środa, 17 września 2014

ROZDZIAŁ 8

CARTER
            Justin miał rację, ten mecz był niesamowity. Siedziałam cały czas jak na szpilkach, wkręciłam się tak bardzo, że nie zauważyłam jak Emma próbowała zwrócić na siebie moją uwagę poprzez szturchanie w bok, czy nawet machanie dłonią przed nosem – dopiero wtenczas zamrugałam i spojrzałam na nią.
            - No nareszcie! – westchnęła. – Cały czas coś do ciebie mówię, ale mnie nie słuchasz! Zadurzyłaś się już w którymś? Ostrzegam, że David jest dupkiem, Bieber zajęty, a Josh to też dupek, no i jest jeszcze Chester, ale ostrzegam, że jest nudziarzem. – puściła mi oczko, a kiedy spojrzałam na nią pytająco, w oczach chyba miałam pytanie „skąd to wiesz?”, ponieważ dodała z perlistym śmiechem – Z doświadczenia.
            - Nie zadurzyłam się, po prostu ta gra jest interesująca. – odpowiedziałam.
            - Interesuje cię siatkówka? – wyglądała na zdziwioną.
            - Wiem, nie wyglądam na typ sportowca. – westchnęłam.
            - A umiesz grać?
            - To skomplikowane. – odpowiedziałam, a w myślach pojawił mi się obraz zeszłego popołudnia, kiedy Justin uczył mnie grać. Szło mi coraz lepiej, chyba wracałam do formy, bo kilka razy udało mi się, zaatakować tak, że Justin miał problem z odebraniem, ale i tak jak zawsze pan idealny podołał.
            - Nie wiedziałam.
            - A mam pytanie. – skierowałam się ku niej, na chwilę zapominając o meczu, przez co przegapiłam świetne zagranie Justina. Dowiedziałam się jak widownia zaczęła klaskać i wrzeszczeć jego imię.
            - Strzelaj siostro!
            - Czemu tak bardzo nie lubicie się z Davidem, no i Justinem? – starałam się ukryć nadmierną ciekawość, mając nadzieję, że Emma nie zacznie podejrzewać jakiś głupich rzeczy.
            - Wiesz, to jest tak, że ja i David mamy wspólnego ojca. Miał romans z moją matką, przez co rozstał się z jego, przyszedł do nas. Wystarczyło że dwa lata później ja się urodziłam i ten dupek znowu stchórzył, odszedł. – prychnęła z jawną nienawiścią. – David obwinia mnie, że przez to iż się urodziłam, ojciec go zostawił.
            - Ale próbowałaś mu to powiedzieć?
            - Próbowałam, jednak on ma za mały mózg i taka informacja się tam nie zmieści, więc pozwalam mu, żeby mnie nienawidził. Za każdym razem próbuje mi uprzykrzyć życie. – wywróciła oczami. – Amator.
            - Przykro mi. – wymsknęło się z moich ust, jednak Emma tylko machnęła na to ręką.
            - Niepotrzebnie, nie potrzebuję tego głąba do szczęścia. – na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech, jednak czułam, że coś nie gra.
            - WYGRALIŚMY!! – krzyczał tłum.
            - Kto?Kto?! – pytałam wszystkich podekscytowana.
            - Nasi! – odpowiedziała jakaś dziewczyna, odwracając się przodem do nas. Raczej nie chodziła do tej samej szkoły, co my.
            - Nasi, w sensie, tam gdzie jest Justin? – w odpowiedzi pokiwała energicznie głową, po czym odwróciła się, dalej wiwatując.
            Całe boisko wypełnili uczniowie z Żab. W środku tego zamieszania znajdowała się zwycięska drużyna. Większość podchodziła do Justina, gratulując mu sukcesu, jako siatkarza i kapitana drużyny. Emma trąciła mnie w ramię, po raz kolejny tego dnia.
            - Chcesz iść, mu pogratulować? – spytała bez złośliwości. – Bo zakładam, że nie jesteś lojalna wobec nowej szkoły. – parsknęła śmiechem.
            - Jestem tu za krótko, aby sprecyzować moją lojalność. – wytknęłam jej żartobliwie język. – Ale moja odpowiedź brzmi: nie. Nie będę mu zawracać głowy, pewnie i tak mnie już nie pamięta. – wzruszyłam ramionami.
            - Jak chcesz siostra. – Emma chwyciła mnie za łokieć i razem zeszłyśmy z trybun. Niestety natknęłyśmy się na Davida, który również szedł w kierunku wyjścia. – Tylko nie ty. – jęknęła czarnulka.
            Mimo iż mieli różne matki, to obydwoje poszli po urodzie ojca. Widać było, że są rodzeństwem, ten sam kruczoczarny kolor włosów, duże pełne usta i piwne oczy. Nawet jak byli zirytowani to podobnie mrużyli oczy.
            - I co, znowu Księżniczki przegrały. Złą szkołę wybrałyście. – prychnął, patrząc głównie na Emmę.
            - Dobrą szkołę, bo nie ma w niej ciebie. – odgryzła się.
            - Bo gdybym był, to nie ty byłabyś tam gwiazdką. – posłał jej kpiący uśmieszek. Miał coś jeszcze dodać, kiedy dziewczyna o długich, kasztanowych włosach, upiętych w kucyk rzuciła mu się na ramiona.
            - Byłeś świetny! – pisnęła.
            Emma wywróciła teatralnie oczami i chwyciła mnie za rękę, po czym pociągnęła do przodu zirytowana.
            - Ten pajac działa mi na nerwy!
            - Uspokój się, nie jest tego wart. – próbowałam ją wesprzeć, ale byłam beznadziejna w tych sprawach.
            - Wiem, ale to silniejsze ode mnie. Chodź, zanim znowu ktoś nas zaczepi.
            Poszłyśmy na dwie ostatnie lekcje, które nam pozostały. Po szkole czekałam pół godziny z Emmą, aż przyjedzie po nią starsza siostra. Pożegnałyśmy się i już miałam zamiar iść na przystanek, aby pojechać tramwajem do domu, kiedy zauważyłam Justina po drugiej stronie z śliczną szatynką. Kłócili się – wywnioskowałam to po tym, że było ich słychać na prawie całą ulicę oraz dziewczyna wymachiwała energicznie rękami a Justin miał taki zły wyraz twarzy, jakiego nigdy u niego nie widziałam. Przez moment, chłopak podniósł wzrok i zauważył że im się przyglądam.
            Szybko wymusiłam uśmiech, po czym odwróciłam się i jak najszybciej szłam w kierunku przystanku, mając nadzieję, że Justin nie pomyśli iż go szpieguję, albo coś w tym stylu. Nim się obejrzałam, wpadłam na kogoś.
            - Uważaj jak chodzisz. – burknął pod nosem.
            - Nick? – wymsknęło mi się.
            - We własnej osobie, możesz się przesunąć? – nie patrzył mi w oczy.
            - Dlaczego tak wszystkich traktujesz? – zirytowałam się.
            - Niańka się trafiła. – podniósł wzrok. – Wybacz paniusiu, ale śpieszno mi.
            - Jesteś dupkiem, wiesz?! – nie wytrzymałam i wybuchłam. On jedynie zaśmiał mi się prosto w twarz i wyminął bez słowa. Natychmiast pożałowałam tych słów, nie lubiłam nikogo obrażać, nawet wtedy kiedy na to zasługiwał. Odwróciłam się i pobiegłam za nim. – Hej! Zaczekaj! – chwyciłam go za łokieć. Gwałtownie się odwrócił, tak, że nareszcie mogłam spojrzeć mu w oczy. Miałam wrażenie, jakbym go znała. Czy to możliwe? Przecież to ja zdecydowałam gdzie się przeprowadzimy, Greg mi pozwolił. Nikogo tu nie znaliśmy, więc jak to możliwe, że on jest taki znajomy? – Ja… Chciałam cię przeprosić, nie powinnam tego mówić.
            - Nie zawracaj sobie głowy takimi pierdołami. – prychnął. – Przecież nie skłamałaś, jestem dupkiem.
            Po tych słowach poczułam się jeszcze gorzej, ale tym razem za nim nie biegłam. Wróciłam następnym tramwajem do domu, ciągle klnąc na siebie w myślach. Było mi głupio, że tak wybuchłam. Będę musiała to jakoś naprawić – i dopiero ta myśl podniosła mnie na duchu.
            Gdy przyszłam do domu, Greg już pichcił w kuchni. Pierwszy raz odkąd się tu wprowadziliśmy, on gotował. Podejrzewałam, że musiało się wydarzyć coś specjalnego. Stanęłam za nim i zajrzałam mu przez ramię. Robił latanię. L A Z A N I Ę. Mój wujek nigdy nie robił niczego niezwykłego, zazwyczaj były to naleśniki, ziemniaki i udko z kurczaka, którego szczerze nie cierpiałam, ale nigdy nie zdarzyło się, żeby piekł coś DOBREGO.
            - Gadaj co się stało. – zażądałam wyjaśnień.
            Greg podskoczył jak oparzony i odwrócił głowę w moim kierunku.
            - Carter, czyś ty zwariowała?! Chcesz, żebym zawału dostał?! – spojrzałam na niego wymownie. – No dobra, zaprosiłem na obiad Clarków.
            - CO ZROBIŁEŚ?! – pisnęłam. – Powiedz, że się przesłyszałam i nie zaprosiłeś na obiad muzułmanów.
            - Muzułmanów? Skądże! Carter, coraz gorzej z twoim słuchem, może jednak pójdziemy do lekarza?
            - Ee, gdzie tam. – machnęłam ręką. Miałam dosyć lekarzy, zwłaszcza po tym wypadku w Chicago. Już wiedziałam, że nienawidzę szpitali, wystarczyło mi dwa tygodnie spędzone tam. – To kogo zaprosiłeś?
            - Wrócimy do tego. – pogroził palcem. – Clarków. Sąsiadów.
            - Oh.
            Byłam zdziwiona. Dlaczego do cholery ich zaprosił? Po co? Wiedziałam, że jak David się o tym dowie, też nie będzie zadowolony.
            - Czemu? – nie chciałam, żeby to zabrzmiało odrobinę desperacko, ale niestety tak brzmiałam.
            - Jak to „czemu”? To nasi sąsiedzi. Trzeba pielęgnować takie relacje, zobaczysz, że ci się jeszcze przyda ona. – wrócił wzrokiem do piekarnika. – A ty idź się przebierz. – polecił.
            - Czemu? To tylko obiad. – wzruszyłam ramionami i natychmiast wyszłam, żeby nie słyszeć sprzeciwu.
            Udałam się do swojego pokoju. Usiadłam z laptopem na łóżku, a pierwszą stroną na którą zawsze wchodziłam był facebook. Z czystej ciekawości wpisałam w wyszukiwaniach „Nick O’Brian”, jednak żaden z wyszukanych nie był tym Nickiem, którego szukałam. No trudno, nie wszyscy mają facebooka, lepiej dla niego. Kolejną osobą była oczywiście Emma, którą zaprosiłam do znajomych i następną Justin. Miał dość sporo znajomych, dlaczego mnie to nie dziwiło? W jego galerii znajdowało się dużo zdjęć z dziewczynami, z różnych imprez oraz ze znajomymi. Okej, chyba właśnie tego się spodziewałam.
Na jego tablicy również było pełno rozmów w komentarzach, linki do muzyki, jednak żaden nie był z Fall Out Boy. Zdziwiło mnie to odrobinę, ponieważ jako wielki ich fan, powinien chociaż jedną udostępnić, ale wszystkie linki były z takimi wykonawcami jak pitbull, David guetta czy britney Spears. Nie rozumiałam tego, przecież on nie interesował się taką muzyką, rozmawialiśmy o tym na jednej z „lekcji”. Czyżby Justin wstydził się, tego co słuchał? Jakoś nie chciałam w to wierzyć, taki pewny siebie, a jednak skryty.
- Carter! – zawołał Greg.
- Co?!
- Zejdź na …. Goście !
Domyśliłam się, że chodzi mu o to, żebym zeszła na dół, mimo że nie dosłyszałam całej wypowiedzi. Zamknęłam niechętnie laptopa i zbiegłam na dół. W momencie, kiedy drzwi się otworzyły, a w nich stanęła pani Clark wraz z Davidem, ja omal nie zleciałam z ostatniego stopnia, gdyż poślizgnęłam się na skarpetkach.
- Eh, dzień dobry. – wymamrotałam zmieszana.
Kobieta chyba nawet nie zauważyła mojego wielkiego wejścia, bo normalnie się przywitała. Daivd mruknął „cześć”, po czym Greg zaprowadził ich do salonu, albo „dużego pokoju” jak zwykliśmy na niego mówić.
- Ugotowałem własnoręcznie latanię, mam nadzieję, że lubicie tego typu jedzenie.
- Oh, oczywiście. – kobieta była zachwycona, jednak David nie wykazywał żadnych emocji, tylko wciąż wpatrywał się w okno.
Rozmawialiśmy, a raczej tylko Greg i matka Davida, przez jakiś czas. Ja dłubałam w jedzeniu, czasami dyskretnie zerkając w kierunku chłopaka, kiedy raz nasze spojrzenia się skrzyżowały, od razu odwrócił wzrok.
- Ja może już pójdę. Nie chce być niegrzeczny, ale umówiłem się z kimś.
- David! – zawołała oburzona kobieta. – Jesteśmy w gościach, nigdzie nie idziesz.
- Nie szkodzi, niech idzie. – poparłam go, gdyż wiedziałam, że nie chciał tego obiadu a ja nie lubiłam zmuszać ludzi do rzeczy, których nie chcieli.
- Sama widzisz. – chłopak wzruszył ramionami.
- Carter odprowadź Davida. – powiedział Greg, a ja myślałam, że go zabiję spojrzeniem. Jeszcze tego brakowało, sam na sam z nim.
- Jasne. –bąknęłam nieśmiało pod nosem, chociaż bardziej to zabrzmiało jak chrypiący szept.
Podążyłam w ciszy za Davidem do drzwi. Gdy już je otworzył i odwrócił się, aby mruknąć to swoje „cześć”, wypaliłam, całkiem nieświadomie.
- Fajny mecz. Gratuluję wygranej. – chłopak aż przystanął zdziwiony, że powiedziałam do niego więcej niż jedno zdanie.
- Dzięki… - odpowiedział, jakby nie był pewny swojej odpowiedzi. – Cześć.
- Jasne, cześć. – mruknęłam i szybko zamknęłam za nim drzwi.
Chciałam wrócić do salonu, ale zobaczyłam jak Greg i matka Davida świetnie się ze sobą dogadują. Nawet aż za bardzo, bo wujek przybliżył się znacząco do niej, serwując te swoje kawały. Wiedziałam, że na pewno mnie nie zauważą jak bym do nich dołączyła, więc postanowiłam pójść na boisko, poćwiczyć odbijanie. Wtem odezwał się mój telefon. Zerknęłam na wyświetlacz, jakie było moje zdziwienie gdy ujrzałam „Justin”
„Gdzie ty się podziewasz? Czekam na boisku już z pół godziny!”
Wybałuszyłam oczy. Kompletnie o tym zapomniałam, że codziennie spotykaliśmy się na boisku, ćwicząc grę w siatkówkę. Korzystaliśmy z tego i on i ja. On ćwiczył, a ja przypominałam sobie wszystko. Szybko odpisałam, mu że będę za pięć minut, po czym wbiegłam jak szalona do pokoju. Zaczęłam nerwowo szukać moich dresów i kiedy je znalazłam, szybko wrzuciłam na siebie. Zmieniłam trampki na czarne Nike i wybiegłam z domu, wcześniej rzucając krótkie „Do widzenia”.
Justinowi tak bardzo się nudziło, że rzucał piłką do siatkówki w stronę tarczy do koszykówki. Poruszał się bardzo zwinnie i szybko, nie byłabym zdziwiona, gdyby trenował kiedyś również i ten sport. Był do tego stworzony.
- Cześć. – wysapałam, podchodząc do niego. – Przepraszam, ale kompletnie o tym zapomniałam. – próbowałam się tłumaczyć.
Szatyn z początku wyglądał na złego, zilustrował mnie wzrokiem i wybuchnął gromkim śmiechem. Byłam zdezorientowana, nie bardzo wiedziałam o co mu chodziło. Zmarszczyłam czoło i skrzyżowałam ręce na piersiach, oczekując, że wyjaśni z czego się tak śmieje.
- Zdajesz sobie sprawy, że przebrałaś się w połowie? – zachichotał.
Spojrzałam na siebie i dopiero wtedy zobaczyłam, że nadal miałam tą białą koszulę, którą specjalnie założyłam na ten przeklęty obiad, a do tego bordowe dresy i czarne adidasy. Wyglądałam komicznie, niemal natychmiast zrobiło mi się bardzo gorąco, a policzki zaczęły płonąć ze wstydu.
- Hm, śpieszyłam się. – wymamrotałam, wbijając wzrok w buty.
- Ej nie przejmuj się. Wierz mi, miałem kiedyś gorzej. Był mecz w tamtym roku, bardzo ważny zresztą, półfinał od którego zależało, czy pojedziemy do Ohio na finał. Ja zadowolony, pełny energii rano dotarłem do szkoły. W szatni otworzyłem torbę, żeby się przebrać, a tam… dwa lewe, kompletnie różne buty. Do rozpoczęcia się meczu zostało dwadzieścia minut, więc nie opłacało się wracać do domu.
- I co zrobiłeś? – spytałam niecierpliwie, kiedy zrobił dramatyczną pauzę.
- Hm… Nie mówiłem ci tego, nawet nie zauważyłaś, ale mam bardzo małe stopy. – odruchowo spojrzałam w tamtym kierunku. Nie umiałam ocenić tak, czy rzeczywiście są małe, dlatego stanęłam obok Justina i przyłożyłam stopę do jego. Były identycznej długości, a ja miałam numer 38. Szatyn cofnął nogę, lekko zmieszany i podrapał się po karku. – No więc – odchrząknął. – Musiałem pożyczyć buty na wf od mojej dziewczyny, wtedy Caroline.
Najpierw wytrzeszczyłam oczy, a potem zaczęłam się śmiać. Justin jednak zaraz przypomniał sobie w co ja jestem ubrana i też chichotał. Widząc nasze własne miny, jeszcze bardziej się śmialiśmy. Nie wytrzymaliśmy, brzuchy nas tak bardzo bolały, że położyliśmy się na boisku. Asfalt był gorący, ale nam to nie przeszkadzało. Gdyby ktoś nas teraz zobaczył w takim stanie, pewnie pomyślałby, że braliśmy narkotyki, albo coś w tym stylu.
Kiedy już opanowaliśmy się, usiedliśmy naprzeciwko siebie po turecku, nic nie mówiąc. Justin chwycił za piłkę i odbijaliśmy w takiej pozycji. Kilka razy nam wypadła na taką odległość, że raz musiałam się niemal położyć, aby ją dosięgnąć, gdyż nie bardzo miałam ochotę wstawać.
- Jesteś zupełnie inna, niż się spodziewałem. – powiedział nagle, gdy już mieliśmy się pożegnać.
- A czego się spodziewałeś? – uniosłam pytająco brew, byłam naprawdę ciekawa.
- Cichej, szarej myszki, która…
- Nie umie się bawić? – dokończyłam za niego z lekkim uśmiechem. – Pozory zazwyczaj mylą, prawda?
- Bardzo mylą. – zgodził się.
- Tak naprawdę sama nie wiem kim jestem.Przez ten wypadek i w ogóle. – wzruszyłam ramionami. – Ale to nieważne. – nie umiałam i nie chciałam mówić o sobie, miałam wtedy wrażenie, że jestem bardzo egoistyczna. – To.. ja już pójdę.
- Czekaj, odprowadzę cię. Zrobiło się już późno.
- Oh, okej. – nie wiem czemu, ale wyszeptałam te słowa.
W drodze powrotnej rozmawialiśmy o jakiś bzdurach, normalnych rzeczach typu szkoła, sprawdzian, albo dlaczego facet w czarnej pelerynie z czerwonym kapelusikiem zawsze leży na tej samej ławce przy rynku, dokładnie o tej samej godzinie. Droga minęła tak szybko, że zanim się zorientowałam już byliśmy pod moim domem. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, stojąc przed nim, aż zapadła cisza. Koniec tematów. Widziałam, że nastrój Justina natychmiast się zmienił, kąciki ust jakoś opadły, a oczy przestały błyszczeć.
- Coś się stało? – spytałam. Potrząsnął głową. – Czy to z powodu kłótni z twoją dziewczyną?
- Może. – westchnął. – Nadchodzi wieczór i wiesz, to jest ten czas, kiedy wszystkie złe myśli do ciebie wracają. Myślisz o samych złych rzeczach. – próbował się uśmiechnąć, ale zaraz mu ten uśmiech znikał. – No nic, pójdę już.
- Wiesz, ja zawsze jestem gotowa na rozmowę. Możesz mi powiedzieć co chcesz, nikomu nie powiem. – próbowałam dodać mu otuchy.
Wydawało mi się, że mówię dobrze, ale po chwili do mnie dotarło iż przecież znamy się zaledwie tydzień, a ja już mówię takie rzeczy. To było bardzo głupie z mojej strony. Rany, Evans, czy ty kiedyś zaczniesz myśleć?
- Dziwne, ale wierzę ci. – powiedział z lekkim uśmiechem, który utrzymał się o kilka sekund dłużej niż wcześniej. – Dobranoc Carter.

- Dobranoc Justin. – starałam się przekazać mu poprzez spojrzenie, że jestem z nim. Wyglądało na to, jakby zrozumiał co próbuję zrobić i kiwnął głową. Ja odwróciłam się i otworzyłam drzwi. Justin stał przed moim domem, dopóki nie weszłam do środka, po czym odszedł w ciemną uliczkę.

Od autorki: Nareszcie udało mi się skończyć ten rozdział. Po prostu potrzebowałam motywacji i weny. Teraz ją mam i piszę na zapas. Mam nadzieję, że nie przestaniecie czytać przez te przerwy ;c