            - Jestem wykończony. – westchnął. – Jeszcze tylko podłączę telewizor i resztę tego sprzętu i to będzie wszystko. Carter, pójdziesz do sklepu? Błagam cię, bo umieram z głodu. – jęknął.
            - Jasne. Ja też jestem strasznie głodna, ale daj kasę, bo ja drobnych nie mam. – uśmiechnęłam się szeroko, co przeważnie działało na Grega. Teraz również, gdyż wywrócił oczami, wzdychając przy tym ciężko, ale wyjął portfel i dał mi pieniądze. – Dzięki! Co ci kupić?
            - Wodę, jakiś makaron, a nie wiem, co chcesz byleby..
            - Byleby to ja zrobiła. – dokończyłam za niego.
            - Dokładnie! Zmykaj. – cmoknął, po czym zabrał się za rozpakowywanie ostatniego pudła.
            Ja natomiast ubrałam czarne, zniszczone trampki oraz narzuciłam fioletowy sweter. Stanęłam przed lustrem i automatycznie się skrzywiłam. Na początku zwracałam zawsze uwagę na moje nogi, ohydne, grube, tłuste nogi, płakać mi się chciało na ich widok. Następnie przyszła kolej na cienkie włosy, które wypadały niemal garściami, czasami naprawdę bałam się, że wyłysieję przed osiemnastką. Jedyne co mi się podobało w moim odbiciu to moja ulubiona koszulka Fall Out Boy, a reszta do poprawy, no i pasowałoby kupić nowe buty.
            - Jeszcze nie wyszłaś? – Greg popchnął mnie lekko ku drzwiom. – I zdejmij ten sweter, ciepło przecież jest. No już, wynocha. – wziął mi bluzę, po czym wypchnął na zewnątrz. Ach ten troskliwy wujek.
            Ale rzeczywiście, było bardzo gorąco, cieszyłam się, że nie wzięłam tej bluzy. Włożyłam do uszu swoje niebieskie słuchawki i puściłam muzykę FOB. Głos Patricka był porażające, aż miałam ciarki gdy wyśpiewywał wysokie solówki. Nawet nie zdążyłam zorientować się, kiedy minęłam sklep, do którego szłam. Cofnęłam się o krok i weszłam zaraz za jakąś staruszką.
            Chodziłam pomiędzy regałami, myśląc co by tu zrobić na obiad, aż wymyśliłam spaghetti, bo szczerze... Tylko to mi najlepiej wychodziło, a nie chciałam zbytnio kombinować. Chwyciłam za makaron, który był blisko, a następnie zahaczyłam o lodówkę, gdzie wzięłam mleko na śniadanie na jutro. Wtem jakiś chłopak, szatyn, chwycił mnie za łokieć. Z jego ust wyczytałam, że był oburzony i zawołał
            -Hej! To jest ..
            Uśmiechnęłam się lekko i wzruszyłam ramionami. Nie bardzo wiedziałam co mu odpowiedzieć, ani o co mu chodziło, więc już chciałam go wyminąć, kiedy uważnie przyjrzał się mojej koszulce, od razu spojrzałam na jego i .... Przecież on miał dokładnie taki sam T-shirt jak ja! Widząc, że chce coś powiedzieć, wyjęłam jedną słuchawkę, aby lepiej go słyszeć, chociaż to było trochę trudne, gdyż w drugim uchu Patrick darł się niemiłosiernie.
            - Tak, słucham ?
            - Właśnie podebrałaś mi m.. Hej! Fajna koszulka! – brzmiał bardzo entuzjastycznie.
- Twoja też jest całkiem spoko. – wzruszyłam ramionami, żeby nie pokazać jak bardzo się ucieszyłam, że istniał ktoś jeszcze, kto również kochał FOB, gdyż większość ludzi, zwyczajnie ich nie znała. Może to głupie, ale miałam nadzieję, że się zakolegujemy, fajnie by było z kimś o nich pogadać. Greg niestety nie przepadał za tym typem muzyki.
- Lubisz Fall Out Boy? W tej dziurze naprawdę ciężko spotkać jakiegokolwiek ich fana. Pewnie jesteś tu nowa. – od razu przeszedł do konkretów, coraz bardziej go lubiłam.
- Otóż to. Dzisiaj przyjechałam. Bardzo mi miło, że pierwszą osobą którą spotykam jest fan FOB. – uśmiechnęłam się szczerze. – Byłeś na ich koncercie? – nie mogłam się pozbyć tej ciekawości.
- Jeszcze nie, ale przymierzam się. – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Okej, to ja już muszę iść. Miałam skoczyć tylko po mleko i chleb. – głupia, głupia, głupia! Nie wiem dlaczego powiedziałam, że mleko i chleb, skoro miałam w koszyku makaron i mleko, mam nadzieję że tego nie zauważył i nie uważa mnie za idiotkę. Jeśli tak, to nawet lepiej, iż mogę nie uczęszczać do tej samej szkoły co on.
Szybko skierowałam się po sos, a następnie do kasy. Wróciłam do domu po niecałych dziesięciu minutach. Przed domem obok zauważyłam jakąś dziewczynę, również blondynkę która rzuciła czymś w Davida wyzywając go od idiotów, czubków i wielu różnych przymiotników, których lepiej nie będę wymieniać. Zaskoczona zatrzymałam się i obserwowałam, jak ów dziewczyna odchodzi zamaszystym krokiem w moim kierunku.
- Dobrze ci radzę, trzymaj się z dala od tego palanta! – niemal wykrzyczała mi to prosto w twarz.
Zbyt oszołomiona by cokolwiek powiedzieć, przeniosłam pytający wzrok na Davida, który tylko westchnął głęboko i spojrzał w niebo, kręcąc przy tym głową, po czym wszedł z powrotem do domu.
Okeeej, uznam, że tego nie widziałam. Wróciłam do domu, gdzie zastałam Grega, rozwalonego przed podłączonym telewizorem.
            - No nareszcie! Ile można czekać? – dopadł do mojej siatki, gdy tylko mnie zobaczył.
            - Sam sobie mogłeś iść i nie narzekaj, bo zaraz zrobię spaghetti.
            - Oooo! Dobrze Carter, tak trzymać. Wiesz, że idziesz w poniedziałek do szkoły? Pośpieszyłem się trochę, ale pomyślałem, że chciałabyś iść wcześniej.
            - Jak ty mnie znasz. – zironizowałam trochę.
            - To, do jakiej szkoły?
            - Millenium High School. Pasuje?
            - A ja wiem, nawet nie byłam w tej szkole, to skąd mogłam wiedzieć? – wymieniliśmy uśmiechy a następnie zabrałam się za robienie obiadu.

            Po południu postanowiłam pójść na spacer, pooglądać trochę okolicę. Minęłam kilka ulic, gdzie głównie znajdowały się domy mieszkalne, czasem jakieś sklepy. Aż nareszcie dotarłam do parku.
            - No ja pierdole, chyba żartujesz?! – usłyszałam jak ktoś wrzeszczy, niemal na całą ulicę. Podążyłam spojrzeniem za posiadaczem tego głosu, którym okazał się David, pochylający się nad czarnym citroenem. Na mój widok ponownie przeklął i wsiadł do samochodu.

            No super, jeszcze prawie nikogo nie znam, a już mnie nie lubią.

Od autorki: No i jest drugi rozdział! Wstawiam go jako prezent dla was z okazji moich 17 urodzin, haha ale jestem stara, o kurde ;( Ja wiem, że na razie nic się nie dzieje, dlatego większość mnie opuściła, ale to się rozkręci jeszcze, potrzeba czasu :) Mam nadzieję, że wam nie pokręciłam niczego :D Trzymajcie się skarby ;*

czwartek, 12 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 1

            Była jesień, minął tydzień od rozpoczęcia się roku szkolnego. Mój ostatni rok w liceum, a co z tym idzie? Egzaminy oczywiście. Jedni cieszyli się, że nareszcie będą wolni od szkoły, mogą być niezależni, drudzy zaś obawiali się dorosłego życia, gdyż nie mieli żadnych planów na przyszłość, korzystali z tego, że są nastolatkami, dziećmi, jak tylko mogli. Zgadniecie gdzie ja należałem? Tak. Ja byłem w tej pierwszej grupie. Szkoła była dla mnie torturą, czułem się w niej jak więzień, gdyż ona mnie ograniczała, podcinała skrzydła kiedy ja chciałem latać. Jedyne, co dzięki niej wyniosłem to miłość do siatkówki i miłość do Julie.
Poznałem ją wiosną, kiedy to przypadek sprawił, że zamiast trafić do swojego domu po imprezie u Davida, wylądowałem u niej. Byłem wtedy kompletnie pijany, nie miałem pojęcia co się ze mną dzieje, gdzie jest góra a gdzie dół, kto mnie trzyma za ramię i co ja do cholery wyprawiałem. Ona doskonale mnie znała, ponieważ prowadziłem wojnę z jej bratem od kiedy tylko przyszedł do naszej szkoły – Jordanem, jednak nie wiedziałem, że ma siostrę. Wtargnęła mnie do środka, położyła na kanapie, zaopiekowała się mną. Rano po przebudzeniu zobaczyłem zdziwionego Jordana, który leżał naprzeciwko mnie lecz w fotelu.
- Co jest grane? – po tych słowach jęknąłem, łapiąc się za głowę.
Nie byłem alkoholikiem, nie piłem na okrągło ani nie imprezowałem co sobotę. Ten jeden raz jednak upiłem się w trzy dupy, ponieważ świętowaliśmy urodziny Davida, którego znałem praktycznie od dziecka. Odrobinę przesadziłem, wiedziałem to, kiedy obudziłem się następnego dnia, jednak tamtego wieczora bawiłem się jak nikt, nie wiedziałem, że będą z tego takie konsekwencje.
- No ja nie wiem, ty mi powiedz, co robisz w moim domu. – warknął Jordan, ale zaraz zaskomlał i pożałował, że użył takiego tonu. On również miał kaca, jednak nie z powodu imprezy u Davida, gdyż tam go nie widziałem. Zresztą David by mi tego nie zrobił, zaprosił mojego największego wroga.
Jednak nie żałowałem, że pijany przyszedłem do domu Jordana, ponieważ wtedy spotkałem uroczą Julie, która była jak anioł, zupełnie nie podobna do swojego braciszka. Miała długie, kręcone włosy które opadały kaskadą na jej plecach oraz duże jak spodki filiżanki do herbaty, czekoladowe oczy w których zakochałem się bez pamięci już przy pierwszym spotkaniu. Było to dla mnie coś zupełnie innego, dotychczas musiałem przekonywać się do dziewczyny nieraz miesiącami aby potem z nią być, jednak Julie… Ona była inna, wyjątkowa.
- Justiiiiin! – z zamyśleń wyrwał mnie głos młodszej siostry, Jazmyn.
- Co jest? – przetarłem oczy i musiałem stwierdzić, że wciąż jestem w łóżku, mimo iż dobiegała godzina dwunasta po południu.
- Mama mówi, żebyś poszedł do sklepu! – oświadczyła, wskakując na moje kolana. Jęknąłem.
- Teraz? Jest sobota, muszę odespać ten tydzień. – westchnąłem. – A tobie księżniczko to co, nudzi ci się?
- Trochę. – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Ale potem  jadę do Annie na urodziny! A ty sobie siedź sam w domu, hi hi. – zakryła dłonią usta, chichocząc.
- Justinie Drew Bieberze! – matka krzyknęła głośno z dołu. Przysięgam, ona kiedyś straci głos jak tak dalej będzie się na mnie wydzierać. – Marsz do sklepu!
- A nie możesz iść ty albo ojciec? – odkrzyknąłem jej.
- Tylko nie ojciec! Mówi się: tato. – upomniała mnie. Wywróciłem teatralnie oczy. Nie miałem ochoty w taki sposób z nią konwersować, więc niechętnie wstałem z łóżka, odstawiając Jazmyn na podłogę.
- Idź młoda, chce się przebrać. – popchnąłem ją lekko ku wyjściu.
- Mi to nie przeszkadza!
- Ale mi tak! No już, wypad. – wypchnąłem ją za drzwi. Jazmyn pokazała język po czym zbiegła schodami na dół.
Potrząsnąłem głową, aby się obudzić. Włożyłem luźne dżinsy oraz koszulkę, w której rzadko się pokazywałem w szkole, prawie nigdy, ponieważ ją oszczędzałem. Była dla mnie jakby czymś bardzo prywatnym, intymnym gdyż przedstawiała ona mój ulubiony zespół Fall Out Boy na czarnym tle. Dzisiaj jednak poczułem, że muszę ją włożyć, chciałem poczuć się dobrze. Może to zabrzmi głupio ale ona potrafiła poprawić mi humor. Tak, wciąż mówię o koszulce. Chociaż…
- Justin idziesz do tego sklepu czy nie?! – głos matki ponownie obił się echem po całym domu.
- Idę! – krzyknąłem.
Zamknąłem szafę, po czym zbiegłem na dół. Wpadłem do kuchni, od razu otworzyłem lodówkę jak zawsze to robiłem rano, aby wyciągnąć karton mleka. Upiłem łyk, a następnie go schowałem z powrotem. Matka tylko westchnęła zrezygnowana, ponieważ nie tolerowała tego.
- Masz listę i kasę na stole. – rzuciła na odchodnym. – Ja muszę jechać do kliniki, nie wiem o której będę.
- Jasne. – mruknąłem niechętnie.
Nie uśmiechało mi się iść do supermarketu, który mimo iż znajdował się na końcu ulicy to jednak myśl o drodze do niego sprawiała, że czułem się coraz bardziej zmęczony. Jednak jak mus to mus, schowałem listę oraz pieniądze do kieszeni dżinsów. Wziąłem tyłek w troki do holu, aby założyć czarne Nike.
- Wychodzę! – krzyknąłem, po czym trzasnąłem drzwiami za sobą specjalnie, żeby obudzić Jeremy’ego, który jak zwykle wylegiwał się do południa. Był na zwolnieniu warunkowym z powodu uszkodzeń w nodze. Normalnie nie pracował, lecz był w wojsku. Wysłali go do Afganistanu na dwa lata, gdzie służył dobrze do czasu gdy dostał kulkę w nogę i musiał uczęszczać na rehabilitację, ponieważ kuśtykał. Nie był w stanie dalej walczyć, więc odesłali go do domu. Okej, nie zrozumcie mnie źle, cieszę się że był w domu itd. ale on siedzi w nim już dobry rok, totalnie nic nie robi a mnie ciągle zarzuca różne pierdoły. Naprawdę stał się uciążliwy.
Gdy tylko wyszedłem na zewnątrz oślepiło mnie słońce, aż przez chwilę musiałem cały czas mrugać, żeby moje źrenice przystosowały się do tego światła. Był to najcieplejszy wrzesień jaki kiedykolwiek nastąpił. Ledwo zrobiłem parę kroków a już czułem pot na karku i pod ramionami. Czarna koszulka wcale mi tego nie ułatwiała, wręcz przeciwnie, dlatego też przyśpieszyłem kroku aby jak najszybciej dotrzeć na miejsce, uciec od tego słońca.
Kiedy tylko przekroczyłem próg sklepu westchnąłem głośno z ulgą, aż kilka osób obejrzało się w moim kierunku. Klimatyzacja… Jak ja kocham klimatyzację. Orzeźwiony chwyciłem za koszyk, po czym udałem się pomiędzy regały.
- Hm pierwsze masło, szynka, kukurydza bla bla bla.. ooo, mleko! – widząc mój ulubiony składnik na samym dole listy od razu ruszyłem ku lodówkom. Zawsze brałem to samo mleko, moje ulubione ponieważ nie było ani za tłuste ani za chude takie o, w sam raz.
Wziąłem jeden karton, ale po zawahaniu się przez chwilę, wziąłem też i drugi, znając moje możliwości do wyczerpywania jego zapasów, szybko zniknie jeden karton, więc trzeba wziąć na zapas. A może i jeszcze jeden..? Kiedy tak stałem przed mlekami zastanawiając się, ktoś, a raczej dziewczyna dyskretnie otworzyła drzwiczki, chcąc podebrać mi mleko.
- Hej! – zawołałem do niej. – To jest moje!
Nie odpowiedziała mi, tylko spojrzała ukradkiem uśmiechając się głupio. Po jej oczach poznałem, że nie miała pojęcia o co mi chodzi ani co ja u diabła do niej mówię. Zauważyłem niebieskie kable wiodące ku uszom blondynki – słuchała muzyki. Widząc, że spoglądam na nią wyczekująco, wyjęła jedną słuchawkę i uniosła pytająco brew.
- Tak, słucham? – spytała.
- Wiesz, że właśnie podebrałaś mi m… Hej! – wykrzyknąłem jeszcze raz, przerywając to, co chciałem powiedzieć, gdyż zauważyłem co ów dziewczyna miała na sobie. Albowiem nosiła dokładnie taką samą koszulkę jaką ja miałem dzisiaj. – Niezła koszulka.
- Twoja też jest całkiem spoko. – odezwała się, lekko wzruszając ramionami.
- Lubisz Fall Out Boy? W tej dziurze naprawdę ciężko spotkać jakiegokolwiek ich fana. Pewnie jesteś tu nowa.
- Otóż to. Dzisiaj przyjechałam. Bardzo mi miło, że pierwszą osobą którą spotykam jest fan FOB. – uśmiechnęła się tym razem szczerze. – Byłeś na ich koncercie?
- Jeszcze nie, ale przymierzam się. – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
- Okej, to ja już muszę iść. Miałam skoczyć tylko po mleko i chleb. – pomachała mi ręką, a zaraz potem zniknęła z pola widzenia zanim zdążyłem spytać ją chociaż o imię. Jednak możliwe że będzie chodzić do tego samego liceum co ja, chociaż jest jeszcze jedno, naprzeciwko nas, rywalizujące z naszą szkołą od lat. Na razie my „wygrywamy”, chociaż tamci, których złośliwie nazywamy Księżniczkami, z powodu wyglądu ich placówki, próbowali nam dorównać. Była bowiem calutka różowa oprócz czarnego dachu oraz okien, oprawionych w bordową framugę.
Oby jednak blondynka chodziła do mojego liceum, fajnie by było jeszcze ją spotkać i pogadać. Zawsze chciałem mieć takiego kogoś, a raczej kumpla który również uwielbiałby ten sam zespół co ja, nawet próbowałem przekonać Julie do nich, jednakże nie bardzo jej się podobali, ona woli inny typ muzyki typu One Direction. Nic do nich nie mam, ale… No aż słabo mi się robi kiedy ciągle o nich nawija, jacy to super, piękni, śliczni, utalentowani oni są. Gdy tylko zaczyna zdanie od „A Harry wczoraj…” szybko próbuję zwiać, albo zmienić temat, czasami się to udaje, ale czasami to… Ehh, naprawdę szkoda gadać.
A propos Julie. Wyciągnąłem telefon z kieszeni, aby do niej zadzwonić. Zawsze spotykaliśmy się w soboty wieczorem, nieważne gdzie ważne żeby razem. Tym razem nie miałem pojęcia co wymyślić, miałem nadzieję, że ona coś wymyśli.
- Cześć kochanie. – przywitałem się gdy odebrała słuchawkę. – Co tam u ciebie?
- Hej, a dobrze nawet, oprócz tego że od rana muszę sprzątać cały dom a Jordan nie chce mi pomóc, tylko siedzi tym swoim dupskiem na kanapie i jeszcze dureń się ze mnie śmieje. – jęknęła. – Zamknij się Jorduś!
- Nie nazywaj mnie tak! – usłyszałem bruneta w tle, a następnie gruchot i trzask. Pewnie znowu się tłukli jak to rodzeństwo czasami robi. Uśmiechnąłem się nieświadomie.
- Julie jesteś tam? – spytałem.
- Je…stem. – wydyszała. – Znowu mnie zwalił z nóg, możesz w to uwierzyć?
- Haha, mogę. – zaśmiałem się. – To co z naszym wieczorem?
- Gdzie pójdziemy?
- No właśnie nie wiem. Miałem nadzieję, że ty coś wymyślisz. – przegryzłem wargę. – Hej! Właściwie to dawno nie byliśmy w klubie razem, co ty na to?
- No nie wiem… - zawahała się. – Nie lubię zbytnio imprez, dobrze wiesz.
- Tak, ale będziesz tam ze mną! Daj spokój Juls, będzie fajnie, musisz się zrelaksować. Dopiero szkoła się zaczęła a ty już z nosem w książkach jesteś.
- Zgadzam się! – to znowu Jordan w tle.
- Nie podsłuchuj! – warknęła na niego Julie. – No dobrze, pójdę wszędzie tylko żeby wyrwać się od tego przygłupa. – niemal widziałem w myślach jak przewraca swoimi cudownymi, czekoladowymi oczami.
- Przyjadę po ciebie o siedemnastej, okej? – chwyciłem za puszkę kukurydzy, chodząc tak między regałami.
- Okej, mi pasuje. Nie mogę się doczekać. – brzmiała naprawdę entuzjastycznie, ale wiedziałem, że nie cieszy się aż tak bardzo jak na inne rzeczy, jednak przemilczałem to. Jeszcze zmieni zdanie.
Z siatką zakupów wróciłem do domu. Matki nie było, ojciec siedział w kuchni, czytając poranną gazetę i popijając kawę. Natomiast po Jazmyn nie było ani śladu. Zdziwiłem się trochę, ponieważ zazwyczaj było jej pełno. Postawiłem siatkę na stole kuchennym i poszedłem na górę.
- Ej! Rozpakuj to! – darł się za mną Jeremy.
Nie odpowiedziałem, tylko wszedłem do pokoju siostry, lecz i tam jej nie było. Zmarszczyłem czoło, ojciec pewnie jak zwykle nie będzie wiedział gdzie ona jest, nigdy się nami zbytnio nie interesował. Wzruszyłem ramionami, ostatecznie wróciłem do swojego pokoju. Gdy tylko otworzyłem drzwi, już wiedziałem, że ktoś w nim jest.
- Jazmyn?! A co tu robisz? – wytrzeszczyłem oczy, ponieważ młoda nigdy nie przychodziła tu sama pod moją nieobecność. Tak sądzę…
- Nuudzi mi się. – jęknęła, po czym próbowała założyć moją koszulkę na siebie, jednak zaplątała się w rękawach.
- Daj, pomogę ci. – zaoferowałem. Normalnie bym tego nie zrobił, jednak siostra wydawała się być przybita. – Chcesz wyglądać jak ja?
- Może wtedy Annie mnie polubi. – posmutniała.
- Przecież jedziesz dzisiaj podobno do niej na urodziny. – zdziwiłem się.
- No taaak… - poczłapała w mojej koszulce, która sięgała jej do ziemi, po czym wdrapała się na łóżko, aby usiąść mi na kolanach. – Miałam jechać, ale Suzie powiedziała mi, że Annie mnie nie lubi. – posmutniała.
- A skąd wiesz, czy to prawda? – poczochrałem ją po włosach, czego strasznie nie lubiła, jednak zawsze poprawiał jej się wtedy humor. – Osobiście cię dzisiaj zawiozę na to przyjęcie, jasne? Ubierzesz się, weźmiesz prezent i razem pojedziemy. A teraz rozchmurz się, uśmiech!
- Mogę zatrzymać koszulkę? – spojrzała na mnie tymi swoimi dużymi, czekoladowymi oczami i nie mogłem jej odmówić. Była taka urocza.
- Nie, oddawaj! – wytknąłem żartobliwie język, a młoda zachichotała.

Po obiedzie, którym była zamówiona chińszczyzna z baru, wsiadłem w samochód, chociaż teoretycznie prawka nie miałem, jednak jeździć, jeździłem, ojciec mnie nauczył jeszcze przed tym jak pojechał na wojnę. Jazmyn usiadła w tyle, po czym ruszyliśmy. Ulicę podała mi wcześniej, mniej więcej wiedziałem jak tam dojechać, Valance nie było w sumie takie duże, jednak kilka razy robiliśmy koło. Młoda niecierpliwiła się coraz bardziej, przez co panowała napięta atmosfera.
- No ale kiedy będziemy? – spytała po raz setny.
- Za chwilę. – wycedziłem przez zęby, ledwo hamując wybuch. Zacisnąłem palce na kierownicy, po czym skręciłem. – Błagam, powiedz, że to ten niebieski dom. – jęknąłem w rozpaczy.
- Tak! No nareszcie! – pisnęła, - Nie martw się, nie powiem Pauline, że jesteś fatalnym kierowcą. – zachichotała.
- Jestem świetnym kierowcą!
- Jaaaasne. – nie przestawała się ze mnie podśmiewać.
- Nie mów, że Pauline Jules… - zamarłem widząc, jak Jazmyn potakuje twierdząco głową. – Więc ta twoja Annie to jest młodsza siostra Pauline? – ponowne kiwnięcie. – Ja pierdo… - w porę ugryzłem się w język.
- Taaak? – spojrzała na mnie.
- Wejdziesz sama? – odwróciłem się do niej twarzą w twarz.
- A możesz pójść ze mną? Mama zawsze tak robi.
- Jasne. – mruknąłem niechętnie. – To wyskakuj, chyba potrafisz się sama już odpiąć?
Wysiadłem z samochodu i czekałem, aż moja młodsza siostra w końcu do mnie dołączy, jednak przez szybę widziałem, jak zmaga się z pasami. Nie mogłem powstrzymać śmiechu, a kiedy Jazmyn to zauważyła, zrobiła tą swoją obrażoną minę, po czym przegrana, skrzyżowała ręce i spojrzała na mnie naburmuszona.
Wywróciłem żartobliwie oczami, a następnie pomogłem jej się wydostać na zewnątrz.
- Chodź już, bo jesteś spóźniona. – powiedziałem.
- Byłoby szybciej gdybyś mi pomógł! – uderzyła mnie swoją mini, różową torebeczką, po czym z nosem uniesionym w górę wyszła na przód wprost pod drzwi swojej koleżanki domu.

Zapukałem, a drzwi otworzyła mi moja pierwsza miłość – Pauline.


Od autorki: No i jest rozdział pierwszy, mam nadzieję, że jesteście zadowoleni :) Chociaż widzę, że część czytelników ode mnie odeszła, ale mimo to cieszę się, że ktoś jeszcze jest kto, chce czytać moje wypociny :) Nie wiem kiedy kolejny, może w weekend, albo w przyszłym tygodniu bo już będzie luz, bez stresu poprawianiem ocen itd. Pozdrawiam :)