poniedziałek, 17 listopada 2014

ZWIASTUN


Cześć. Postanowiłam jednak pisać kontynuację opowiadania http://justins-guardian.blogspot.com/ gdyż było więcej chętnych. Nad drugim opowiadaniem się zastanowię, bo mam już pomysł na nie. Gdy będę miała ok 10 rozdziałów bądź trochę mniej to będę prowadzić jednocześnie dwa opowiadania.Zapraszam więc na razie na ten blog. Wybaczcie :( 

wtorek, 11 listopada 2014

DECYZJA





Hej. To ja. Nie było mnie... no naprawdę długo. Rozdział 10 mam prawie skończony, tylko końcówka mi została, ale waham się nad dalszą kontynuacją tego opowiadania. Jakoś przestało mi się ono podobać, źle to wszystko zaplanowałam, a czuję się okropnie, jak nie dodaje kolejnych rozdziałów. Pomyślałam o tym, aby na razie zostawić to opowiadanie i tutaj wasza decyzja:

a) zupełnie nowe opowiadanie (mam mnóstwo pomysłów)
b) druga część do justins-guardian

Proszę, napiszcie mi w komentarzu co myślicie. I bardzo was przepraszam, za taką długą przerwę. Powinnam była już dawno to zrobić.






niedziela, 12 października 2014

ROZDZIAŁ 9

JUSTIN
            Wróciłem do domu z mieszanymi uczuciami. Wiedziałem, że Carter już wyczuła mój zepsuty nastrój, dlatego jak najszybciej chciałem się pożegnać, aby nie palnąć jakiegoś głupstwa. Kiedy tak na nią patrzyłem, miałem ochotę jej wszystko powiedzieć co mnie dręczyło. Wszystko, dosłownie, z trudem trzymałem język za zębami. Znałem ją zaledwie tydzień i już miałem zwierzać się z mojego życia? Nie chciałem, aby się spłoszyła , po czym uciekła zmieszana, zbyt dobrze mi się z nią rozmawiało.
            - Justin? – moja matka stanęła w progu kuchni. – Gdzie się tak długo szwędałeś?
            - Byłem na boisku. – mruknąłem na odczepnego, chciałem jak najszybciej dotrzeć do swojego pokoju.
            - Proszę, informuj mnie wcześniej. Martwiłam się.
            - Mam już siedemnaście lat, wyluzuj. – westchnąłem.
            - Chcesz kolację? – spytała.
            - Nie, dzięki.
            Po tych słowach jak najszybciej udałem się na górę. Zaświeciłem światło, aby przypadkiem się o coś nie potknąć. Zasunąłem odruchowo rolety i podszedłem do wieży. Włączyłem moją ulubioną płytę. Uwielbiałem, że całe pomieszczenie wypełnił słodki dźwięk muzyki, a ja leżałem sam na podłodze w ciemnościach, myśląc o różnych sprawach. Tak też zrobiłem, zgasiłem światło i położyłem się na dywanie.

Cause all I know is we said hello,
And your eyes look like coming home,
Oh, I know it’s a simple name, everything has changed,

            Przypomniała mi się sytuacja pomeczowa i niezbyt miłe uczucie w sercu znowu zagościło. Pamiętam, że gdy wygraliśmy mecz, Pauline pojawiła się niemal znikąd i rzuciła się na mnie, mocno przytulając. Byłem zbyt zdezorientowany, aby myśleć racjonalnie. Poklepałem ją przyjacielsko po plecach, po czym niezręcznie odsunąłem od siebie.
            Tłum zaraz mnie pochłonął, więc nie miałem szansy aby coś jej odpowiedzieć, albo jakoś zareagować. Gdy w końcu cały ten chaos nieco ustał, udało mi się spokojnie wyjść, wcześniej odsłuchując gratulacje od różnych ludzi, począwszy oczywiście od trenera. Wyszedłem aby odnaleźć Julie – stała przed moim samochodem, oparta o maskę. Ręce miała skrzyżowane na piersiach a po jej ustach wywnioskowałem, że była zła. Podniosła wzrok dopiero gdy stanąłem przed nią.
            - To już mnie przerasta. – próbowała się uśmiechnąć, ale nie patrzyła na mnie, lecz w błękitne niebo. Przymknęła oczy, zauważyłem, że jej dolna warga drga niebezpiecznie.
            - Julie. – powiedziałem cicho. Czułem, co zamierza powiedzieć i wcale tego nie chciałem słyszeć. – Może przemyślisz to ?
            - Justin! – spojrzała na mnie, a jej oczy były całe we łzach. – Ty nic nie rozumiesz. No jasne, dlaczego byś miał? – już otworzyłem usta aby coś powiedzieć, jednak Julie mi przerwała. – Proszę, daj mi coś powiedzieć. Jestem zmęczona tym, że Pauline ciągle nam przeszkadza i miesza się w nasz związek. Wiem, że coś do niej czujesz, widzę to w twoich oczach, proszę nie zaprzeczaj. Przecież widzę. – Julie płakała, chciałem jej jakoś ulżyć, ale przyjęła taką postawę, jakby nie chciała abym jej chociażby dotknął. – I chociaż cię kocham, nie mogę z tobą być. To za bardzo boli. Chciałam być dla ciebie wystarczająco dobra, żebyś nie musiał szukać tego u innych dziewczyn, ale nie mogłam. Przepraszam.
            - Ja… - zacząłem, ale nie mogłem niczego więcej z siebie wydusić.
            Dziewczyna wspięła się na palcach, a jej miękkie wargi dotknęły mojego policzka. Drobne palce po raz ostatni przejechały po mojej brodzie. Uśmiechała się ze łzami w oczach, a ten obraz złamał mi serce. Po czym szepnęła krótkie „Żegnaj” i odeszła.
            Nie chciałem dopuścić do siebie tej myśli, że już nigdy nie będę mógł jej pocałować na powitanie, podzielić się z nią swoimi obawami, troskami. Już nigdy nie zaśnie koło mnie, nie splecie naszych dłoni razem, a potem ja nie obejmę jej mocno, aby poczuła się bezpiecznie. Te myśli sprawiły, że miałem ściśnięte gardło, zaraz lada chwila mogłem eksplodować.
            Chwyciłem za telefon i bez namysłu napisałem do Carter. Była jedyną osobą, która mogła mnie w tej chwili zrozumieć.

            „Cześć, wybacz, że przeszkadzam. Możemy pogadać?” – wysłane.

            „Hej, no jasne. Co się dzieje?” – odpowiedź nadeszła bardzo szybko, jakby się tego spodziewała, że do niej napiszę.

            „Nie mogę oddychać. Julie ze mną zerwała”

            „Oh Justin… Tak mi przykro. Dlaczego?”

            Zbyt dużo by o tym pisać, dlatego przycisnąłem zieloną słuchawkę przy jej imieniu i nazwisku. Serce biło mi bardzo szybko, sam nie wiem czy to z powodu Julie czy blondynki.
            - Justin. – wyszeptała do słuchawki, ledwo ją usłyszałem przez ryk muzyki. Podszedłem do wieży i trochę skręciłem głośność.
            - Carter. – odpowiedziałem bezmyślnie, kładąc się z powrotem na podłodze.
            - Cieszę się, że zadzwoniłeś. – nie wiem czemu, ale pocieszyły mnie te słowa i to bardzo. Potrzebowałem teraz usłyszeć coś miłego.
            - Nie umiałem ci streścić tego wszystkiego w sms-ie. – wytłumaczyłem. Zapanowała niezręczna cisza, a w tle było słychać jedynie Fall Out Boy „Alone Together”. – Leże na podłodze i jestem dosłownie w rozsypce.
            - Jeśli to może ci pomóc, też się kładę. Podgłośnij trochę FOB. – usłyszałem jak jej ciało gruchnęło lekko o panele.
            I wtedy opowiedziałem jej całą historię, wszystko. Niczego nie pominąłem. Wyjaśniłem jak poznałem się z Pauline, że była ona moją pierwszą miłością i tak naprawdę nigdy nie przestałem czuć do niej „tego czegoś”. Powiedziałem o naszym rozstaniu, o tym jak poznałem Julie i jak się między nami układało. Carter co jakiś czas wtrącała jedno pytanie, które zazwyczaj brzmiało „Ale co, możesz powtórzyć?”. I powtarzałem jej cierpliwie, nawet mnie to w sumie nie zrażało, ani nie denerwowało. Chciałem się wygadać, tak po prostu, bez oceniania, jakby to zrobił David, czy co gorsza – Jordan.
            Prawie płakałem, kiedy opowiadałem jej jak Julie wyznała mi miłość, podczas gdy jedliśmy lody w jej ulubionej lodziarni. Miała nos umazany bitą śmietaną, śmiała się z mojej miny, aż przez przypadek, a może celowo, pod wpływem uczuć powiedziała:
            - Kocham Cię.
            Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Długo czekałem, aż usłyszę te słowa – i było warto. Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem namiętnie. Gdy się od siebie oderwaliśmy, Julie zauważyła, że mam nos ubrudzony, tak samo jak ona. Wyglądała tak uroczo, kiedy próbowała mi serwetką go wyczyścić.
            - Byłem takim kretynem Carter, że ją straciłem. Pozwoliłem jej odejść.
            - Oh Justin… -dziewczyna westchnęła smutno. – Wiesz, skoro tak cierpisz po jej stracie, to musisz ją odzyskać.
            - Tylko jak? Ona nie chce mnie już pewnie znać, przez Pauline.
            - Musisz jej udowodnić, pokazać, że ją kochasz. Ją, nie Pauline. Ignoruj tą dziewczynę, nie dawaj się temu pożądaniu. – jej słowa miały charakter bardzo motywujący, aż chciałem coś zrobić tu i teraz.
            - Masz rację. Tylko jak jej to pokazać…
            - Macie jakieś wspólne zdjęcia?
            - Tak…
            - Dużo?
            - No, dość sporo. – pomyślałem o całym albumie, który udało nam się stworzyć przez rok.
            - Może byś codziennie wrzucał jej do szafki po jednym zdjęciu, aż zgodzi się z tobą spotkać? I tu już twoja inicjatywa.
            - No nie wiem, a może zamiast samej prośby o spotkanie…
            - .. cytaty FOB ! – wykrzyknęliśmy wspólnie. Aż wstałem, uzmysłowiając sobie, że powiedzieliśmy to dokładnie w tym samym momencie. Zachichotałem cicho, a Carter odpowiedziała mi tym samym.
            - Świetny pomysł Justin. Nie trać optymizmu, ona będzie jeszcze twoja, zobaczysz.
            - W końcu, która by się nie oparła mojemu urokowi ? – zaśmiałem się.
            - Dokładnie ! A znasz „Me and You”?
            - Chyba nie…
            - To poczekaj chwilkę.
            Podszedłem do wieży i przeskoczyłem płytę o kilka kawałków w przód, aż głos Patricka wypełnił cały mój pokój.
Last year’s wishes are this year’s apologies. Every last time I come home. I take my last chance . To burn a bridge or two. I only keep myself this sick in the head
‘Cause I know how the words get you
            - I jak?
            - Wow, tego chyba jeszcze nie słyszałam. To dziwne, myślałam, że wyszukałam wszystkie ich kawałki.
            - A widzisz! Jednak coś przeoczyłaś.
            - Może specjalnie, żebyś ty mi mógł ją pokazać.
            - Wierzysz w przeznaczenie? – spytałem, ponieważ nic innego nie przychodziło mi na myśl po jej wypowiedzi.
            - Wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny.  – odparła lekko. – A co z tobą?
            - No nie wiem… - zawahałem się. – Myślę, że to od ludzi zależy, co zrobią, jakie skutki będą poprzez ich działania.
            - Nie wierzysz w siły nadprzyrodzone? W Boga?
            - Wierzę… Ale to przecież On dał nam wolną wolę.
            - Słusznie.
            Rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas, zanim mnie nie znużył sen, a było to około trzeciej w nocy. Rano kiedy się przebudziłem, gwałtownie drgnąłem, gdyż telefon leżał mi na twarzy. Gdy spojrzałem na wyświetlacz, zauważyłem, że rozmowa dalej trwa, więc albo Carter zapomniała się rozłączyć, albo też zapadła w sen. Połączenie dobijało już siedmiu godzin, nie chcę wiedzieć jaki będzie mój rachunek…
            - Halo? – powiedziałem do słuchawki. – Carter? – cisza, było słychać jedynie jakiś szmer. – CARTER?!
            - O MÓJ BOŻE! – słyszałem jak telefon gruchnął na ziemię, a dziewczyna jęknęła. – Co do ch… O kurde, Justin.
            - Tak – zaśmiałem się – Przegadaliśmy caaałą noc.
            - Kurcze, przepraszam, ja po prostu zasnęłam…
            - Nie szkodzi. Trzeba czasem zaszaleć, ale teraz lepiej się zbierajmy do szkoły. Może cię podwieźć ?
            - Hm, nie. Nie, dzięki. –wyczułem chwilę zawahania się. – Pojadę tramwajem.
            - Okej, to do zobaczenia. – odparłem zatem, rozłączając się.
            Najpierw poszedłem do łazienki, wziąć porządny prysznic, gdyż nie czułem się zbytnio komfortowo w ciuchach z wczorajszego dnia. Następnie zszedłem na dół, gdzie już czekała na mnie Jazmyn, gotowa aby jechać do szkoły.
            - Cześć młoda. – rzuciłem do niej, otwierając przy tym lodówkę. Wyciągnąłem z niej mleko i tak jak zwykle nasypałem płatków do miski, po czym zalałem białym płynem.
            - Nie jestem młoda! Pani w szkole nam powiedziała, że już jesteśmy na tyle duzi, aby głosować w samorządzie szkolnym ! – pochwaliła się.
            - No jasne, młoda. – puściłem jej oczko. – Zbieraj swój plecaczek, czekam przy samochodzie. – powiedziałem, kończąc śniadanie.
            Poszedłem do garażu, licząc na to, że ojciec zajrzał pod maskę i coś porobił, dzięki czemu mógłbym jechać już swoim samochodem. Wsiadłem do cytrynki, zapaliłem, ale silnik ani rusz. Dało się jedynie słyszeć nikłe szemranie – nic więcej. Chyba będę musiał naprawdę zawieźć ją do mechanika, a dzisiaj znowu byłem zmuszony jechać tramwajem. Myśl ta jedynie pocieszała mnie, że Carter pomoże mi przebyć tą drogę szybko, bez zwracania uwagi na transport.
            - No nic, jedziemy tramwajem. – powiedziałem do Jazmyn, która na tą wiadomość zareagowała z niemałym entuzjazmem. Dziewczynka kochała nowe rzeczy, zwłaszcza tramwaj, bardzo ją ciekawił z niewiadomych przyczyn.
            - Czy Carter też z nami jedzie ? – spytała.
            - Tak, raczej tak.
            - To fantastycznie!
            Kiedy doszliśmy na przystanek, tramwaj już stał. Wsiedliśmy do niego pośpiesznie, przechadzając się między wagonami w poszukiwaniu Carter. Zobaczyłem ją w ostatnim, jak oparta była o szybę z zamkniętymi oczami i lekko rozchylonymi ustami. Rozbawił mnie ten widok – rozgarniętej Carter.
            Usiadłem obok niej, ale nawet nie poczuła mojej obecności, więc oparłem głowę o jej ramię. Dziewczyna mruknęła coś pod nosem, ale nie poruszyła się w przeciwieństwie do tramwaju. Huknął, ruszając z miejsca, jednak Evans niczego nie poczuła ani nie usłyszała nawet. Położyłem palec na usta, nakazując Jazmyn być cicho.
            - Ale… - zaczęła w proteście, chcąc wskoczyć Carter na kolana, jednak skarciłem ją wzrokiem. Lekko naburmuszona usiadła naprzeciwko nas i tak siedziała, wpatrzona w krajobraz.
            Była taka cisza wewnątrz, takie ciepło mi było, że aż sam przymknąłem powieki. Czułem się bardzo uspokojony. Jednak nie na długo, ponieważ ktoś uparcie trząsał mną poprzez ramię.
            - Justin! Justin! Obudź się! Justin! No weź proszę.

            - Co jest… - mruknąłem rozdrażniony, że ktoś śmie przerywać mi drzemkę. Uchyliłem powieki, aż ujrzałem twarz Carter blisko mojej. – Co ?
            - Minęliśmy ze trzy przystanki. – oznajmiła zdenerwowana, widziałem jak przełyka głośno ślinę.
            - Cholera… Jazmyn. – poszukałem wzrokiem mojej młodszej siostry. Spała jak zabita, skulona w kłębek. – Cóż, widać dzisiaj jest dla nas wszystkich bardzo senny dzień. Która godzina?
            - W pół do dziesiątej. – powiedziała nadal nerwowo blondynka. – O rany, co my teraz zrobimy? Greg mnie zabije.
            - Opłaca się iść do szkoły jeszcze? Jakby nie patrzeć, jesteśmy w środku miasta, a ona jest naprawdę kawałek stąd. Zanim tam dotrzemy minie z godzina i nie będzie sensu iść. – posłałem dziewczynie cwany uśmieszek, poruszając przy tym znacząco brwiami.
            - Wagary? – miała przerażoną minę. – Ja… ja jeszcze nigdy tego nie robiłam. Chyba… - zawahała się. – Nie, to nie w moim stylu.
            - Daj spokój Carter, trzeba korzystać z życia. Nie żyjemy wiecznie, więc coś nam się należy. – chwyciłem jej dłoń, była bardzo zimna, więc przykryłem ją swoją drugą, aby trochę ocieplić i jednocześnie uspokoić blondynkę. – W porządku?
            Nie odpowiedziała, ale pokiwała twierdząco głową, chociaż dało się zauważyć po jej oczach iż jest przerażona. Roześmiałem się, ponieważ to były tylko wagary a nie przestępstwo, za które moglibyśmy iść do więzienia, jednak Carter była tym naprawdę przejęta. Dziwiło mnie to, gdyż chyba każdy w tym wieku przynajmniej raz wagarował, a jednocześnie bardzo zaciekawiło, że istniała taka osoba, która się ich bała.
            - A Jazmyn?
            - Pójdzie z nami. Nawet wiem gdzie. – odpowiedziałem tajemniczo, chcąc ją zaciekawić. – Wysiadamy na następnym przystanku. – poinformowałem, po czym zacząłem rozbudzać siostrę. Z początku kręciła głową, mrugając wciąż oczyma, nie wiedząc gdzie się znajduje. Wziąłem ją na ręce, wciąż śpiącą, po czym chwyciłem się rurki, aby nie upuścić siostry. Poczułem na sobie palące spojrzenie Carter. Spojrzałem na nią pytająco, a blondynka potrząsnęła głową, po czym powiedziała z lekkim uśmiechem:
            - Wyglądacie uroczo.
            - Dzięki. – parsknąłem śmiechem na ten komplement, ponieważ jeszcze chyba nikt nie nazwał mnie „uroczym”, zawsze tylko „pies na baby”.
            Wysiedliśmy na następnym przystanku. Jazmyn rozbudziła się dopiero, gdy szliśmy spacerem wzdłuż rynku, rozmawiając głównie o szkole, poważne tematy zostawialiśmy na wieczór, poza tym nie chciałem gadać przy siostrze o moich podbojach.
            - Kiedy mi się wydaje, że rozumiem matmę, on nagle strzela jakiś wzór i wszystko diabli biorą. – Carter westchnęła zrezygnowana.
            - Nie myślałaś o korkach?
            - Niee, nie mam tyle pieniędzy aby sobie na nie pozwolić. I też nie jestem tobą, nie mam samych piątek.

            - Nie przesadzaj. – parsknąłem lekko speszony. – Zamknij oczy! Jesteśmy prawie na miejscu, Jazmyn cicho. – przytknąłem palec do ust, nakazując siostrze milczenie, gdy ta otwierała już usta aby coś pisnąć. Postawiłem ją na ziemi, a sam stanąłem za Carter, zamknąłem jej oczy dłońmi. – Jeszcze kilka kroków, powiem ci kiedy stop. – przeszliśmy do końca uliczki, po czym skręciliśmy w prawo. – Stop.

Od autorki: Ja już nie wiem czy kogokolwiek mam informować, więc jeśli ktoś ewentualnie by chciał, to napiszcie pod rozdziałem linki do bloga czy tt. Chyba się wypalam, skoro nikt nie chce tego czytać, przykro mi :(

środa, 17 września 2014

ROZDZIAŁ 8

CARTER
            Justin miał rację, ten mecz był niesamowity. Siedziałam cały czas jak na szpilkach, wkręciłam się tak bardzo, że nie zauważyłam jak Emma próbowała zwrócić na siebie moją uwagę poprzez szturchanie w bok, czy nawet machanie dłonią przed nosem – dopiero wtenczas zamrugałam i spojrzałam na nią.
            - No nareszcie! – westchnęła. – Cały czas coś do ciebie mówię, ale mnie nie słuchasz! Zadurzyłaś się już w którymś? Ostrzegam, że David jest dupkiem, Bieber zajęty, a Josh to też dupek, no i jest jeszcze Chester, ale ostrzegam, że jest nudziarzem. – puściła mi oczko, a kiedy spojrzałam na nią pytająco, w oczach chyba miałam pytanie „skąd to wiesz?”, ponieważ dodała z perlistym śmiechem – Z doświadczenia.
            - Nie zadurzyłam się, po prostu ta gra jest interesująca. – odpowiedziałam.
            - Interesuje cię siatkówka? – wyglądała na zdziwioną.
            - Wiem, nie wyglądam na typ sportowca. – westchnęłam.
            - A umiesz grać?
            - To skomplikowane. – odpowiedziałam, a w myślach pojawił mi się obraz zeszłego popołudnia, kiedy Justin uczył mnie grać. Szło mi coraz lepiej, chyba wracałam do formy, bo kilka razy udało mi się, zaatakować tak, że Justin miał problem z odebraniem, ale i tak jak zawsze pan idealny podołał.
            - Nie wiedziałam.
            - A mam pytanie. – skierowałam się ku niej, na chwilę zapominając o meczu, przez co przegapiłam świetne zagranie Justina. Dowiedziałam się jak widownia zaczęła klaskać i wrzeszczeć jego imię.
            - Strzelaj siostro!
            - Czemu tak bardzo nie lubicie się z Davidem, no i Justinem? – starałam się ukryć nadmierną ciekawość, mając nadzieję, że Emma nie zacznie podejrzewać jakiś głupich rzeczy.
            - Wiesz, to jest tak, że ja i David mamy wspólnego ojca. Miał romans z moją matką, przez co rozstał się z jego, przyszedł do nas. Wystarczyło że dwa lata później ja się urodziłam i ten dupek znowu stchórzył, odszedł. – prychnęła z jawną nienawiścią. – David obwinia mnie, że przez to iż się urodziłam, ojciec go zostawił.
            - Ale próbowałaś mu to powiedzieć?
            - Próbowałam, jednak on ma za mały mózg i taka informacja się tam nie zmieści, więc pozwalam mu, żeby mnie nienawidził. Za każdym razem próbuje mi uprzykrzyć życie. – wywróciła oczami. – Amator.
            - Przykro mi. – wymsknęło się z moich ust, jednak Emma tylko machnęła na to ręką.
            - Niepotrzebnie, nie potrzebuję tego głąba do szczęścia. – na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech, jednak czułam, że coś nie gra.
            - WYGRALIŚMY!! – krzyczał tłum.
            - Kto?Kto?! – pytałam wszystkich podekscytowana.
            - Nasi! – odpowiedziała jakaś dziewczyna, odwracając się przodem do nas. Raczej nie chodziła do tej samej szkoły, co my.
            - Nasi, w sensie, tam gdzie jest Justin? – w odpowiedzi pokiwała energicznie głową, po czym odwróciła się, dalej wiwatując.
            Całe boisko wypełnili uczniowie z Żab. W środku tego zamieszania znajdowała się zwycięska drużyna. Większość podchodziła do Justina, gratulując mu sukcesu, jako siatkarza i kapitana drużyny. Emma trąciła mnie w ramię, po raz kolejny tego dnia.
            - Chcesz iść, mu pogratulować? – spytała bez złośliwości. – Bo zakładam, że nie jesteś lojalna wobec nowej szkoły. – parsknęła śmiechem.
            - Jestem tu za krótko, aby sprecyzować moją lojalność. – wytknęłam jej żartobliwie język. – Ale moja odpowiedź brzmi: nie. Nie będę mu zawracać głowy, pewnie i tak mnie już nie pamięta. – wzruszyłam ramionami.
            - Jak chcesz siostra. – Emma chwyciła mnie za łokieć i razem zeszłyśmy z trybun. Niestety natknęłyśmy się na Davida, który również szedł w kierunku wyjścia. – Tylko nie ty. – jęknęła czarnulka.
            Mimo iż mieli różne matki, to obydwoje poszli po urodzie ojca. Widać było, że są rodzeństwem, ten sam kruczoczarny kolor włosów, duże pełne usta i piwne oczy. Nawet jak byli zirytowani to podobnie mrużyli oczy.
            - I co, znowu Księżniczki przegrały. Złą szkołę wybrałyście. – prychnął, patrząc głównie na Emmę.
            - Dobrą szkołę, bo nie ma w niej ciebie. – odgryzła się.
            - Bo gdybym był, to nie ty byłabyś tam gwiazdką. – posłał jej kpiący uśmieszek. Miał coś jeszcze dodać, kiedy dziewczyna o długich, kasztanowych włosach, upiętych w kucyk rzuciła mu się na ramiona.
            - Byłeś świetny! – pisnęła.
            Emma wywróciła teatralnie oczami i chwyciła mnie za rękę, po czym pociągnęła do przodu zirytowana.
            - Ten pajac działa mi na nerwy!
            - Uspokój się, nie jest tego wart. – próbowałam ją wesprzeć, ale byłam beznadziejna w tych sprawach.
            - Wiem, ale to silniejsze ode mnie. Chodź, zanim znowu ktoś nas zaczepi.
            Poszłyśmy na dwie ostatnie lekcje, które nam pozostały. Po szkole czekałam pół godziny z Emmą, aż przyjedzie po nią starsza siostra. Pożegnałyśmy się i już miałam zamiar iść na przystanek, aby pojechać tramwajem do domu, kiedy zauważyłam Justina po drugiej stronie z śliczną szatynką. Kłócili się – wywnioskowałam to po tym, że było ich słychać na prawie całą ulicę oraz dziewczyna wymachiwała energicznie rękami a Justin miał taki zły wyraz twarzy, jakiego nigdy u niego nie widziałam. Przez moment, chłopak podniósł wzrok i zauważył że im się przyglądam.
            Szybko wymusiłam uśmiech, po czym odwróciłam się i jak najszybciej szłam w kierunku przystanku, mając nadzieję, że Justin nie pomyśli iż go szpieguję, albo coś w tym stylu. Nim się obejrzałam, wpadłam na kogoś.
            - Uważaj jak chodzisz. – burknął pod nosem.
            - Nick? – wymsknęło mi się.
            - We własnej osobie, możesz się przesunąć? – nie patrzył mi w oczy.
            - Dlaczego tak wszystkich traktujesz? – zirytowałam się.
            - Niańka się trafiła. – podniósł wzrok. – Wybacz paniusiu, ale śpieszno mi.
            - Jesteś dupkiem, wiesz?! – nie wytrzymałam i wybuchłam. On jedynie zaśmiał mi się prosto w twarz i wyminął bez słowa. Natychmiast pożałowałam tych słów, nie lubiłam nikogo obrażać, nawet wtedy kiedy na to zasługiwał. Odwróciłam się i pobiegłam za nim. – Hej! Zaczekaj! – chwyciłam go za łokieć. Gwałtownie się odwrócił, tak, że nareszcie mogłam spojrzeć mu w oczy. Miałam wrażenie, jakbym go znała. Czy to możliwe? Przecież to ja zdecydowałam gdzie się przeprowadzimy, Greg mi pozwolił. Nikogo tu nie znaliśmy, więc jak to możliwe, że on jest taki znajomy? – Ja… Chciałam cię przeprosić, nie powinnam tego mówić.
            - Nie zawracaj sobie głowy takimi pierdołami. – prychnął. – Przecież nie skłamałaś, jestem dupkiem.
            Po tych słowach poczułam się jeszcze gorzej, ale tym razem za nim nie biegłam. Wróciłam następnym tramwajem do domu, ciągle klnąc na siebie w myślach. Było mi głupio, że tak wybuchłam. Będę musiała to jakoś naprawić – i dopiero ta myśl podniosła mnie na duchu.
            Gdy przyszłam do domu, Greg już pichcił w kuchni. Pierwszy raz odkąd się tu wprowadziliśmy, on gotował. Podejrzewałam, że musiało się wydarzyć coś specjalnego. Stanęłam za nim i zajrzałam mu przez ramię. Robił latanię. L A Z A N I Ę. Mój wujek nigdy nie robił niczego niezwykłego, zazwyczaj były to naleśniki, ziemniaki i udko z kurczaka, którego szczerze nie cierpiałam, ale nigdy nie zdarzyło się, żeby piekł coś DOBREGO.
            - Gadaj co się stało. – zażądałam wyjaśnień.
            Greg podskoczył jak oparzony i odwrócił głowę w moim kierunku.
            - Carter, czyś ty zwariowała?! Chcesz, żebym zawału dostał?! – spojrzałam na niego wymownie. – No dobra, zaprosiłem na obiad Clarków.
            - CO ZROBIŁEŚ?! – pisnęłam. – Powiedz, że się przesłyszałam i nie zaprosiłeś na obiad muzułmanów.
            - Muzułmanów? Skądże! Carter, coraz gorzej z twoim słuchem, może jednak pójdziemy do lekarza?
            - Ee, gdzie tam. – machnęłam ręką. Miałam dosyć lekarzy, zwłaszcza po tym wypadku w Chicago. Już wiedziałam, że nienawidzę szpitali, wystarczyło mi dwa tygodnie spędzone tam. – To kogo zaprosiłeś?
            - Wrócimy do tego. – pogroził palcem. – Clarków. Sąsiadów.
            - Oh.
            Byłam zdziwiona. Dlaczego do cholery ich zaprosił? Po co? Wiedziałam, że jak David się o tym dowie, też nie będzie zadowolony.
            - Czemu? – nie chciałam, żeby to zabrzmiało odrobinę desperacko, ale niestety tak brzmiałam.
            - Jak to „czemu”? To nasi sąsiedzi. Trzeba pielęgnować takie relacje, zobaczysz, że ci się jeszcze przyda ona. – wrócił wzrokiem do piekarnika. – A ty idź się przebierz. – polecił.
            - Czemu? To tylko obiad. – wzruszyłam ramionami i natychmiast wyszłam, żeby nie słyszeć sprzeciwu.
            Udałam się do swojego pokoju. Usiadłam z laptopem na łóżku, a pierwszą stroną na którą zawsze wchodziłam był facebook. Z czystej ciekawości wpisałam w wyszukiwaniach „Nick O’Brian”, jednak żaden z wyszukanych nie był tym Nickiem, którego szukałam. No trudno, nie wszyscy mają facebooka, lepiej dla niego. Kolejną osobą była oczywiście Emma, którą zaprosiłam do znajomych i następną Justin. Miał dość sporo znajomych, dlaczego mnie to nie dziwiło? W jego galerii znajdowało się dużo zdjęć z dziewczynami, z różnych imprez oraz ze znajomymi. Okej, chyba właśnie tego się spodziewałam.
Na jego tablicy również było pełno rozmów w komentarzach, linki do muzyki, jednak żaden nie był z Fall Out Boy. Zdziwiło mnie to odrobinę, ponieważ jako wielki ich fan, powinien chociaż jedną udostępnić, ale wszystkie linki były z takimi wykonawcami jak pitbull, David guetta czy britney Spears. Nie rozumiałam tego, przecież on nie interesował się taką muzyką, rozmawialiśmy o tym na jednej z „lekcji”. Czyżby Justin wstydził się, tego co słuchał? Jakoś nie chciałam w to wierzyć, taki pewny siebie, a jednak skryty.
- Carter! – zawołał Greg.
- Co?!
- Zejdź na …. Goście !
Domyśliłam się, że chodzi mu o to, żebym zeszła na dół, mimo że nie dosłyszałam całej wypowiedzi. Zamknęłam niechętnie laptopa i zbiegłam na dół. W momencie, kiedy drzwi się otworzyły, a w nich stanęła pani Clark wraz z Davidem, ja omal nie zleciałam z ostatniego stopnia, gdyż poślizgnęłam się na skarpetkach.
- Eh, dzień dobry. – wymamrotałam zmieszana.
Kobieta chyba nawet nie zauważyła mojego wielkiego wejścia, bo normalnie się przywitała. Daivd mruknął „cześć”, po czym Greg zaprowadził ich do salonu, albo „dużego pokoju” jak zwykliśmy na niego mówić.
- Ugotowałem własnoręcznie latanię, mam nadzieję, że lubicie tego typu jedzenie.
- Oh, oczywiście. – kobieta była zachwycona, jednak David nie wykazywał żadnych emocji, tylko wciąż wpatrywał się w okno.
Rozmawialiśmy, a raczej tylko Greg i matka Davida, przez jakiś czas. Ja dłubałam w jedzeniu, czasami dyskretnie zerkając w kierunku chłopaka, kiedy raz nasze spojrzenia się skrzyżowały, od razu odwrócił wzrok.
- Ja może już pójdę. Nie chce być niegrzeczny, ale umówiłem się z kimś.
- David! – zawołała oburzona kobieta. – Jesteśmy w gościach, nigdzie nie idziesz.
- Nie szkodzi, niech idzie. – poparłam go, gdyż wiedziałam, że nie chciał tego obiadu a ja nie lubiłam zmuszać ludzi do rzeczy, których nie chcieli.
- Sama widzisz. – chłopak wzruszył ramionami.
- Carter odprowadź Davida. – powiedział Greg, a ja myślałam, że go zabiję spojrzeniem. Jeszcze tego brakowało, sam na sam z nim.
- Jasne. –bąknęłam nieśmiało pod nosem, chociaż bardziej to zabrzmiało jak chrypiący szept.
Podążyłam w ciszy za Davidem do drzwi. Gdy już je otworzył i odwrócił się, aby mruknąć to swoje „cześć”, wypaliłam, całkiem nieświadomie.
- Fajny mecz. Gratuluję wygranej. – chłopak aż przystanął zdziwiony, że powiedziałam do niego więcej niż jedno zdanie.
- Dzięki… - odpowiedział, jakby nie był pewny swojej odpowiedzi. – Cześć.
- Jasne, cześć. – mruknęłam i szybko zamknęłam za nim drzwi.
Chciałam wrócić do salonu, ale zobaczyłam jak Greg i matka Davida świetnie się ze sobą dogadują. Nawet aż za bardzo, bo wujek przybliżył się znacząco do niej, serwując te swoje kawały. Wiedziałam, że na pewno mnie nie zauważą jak bym do nich dołączyła, więc postanowiłam pójść na boisko, poćwiczyć odbijanie. Wtem odezwał się mój telefon. Zerknęłam na wyświetlacz, jakie było moje zdziwienie gdy ujrzałam „Justin”
„Gdzie ty się podziewasz? Czekam na boisku już z pół godziny!”
Wybałuszyłam oczy. Kompletnie o tym zapomniałam, że codziennie spotykaliśmy się na boisku, ćwicząc grę w siatkówkę. Korzystaliśmy z tego i on i ja. On ćwiczył, a ja przypominałam sobie wszystko. Szybko odpisałam, mu że będę za pięć minut, po czym wbiegłam jak szalona do pokoju. Zaczęłam nerwowo szukać moich dresów i kiedy je znalazłam, szybko wrzuciłam na siebie. Zmieniłam trampki na czarne Nike i wybiegłam z domu, wcześniej rzucając krótkie „Do widzenia”.
Justinowi tak bardzo się nudziło, że rzucał piłką do siatkówki w stronę tarczy do koszykówki. Poruszał się bardzo zwinnie i szybko, nie byłabym zdziwiona, gdyby trenował kiedyś również i ten sport. Był do tego stworzony.
- Cześć. – wysapałam, podchodząc do niego. – Przepraszam, ale kompletnie o tym zapomniałam. – próbowałam się tłumaczyć.
Szatyn z początku wyglądał na złego, zilustrował mnie wzrokiem i wybuchnął gromkim śmiechem. Byłam zdezorientowana, nie bardzo wiedziałam o co mu chodziło. Zmarszczyłam czoło i skrzyżowałam ręce na piersiach, oczekując, że wyjaśni z czego się tak śmieje.
- Zdajesz sobie sprawy, że przebrałaś się w połowie? – zachichotał.
Spojrzałam na siebie i dopiero wtedy zobaczyłam, że nadal miałam tą białą koszulę, którą specjalnie założyłam na ten przeklęty obiad, a do tego bordowe dresy i czarne adidasy. Wyglądałam komicznie, niemal natychmiast zrobiło mi się bardzo gorąco, a policzki zaczęły płonąć ze wstydu.
- Hm, śpieszyłam się. – wymamrotałam, wbijając wzrok w buty.
- Ej nie przejmuj się. Wierz mi, miałem kiedyś gorzej. Był mecz w tamtym roku, bardzo ważny zresztą, półfinał od którego zależało, czy pojedziemy do Ohio na finał. Ja zadowolony, pełny energii rano dotarłem do szkoły. W szatni otworzyłem torbę, żeby się przebrać, a tam… dwa lewe, kompletnie różne buty. Do rozpoczęcia się meczu zostało dwadzieścia minut, więc nie opłacało się wracać do domu.
- I co zrobiłeś? – spytałam niecierpliwie, kiedy zrobił dramatyczną pauzę.
- Hm… Nie mówiłem ci tego, nawet nie zauważyłaś, ale mam bardzo małe stopy. – odruchowo spojrzałam w tamtym kierunku. Nie umiałam ocenić tak, czy rzeczywiście są małe, dlatego stanęłam obok Justina i przyłożyłam stopę do jego. Były identycznej długości, a ja miałam numer 38. Szatyn cofnął nogę, lekko zmieszany i podrapał się po karku. – No więc – odchrząknął. – Musiałem pożyczyć buty na wf od mojej dziewczyny, wtedy Caroline.
Najpierw wytrzeszczyłam oczy, a potem zaczęłam się śmiać. Justin jednak zaraz przypomniał sobie w co ja jestem ubrana i też chichotał. Widząc nasze własne miny, jeszcze bardziej się śmialiśmy. Nie wytrzymaliśmy, brzuchy nas tak bardzo bolały, że położyliśmy się na boisku. Asfalt był gorący, ale nam to nie przeszkadzało. Gdyby ktoś nas teraz zobaczył w takim stanie, pewnie pomyślałby, że braliśmy narkotyki, albo coś w tym stylu.
Kiedy już opanowaliśmy się, usiedliśmy naprzeciwko siebie po turecku, nic nie mówiąc. Justin chwycił za piłkę i odbijaliśmy w takiej pozycji. Kilka razy nam wypadła na taką odległość, że raz musiałam się niemal położyć, aby ją dosięgnąć, gdyż nie bardzo miałam ochotę wstawać.
- Jesteś zupełnie inna, niż się spodziewałem. – powiedział nagle, gdy już mieliśmy się pożegnać.
- A czego się spodziewałeś? – uniosłam pytająco brew, byłam naprawdę ciekawa.
- Cichej, szarej myszki, która…
- Nie umie się bawić? – dokończyłam za niego z lekkim uśmiechem. – Pozory zazwyczaj mylą, prawda?
- Bardzo mylą. – zgodził się.
- Tak naprawdę sama nie wiem kim jestem.Przez ten wypadek i w ogóle. – wzruszyłam ramionami. – Ale to nieważne. – nie umiałam i nie chciałam mówić o sobie, miałam wtedy wrażenie, że jestem bardzo egoistyczna. – To.. ja już pójdę.
- Czekaj, odprowadzę cię. Zrobiło się już późno.
- Oh, okej. – nie wiem czemu, ale wyszeptałam te słowa.
W drodze powrotnej rozmawialiśmy o jakiś bzdurach, normalnych rzeczach typu szkoła, sprawdzian, albo dlaczego facet w czarnej pelerynie z czerwonym kapelusikiem zawsze leży na tej samej ławce przy rynku, dokładnie o tej samej godzinie. Droga minęła tak szybko, że zanim się zorientowałam już byliśmy pod moim domem. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, stojąc przed nim, aż zapadła cisza. Koniec tematów. Widziałam, że nastrój Justina natychmiast się zmienił, kąciki ust jakoś opadły, a oczy przestały błyszczeć.
- Coś się stało? – spytałam. Potrząsnął głową. – Czy to z powodu kłótni z twoją dziewczyną?
- Może. – westchnął. – Nadchodzi wieczór i wiesz, to jest ten czas, kiedy wszystkie złe myśli do ciebie wracają. Myślisz o samych złych rzeczach. – próbował się uśmiechnąć, ale zaraz mu ten uśmiech znikał. – No nic, pójdę już.
- Wiesz, ja zawsze jestem gotowa na rozmowę. Możesz mi powiedzieć co chcesz, nikomu nie powiem. – próbowałam dodać mu otuchy.
Wydawało mi się, że mówię dobrze, ale po chwili do mnie dotarło iż przecież znamy się zaledwie tydzień, a ja już mówię takie rzeczy. To było bardzo głupie z mojej strony. Rany, Evans, czy ty kiedyś zaczniesz myśleć?
- Dziwne, ale wierzę ci. – powiedział z lekkim uśmiechem, który utrzymał się o kilka sekund dłużej niż wcześniej. – Dobranoc Carter.

- Dobranoc Justin. – starałam się przekazać mu poprzez spojrzenie, że jestem z nim. Wyglądało na to, jakby zrozumiał co próbuję zrobić i kiwnął głową. Ja odwróciłam się i otworzyłam drzwi. Justin stał przed moim domem, dopóki nie weszłam do środka, po czym odszedł w ciemną uliczkę.

Od autorki: Nareszcie udało mi się skończyć ten rozdział. Po prostu potrzebowałam motywacji i weny. Teraz ją mam i piszę na zapas. Mam nadzieję, że nie przestaniecie czytać przez te przerwy ;c

czwartek, 28 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 7

JUSTIN
            Zanim się obejrzałem nastał piątek, a więc co za tym idzie? Mecz. Od rana byłem nieco zdenerwowany, chyba bardziej niż kiedykolwiek, sam nie wiem czemu. A nie! Jednak coś mam: to mój ostatni rok w liceum, więc chciałem go wykorzystać na maksa, chciałem żeby wszystko się udało, aby mnie zapamiętali jako zdolnego siatkarza, który doprowadził drużynę do zwycięstwa.
            Zazwyczaj podwoziłem Julie do szkoły, jednak tym razem ona musiała iść wcześnie rano do lekarza, więc miałem zamiar pojechać sam.  Wsiadłem do swojego samochodu, specjalnie wstałem wcześniej, żeby nie spóźnić się na rozgrzewkę poranną przed meczem. Jednak cytrynka miała inne plany, za nic nie chciała odpalić. Przeklinałem ją, ale to nic nie dało. Zajrzałem pod maskę, nie widziałem niczego co mogłoby temu przeszkodzić. Próbowałem parę razy zapalić, lecz nic z tego. Zostało mi jeszcze jedno wyjście: tramwaj albo autobus. Sprawdziłem rozkład autobusów, odjeżdżały co piętnaście minut i tyle musiałbym czekać na następny, bo właśnie jeden odjechał. No nic, wychodzi na to, że znowu musiałem skorzystać z tramwaju.
            Chwyciłem w biegu torbę z ciuchami na mecz i butami, po czym zacząłem biec na najbliższy przystanek. Kiedy dotarłem na miejsce, okazało się że byłem tylko ja. Zacząłem się odrobinę denerwować, że mój tramwaj odjechał, że przybyłem za późno. Zerknąłem na zegarek, zostały mi co najmniej dwie minuty, a ludzi nie było. Nie mogę się spóźnić na rozgrzewkę!
            Nagle poczułem wibracje w kieszeni spodni. Chwyciłem telefon, a na wyświetlaczu pisało „Jordan”.
            - No siema stary, co tam?
            - Siema, takie szybkie pytanie: czego nie wziąłeś Julie do szkoły?
            - Co? – byłem zdezorientowany. – Mówiła, że idzie do lekarza…
            - Do jakiego lekarza? – parsknął. – Nigdy nie była zdrowsza. Ja już jestem w szkole, siedzę sobie normalnie z Ashley a ta mi dzwoni, gdzie samochód bo chciała jechać do budy.
            - Co?! – byłem coraz bardziej skołowany. – Umówiliśmy się, że spotkamy się w szkole… - coś zaczęło mi poważnie śmierdzieć. – No to widocznie muszę pogadać z Julie. Na razie. – wyłączyłem telefon, widząc nadjeżdżający tramwaj.
            Drzwi otworzyły się automatycznie, w środku było prawie pusto, może jedynie starszy pan z gazetą, siedzący przy oknie i kobieta w ciąży naprzeciwko. Wsiadłem bez problemu i oparty o ścianę, trzymałem się rury. Jakoś wygodniej mi było kiedy stałem, lubiłem jak mną kołysze podczas jazdy.
            Wszyscy czekaliśmy aż drzwi się zamkną, ja również, jednak wtedy zobaczyłem jak ktoś biegnie. Na pewno była to dziewczyna, po włosach poznałem Carter. Miała charakterystyczne włosy, nie ciemny, nie jasny blond, krótkie i zawsze poskręcane, nie były całkiem proste ale kręcone również. Nic nie było takiego określonego, żeby dopasować je do kategorii, tym się wyróżniała.
            - Cze…kaj…cie ! – wydyszała biegnąc.
            Cała na twarzy była czerwona z wysiłku, ale jej nogi gnały szybko przed siebie – miała kondycję. Drzwi już chciały się zamknąć, kiedy w porę wcisnąłem guzik, żeby jeszcze chwilę pozostały otwarte. Stanąłem w progu i wystawiłem ręce. Rozpędzona Carter chwyciła mnie za nie, aby wejść do środka. Niestety z jej równowagą nie było do końca dobrze, ponieważ przez przypadek uderzyła się w rurę.
            - Dzięki. – powiedziała.
            - Dziękujesz słupowi za to że przybił ci „czółko”? – parsknąłem śmiechem, a Carter jeszcze bardziej poczerwieniała. – Oj rozchmurz się. – tyknąłem ją żartobliwie w ramię, od razu na jej wargach pojawił się lekki uśmiech.
            - Lubisz jeździć tramwajem? – spytała, próbując zmienić temat.
            - Tak właściwie to nie. – włożyłem ręce do kieszeni spodni. – Cytrynka mi nie chciała ruszyć, więc byłem zmuszony do tramwaju.
            - Ehm, cytrynka? Czy dobrze usłyszałam? – spytała powoli z dużą niepewnością. Widziałem jak jej źrenice robią się szersze a oczy błądzą po moich ustach, szukając odpowiedzi.
            - Tak, dobrze usłyszałaś. Tak nazywam mój samo… - w tej chwili tramwaj ruszył. Dziewczyna odruchowo złapała się czegoś, ja jednak zapomniałem i runąłem na nią do przodu, niechcąco przybijając klatkę piersiową do jej czoła. Była taka malutka przy mnie. - … chód. – dokończyłem. – Nic ci nie jest? – dyskretnie się odsunąłem, próbując odzyskać równowagę, chwyciłem za czarny uchwyt, zawieszony na barierce przy Carter. Dziewczyna podniosła wzrok i pokręciła głową. – Jesteś pewna?
            - No dobra, może trochę mnie czoło boli. – westchnęła. – Mam guza?
            Odchyliłem jej głowę i spojrzałem na czoło. Nie było nic widać oprócz malutkiej, fioletowej plamki, ale to dopiero gdy się człowiek przypatrzył. Nie chciałem się jeszcze odsuwać, przyjemnie mi się trzymało twarz Carter. Spoglądnąłem jej w oczy, widać było że czeka niecierpliwie na odpowiedź. Kiedy już chciałem udzielić, to znowu mną rzuciło, tylko tym razem zdążyłem się złapać za barierkę.
            - Nie masz. – odparłem, uśmiechając się do niej szeroko, próbując ją rozluźnić, gdyż nadal chyba czuła się niezbyt komfortowo w moim towarzystwie. – A przynajmniej z daleka nie widać, dopiero gdy się przybliży to widać.
            - Oh, no nie. – jęknęła.
            - Hej, a pamiętasz co dzisiaj jest? – zmieniłem temat.
            - Pewnie. Dzisiaj wam Księżniczki dokopią. – wyszczerzyła zęby w uśmiechu, na co parsknąłem śmiechem.
            - Jasne, jak tylko odróżnią serw od ataku. – prychnąłem. – Ale przyjdziesz obejrzeć porażkę swoich, nie?
            - Chyba tak. – wzruszyła ramionami i zapatrzyła się w szybę. – Mam nadzieję, że trafię.
            - Emma cię poprowadzi.
            - Jeśli będzie chciała przyjść… - nadal nie odrywała wzroku od szyby, spoglądnąłem w tamtym kierunku. – Uwielbiam patrzeć jak obraz się rozmywa. Nie wiem czemu to mnie odpręża. Dlaczego ja wciąż mówię. – warknęła na siebie.
            - A nie wolisz jak rozmywa się w samochodzie?
            - I teraz się ze mnie śmiejesz. – skrzyżowała ręce na piersiach. – Nie, nie wolę.
            - A lubisz w ogóle jeździć samochodem? Bo mógłbym cię podwozić, tylko dzisiaj mi cytrynka nie chciała zapalić, nie wiem czemu. – skrzywiłem się.
            - Nie dziękuję. – na chwilę jej oczy znów napotkały moje usta, po czym zwróciły się ku oknie. – Jesteśmy na miejscu. – oznajmiła, po czym przeszła niepewnie pod moją ręką, a ja podążyłem za nią.
            - Jak… jak można nie lubić samochodów? – zmarszczyłem czoło, bowiem to była dla mnie nowość.- Oh. – teraz mnie olśniło. – To przez ten wypadek, prawda?
            - Nie chcę o tym mówić.
            - Okej, okej. – uniosłem ręce w geście obronnym, widząc że dziewczyna wygląda jakby szykowała się do ataku.
            - Powodzenia na meczu. – rzuciła, szykując się aby skręcić w stronę swojej szkoły.
            - Nie dzięki. – odparłem.
            Widziałem, że humor opuścił Carter i mnie powoli też, zwłaszcza jak pomyślałem o Julie. Kiwnąłem dziewczynie na pożegnanie i z rękami, włożonymi do kieszeni spodni skierowałem się ku szkole. Po drodze napotkałem kilka uważnych spojrzeń, dodających pewności siebie uśmiechów od cheerleaderek które również musiały się wykazać na meczu oraz pokrzepiających okrzyków „Do boju!”, itp. Odpowiadałem wszystkim lekkim uśmiechem, ale starałem się przejść przez korytarz jak najszybciej mogłem.
            - Życzę powodzenia panie Bieber. – po plecach poklepał mnie dyrektor.
            - Hm, dziękuję. – odpowiedziałem niezręcznie.
            Pośpieszyłem dalej, aż zobaczyłem Davida. Pomachałem mu, jednak mnie nie zauważył gdyż był oparty o ścianę, a Alice niemal na nim wisiała. Widziałem jak obydwoje głupio chichotali i szczerze niedobrze mi było, chociaż sam miałem dziewczynę to jednak nie przepadałem za takim okazywaniem sobie uczuć.
            - David! – nie słyszał mnie, za bardzo był zajęty lizaniem się z Alice.
            Wywróciłem oczami i zrezygnowany już miałem przejść przez korytarz, łączący salę gimnastyczną z resztą szkoły, kiedy niespodziewanie przede mną wyrosła Pauline. Serce zaczęło mi bić niebezpiecznie szybko na jej widok, zwłaszcza kiedy się uśmiechnęła, nie mogłem tego nie odwzajemnić.
            - Cześć. – powiedziała pewna siebie jak zawsze. – Chciałam ci tylko życzyć powodzenia na meczu. – zamrugała zalotnie rzęsami.
            - Jasne. – mruknąłem siląc się na obojętny ton głosu, jednak dziewczyna chyba widziała w moich oczach jak na mnie działa, bo uśmiech nie schodził jej z ust. Wspięła się na palcach tak, jakby chciała powiedzieć coś na ucho i myślałem, że właśnie to zamierza, jednak sekundę później poczułem jak delikatnie przegryza moje ucho. Nie powiem, że było to niemiłe uczucie, przeciwnie, podobało mi się, ale to co zobaczyłem za jej plecami już mniej bowiem Julie widziała całą sytuację. Zmarszczyła czoło, a z oczu zdawały się iskrzyć pioruny, gdyby spojrzenia mogły zabijać już dawno byłbym martwy.
            - Widzimy się po meczu. – puściła mi oczko Pauline, odsuwając się na bezpieczną odległość, po czym mnie wyminęła. Julie odwróciła się i zamaszystym krokiem udała się w przeciwną stronę.
            - Julie! – zawołałem za nią, jednak ona nie odwróciła się.
            Wiedziałem, że nie było to specjalnie fair wobec niej, jednak nie zrobiłem nic złego, to Pauline ze mną flirtowała. Poza tym to Julie kłamała rano i przeczuwałem, że nie było to małe kłamstewko tylko coś poważniejszego. Teraz jednak wolałem się skupić na meczu, musiałem dać z siebie wszystko, nie mogłem pozwolić żeby jakakolwiek dziewczyna zaważyła na mojej grze.
            - Cześć trenerze. – powitałem mężczyznę, siedzącego na trybunach ze swoim notatnikiem.
            - Bieber ty już tutaj? Mecz za dwie godziny. – wydawał się być zdziwiony, mimo iż zawsze przychodziłem wcześniej.
            - Chciałem się rozgrzać. – wzruszyłem ramionami.
            - Ale aż dwie godziny? Przyznaj się, chcesz opuścić lekcje. – parsknął śmiechem.
            - To jako dodatek. – zaśmiałem się. – Przebiorę się i pójdę pobiegać na stadionie, wrócę tu za godzinę.
            Trener Berkins tylko kiwnął głową, a więc jak powiedziałem tak zrobiłem. Włożyłem jeszcze słuchawki do uszu, zegarek który pokazywał mi prędkość oraz kilometry i byłem w niebie. Na stadionie byłem sam, nie przeszkadzało mi to, a wręcz przeciwnie, bardzo odpowiadało. Dopiero pół godziny później przyszły cheerleaderki, a wśród nich, zauważyłem ze zdziwieniem, była Pauline. Pomachała mi i dumnie kroczyła w krótkiej spódniczce z resztą dziewczyn. Potrząsnąłem głową, starając się biegać dalej.
            Po godzinie na boisko przyszła reszta drużyny, w tym David.
            - Coś ty zrobił Julie? – zapytał na wstępie.
            - Ja? Nic. Ona coś zaczęła kłamać.
            - Na mnie się wydarła, że Pauline znowu się wpieprza między was. Ja tam nic do niej nie mam, ale dlaczego zawsze muszę obrywać? – westchnął.
            - David nie gadajmy o tym teraz, lepiej skupmy się na meczu. – przywołałem go do rzeczywistości, chociaż w większej mierze mówiłem do siebie. Ta poranna sprawa nie dawała mi spokoju, musiałem jednak oczyścić umysł, co było ciężkie, ponieważ nawet kiedy odbijaliśmy w parach, czy ćwiczyliśmy atak to jednak myślałem o tym, próbowałem jakoś to wyjaśnić, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
            - Jeszcze pół godziny! – oznajmił trener.
            Zauważyłem, że ludzie zaczęli się schodzić, Księżniczki również przybyły w tym mój zgorzały przeciwnik – Josh Winston. Jak tylko wszedł, uśmiechnął się do mnie krzywo i pokazał kciuk do góry. Wystarczyło zobaczyć jego mordę, żeby mnie nakręcić do gry, miałem ochotę zedrzeć mu ten uśmieszek z twarzy i to zaraz. Aż mnie mdliło, jak widziałem gdy się rządził w swojej drużynie, a wszyscy tam zaślepieni się w niego wpatrywali. Nie widzieli tego sukinsyna w akcji, kiedy był prawdziwym sobą.
            - Stary, dokopiemy im, zobaczysz. – David poklepał mnie po ramieniu, a ja odruchowo napiąłem mięśnie gotowy do walki.
            - Winston pożałuje, że kiedyś ze mną zadarł. – warknąłem, nie patrząc już na niego. Nie mogłem dać mu tej satysfakcji.
            Kiedyś Josh chodził do naszej szkoły, właściwie byliśmy bliskimi kumplami jak teraz z Jordanem. Wtedy byłem z Pauline, on to wiedział bardzo dobrze, a mimo to ona zdradziła mnie z nim, z moim kumplem. Najgorsze było to, że on niczego nie żałował, wzruszył ramionami, odwracając się do mnie plecami. Cierpiałem, a ten dupek mnie olał, był takim tchórzem że przeniósł swój tyłek do konkurującej szkoły. Od tamtej pory nigdy nie rozmawialiśmy normalnie, żeby obyło się bez bójek.
            - Przyszła. – wycedził David, przerywając moje wspomnienia.
            Podążyłem oczami tam gdzie przyjaciel i zauważyłem Emmę oraz Carter, razem idące na trybuny odłączone od grupki ze swojej szkoły. Blondynka rozglądała się wokół nieco przytłoczona budynkiem oraz tak dużą ilością obcych osób.
Nie wiedziałem jak to jest być nowym, nikogo nie znać, Valance było moim domem, znałem w nim każdy sklep, każdego człowieka, wszystkie imprezy, odbywające się co roku oraz różne plotki. Mimo iż czasami nienawidziłem mieszkać na takim zadupiu, wolałem raczej duże miasta, gdzie zawsze się coś działo, kiedy w Valnce panowały pustki, jednakże gdy byłem długo w innym miejscu zawsze tęskniłem za tym miastem, a może za ludźmi tutaj. Jasne, nie zawsze było kolorowo, ale co z tego?
Pomachałem Carter. Nie widziała mnie, za to Julie, stojąca za nią tak. Zmrużyła groźnie oczy i usiadła na trybunach. Westchnąłem, kiedy dziewczyna zauważyła, że w cheerleaderkach jest jej wróg.
- Bieber! Clark! Zbiórka!
I wszystkie problemy trzeba było odsunąć na bok, całe szczęście. Trener wygłosił tą swoją mowę jak co mecz, dodając tylko słowa, które mnie lekko zestresowały.
- Dla niektórych ten rok, jest rokiem ostatnim, dlatego też musimy się postarać najmocniej jak potrafimy. Jeśli wygramy ten mecz, pojedziemy na stanowe, a potem krajowe.
- Księżniczki są słabe, wygramy! – zawołał James.
- NIE! – wrzasnął trener, patrząc na niego groźnie. – NIGDY nie możecie być pewni wygranej, ponieważ wtedy przegracie. Macie się starać z całych swoich sił, grajcie najlepiej jak potraficie. Do dzieła!

Po dopingu cheerleaderek publiczność zaczęła głośno klaskać, a jeszcze głośniej było kiedy obie drużyny weszły na boisko. Josh posłał mi krzywy uśmieszek, stojąc w linii ataku. Odgryzłem mu się tym samym, maskując zdenerwowanie, ale gdy tylko piłka znalazła się w górze, byłem spokojny. Siatkówka to był mój żywioł, to było to co kochałem.


Od autorki: Dość długi mi wyszedł. Nareszcie odzyskałam wenę na to opowiadanie. Zrozumiałam, że za bardzo się bałam o waszą opinię, że wam się nie spodoba itd, ale ważne jest, żeby przede wszystkim mi się podobało, bo nie chcę pisać na przymus, nie zrozumcie mnie źle :) Trochę mi przykro, że tak dużo czytelników odeszło, ale bardzo dziękuję tym co ze mną zostali. Kocham was kochani, jesteście tacy wyjątkowi xx