czwartek, 28 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 7

JUSTIN
            Zanim się obejrzałem nastał piątek, a więc co za tym idzie? Mecz. Od rana byłem nieco zdenerwowany, chyba bardziej niż kiedykolwiek, sam nie wiem czemu. A nie! Jednak coś mam: to mój ostatni rok w liceum, więc chciałem go wykorzystać na maksa, chciałem żeby wszystko się udało, aby mnie zapamiętali jako zdolnego siatkarza, który doprowadził drużynę do zwycięstwa.
            Zazwyczaj podwoziłem Julie do szkoły, jednak tym razem ona musiała iść wcześnie rano do lekarza, więc miałem zamiar pojechać sam.  Wsiadłem do swojego samochodu, specjalnie wstałem wcześniej, żeby nie spóźnić się na rozgrzewkę poranną przed meczem. Jednak cytrynka miała inne plany, za nic nie chciała odpalić. Przeklinałem ją, ale to nic nie dało. Zajrzałem pod maskę, nie widziałem niczego co mogłoby temu przeszkodzić. Próbowałem parę razy zapalić, lecz nic z tego. Zostało mi jeszcze jedno wyjście: tramwaj albo autobus. Sprawdziłem rozkład autobusów, odjeżdżały co piętnaście minut i tyle musiałbym czekać na następny, bo właśnie jeden odjechał. No nic, wychodzi na to, że znowu musiałem skorzystać z tramwaju.
            Chwyciłem w biegu torbę z ciuchami na mecz i butami, po czym zacząłem biec na najbliższy przystanek. Kiedy dotarłem na miejsce, okazało się że byłem tylko ja. Zacząłem się odrobinę denerwować, że mój tramwaj odjechał, że przybyłem za późno. Zerknąłem na zegarek, zostały mi co najmniej dwie minuty, a ludzi nie było. Nie mogę się spóźnić na rozgrzewkę!
            Nagle poczułem wibracje w kieszeni spodni. Chwyciłem telefon, a na wyświetlaczu pisało „Jordan”.
            - No siema stary, co tam?
            - Siema, takie szybkie pytanie: czego nie wziąłeś Julie do szkoły?
            - Co? – byłem zdezorientowany. – Mówiła, że idzie do lekarza…
            - Do jakiego lekarza? – parsknął. – Nigdy nie była zdrowsza. Ja już jestem w szkole, siedzę sobie normalnie z Ashley a ta mi dzwoni, gdzie samochód bo chciała jechać do budy.
            - Co?! – byłem coraz bardziej skołowany. – Umówiliśmy się, że spotkamy się w szkole… - coś zaczęło mi poważnie śmierdzieć. – No to widocznie muszę pogadać z Julie. Na razie. – wyłączyłem telefon, widząc nadjeżdżający tramwaj.
            Drzwi otworzyły się automatycznie, w środku było prawie pusto, może jedynie starszy pan z gazetą, siedzący przy oknie i kobieta w ciąży naprzeciwko. Wsiadłem bez problemu i oparty o ścianę, trzymałem się rury. Jakoś wygodniej mi było kiedy stałem, lubiłem jak mną kołysze podczas jazdy.
            Wszyscy czekaliśmy aż drzwi się zamkną, ja również, jednak wtedy zobaczyłem jak ktoś biegnie. Na pewno była to dziewczyna, po włosach poznałem Carter. Miała charakterystyczne włosy, nie ciemny, nie jasny blond, krótkie i zawsze poskręcane, nie były całkiem proste ale kręcone również. Nic nie było takiego określonego, żeby dopasować je do kategorii, tym się wyróżniała.
            - Cze…kaj…cie ! – wydyszała biegnąc.
            Cała na twarzy była czerwona z wysiłku, ale jej nogi gnały szybko przed siebie – miała kondycję. Drzwi już chciały się zamknąć, kiedy w porę wcisnąłem guzik, żeby jeszcze chwilę pozostały otwarte. Stanąłem w progu i wystawiłem ręce. Rozpędzona Carter chwyciła mnie za nie, aby wejść do środka. Niestety z jej równowagą nie było do końca dobrze, ponieważ przez przypadek uderzyła się w rurę.
            - Dzięki. – powiedziała.
            - Dziękujesz słupowi za to że przybił ci „czółko”? – parsknąłem śmiechem, a Carter jeszcze bardziej poczerwieniała. – Oj rozchmurz się. – tyknąłem ją żartobliwie w ramię, od razu na jej wargach pojawił się lekki uśmiech.
            - Lubisz jeździć tramwajem? – spytała, próbując zmienić temat.
            - Tak właściwie to nie. – włożyłem ręce do kieszeni spodni. – Cytrynka mi nie chciała ruszyć, więc byłem zmuszony do tramwaju.
            - Ehm, cytrynka? Czy dobrze usłyszałam? – spytała powoli z dużą niepewnością. Widziałem jak jej źrenice robią się szersze a oczy błądzą po moich ustach, szukając odpowiedzi.
            - Tak, dobrze usłyszałaś. Tak nazywam mój samo… - w tej chwili tramwaj ruszył. Dziewczyna odruchowo złapała się czegoś, ja jednak zapomniałem i runąłem na nią do przodu, niechcąco przybijając klatkę piersiową do jej czoła. Była taka malutka przy mnie. - … chód. – dokończyłem. – Nic ci nie jest? – dyskretnie się odsunąłem, próbując odzyskać równowagę, chwyciłem za czarny uchwyt, zawieszony na barierce przy Carter. Dziewczyna podniosła wzrok i pokręciła głową. – Jesteś pewna?
            - No dobra, może trochę mnie czoło boli. – westchnęła. – Mam guza?
            Odchyliłem jej głowę i spojrzałem na czoło. Nie było nic widać oprócz malutkiej, fioletowej plamki, ale to dopiero gdy się człowiek przypatrzył. Nie chciałem się jeszcze odsuwać, przyjemnie mi się trzymało twarz Carter. Spoglądnąłem jej w oczy, widać było że czeka niecierpliwie na odpowiedź. Kiedy już chciałem udzielić, to znowu mną rzuciło, tylko tym razem zdążyłem się złapać za barierkę.
            - Nie masz. – odparłem, uśmiechając się do niej szeroko, próbując ją rozluźnić, gdyż nadal chyba czuła się niezbyt komfortowo w moim towarzystwie. – A przynajmniej z daleka nie widać, dopiero gdy się przybliży to widać.
            - Oh, no nie. – jęknęła.
            - Hej, a pamiętasz co dzisiaj jest? – zmieniłem temat.
            - Pewnie. Dzisiaj wam Księżniczki dokopią. – wyszczerzyła zęby w uśmiechu, na co parsknąłem śmiechem.
            - Jasne, jak tylko odróżnią serw od ataku. – prychnąłem. – Ale przyjdziesz obejrzeć porażkę swoich, nie?
            - Chyba tak. – wzruszyła ramionami i zapatrzyła się w szybę. – Mam nadzieję, że trafię.
            - Emma cię poprowadzi.
            - Jeśli będzie chciała przyjść… - nadal nie odrywała wzroku od szyby, spoglądnąłem w tamtym kierunku. – Uwielbiam patrzeć jak obraz się rozmywa. Nie wiem czemu to mnie odpręża. Dlaczego ja wciąż mówię. – warknęła na siebie.
            - A nie wolisz jak rozmywa się w samochodzie?
            - I teraz się ze mnie śmiejesz. – skrzyżowała ręce na piersiach. – Nie, nie wolę.
            - A lubisz w ogóle jeździć samochodem? Bo mógłbym cię podwozić, tylko dzisiaj mi cytrynka nie chciała zapalić, nie wiem czemu. – skrzywiłem się.
            - Nie dziękuję. – na chwilę jej oczy znów napotkały moje usta, po czym zwróciły się ku oknie. – Jesteśmy na miejscu. – oznajmiła, po czym przeszła niepewnie pod moją ręką, a ja podążyłem za nią.
            - Jak… jak można nie lubić samochodów? – zmarszczyłem czoło, bowiem to była dla mnie nowość.- Oh. – teraz mnie olśniło. – To przez ten wypadek, prawda?
            - Nie chcę o tym mówić.
            - Okej, okej. – uniosłem ręce w geście obronnym, widząc że dziewczyna wygląda jakby szykowała się do ataku.
            - Powodzenia na meczu. – rzuciła, szykując się aby skręcić w stronę swojej szkoły.
            - Nie dzięki. – odparłem.
            Widziałem, że humor opuścił Carter i mnie powoli też, zwłaszcza jak pomyślałem o Julie. Kiwnąłem dziewczynie na pożegnanie i z rękami, włożonymi do kieszeni spodni skierowałem się ku szkole. Po drodze napotkałem kilka uważnych spojrzeń, dodających pewności siebie uśmiechów od cheerleaderek które również musiały się wykazać na meczu oraz pokrzepiających okrzyków „Do boju!”, itp. Odpowiadałem wszystkim lekkim uśmiechem, ale starałem się przejść przez korytarz jak najszybciej mogłem.
            - Życzę powodzenia panie Bieber. – po plecach poklepał mnie dyrektor.
            - Hm, dziękuję. – odpowiedziałem niezręcznie.
            Pośpieszyłem dalej, aż zobaczyłem Davida. Pomachałem mu, jednak mnie nie zauważył gdyż był oparty o ścianę, a Alice niemal na nim wisiała. Widziałem jak obydwoje głupio chichotali i szczerze niedobrze mi było, chociaż sam miałem dziewczynę to jednak nie przepadałem za takim okazywaniem sobie uczuć.
            - David! – nie słyszał mnie, za bardzo był zajęty lizaniem się z Alice.
            Wywróciłem oczami i zrezygnowany już miałem przejść przez korytarz, łączący salę gimnastyczną z resztą szkoły, kiedy niespodziewanie przede mną wyrosła Pauline. Serce zaczęło mi bić niebezpiecznie szybko na jej widok, zwłaszcza kiedy się uśmiechnęła, nie mogłem tego nie odwzajemnić.
            - Cześć. – powiedziała pewna siebie jak zawsze. – Chciałam ci tylko życzyć powodzenia na meczu. – zamrugała zalotnie rzęsami.
            - Jasne. – mruknąłem siląc się na obojętny ton głosu, jednak dziewczyna chyba widziała w moich oczach jak na mnie działa, bo uśmiech nie schodził jej z ust. Wspięła się na palcach tak, jakby chciała powiedzieć coś na ucho i myślałem, że właśnie to zamierza, jednak sekundę później poczułem jak delikatnie przegryza moje ucho. Nie powiem, że było to niemiłe uczucie, przeciwnie, podobało mi się, ale to co zobaczyłem za jej plecami już mniej bowiem Julie widziała całą sytuację. Zmarszczyła czoło, a z oczu zdawały się iskrzyć pioruny, gdyby spojrzenia mogły zabijać już dawno byłbym martwy.
            - Widzimy się po meczu. – puściła mi oczko Pauline, odsuwając się na bezpieczną odległość, po czym mnie wyminęła. Julie odwróciła się i zamaszystym krokiem udała się w przeciwną stronę.
            - Julie! – zawołałem za nią, jednak ona nie odwróciła się.
            Wiedziałem, że nie było to specjalnie fair wobec niej, jednak nie zrobiłem nic złego, to Pauline ze mną flirtowała. Poza tym to Julie kłamała rano i przeczuwałem, że nie było to małe kłamstewko tylko coś poważniejszego. Teraz jednak wolałem się skupić na meczu, musiałem dać z siebie wszystko, nie mogłem pozwolić żeby jakakolwiek dziewczyna zaważyła na mojej grze.
            - Cześć trenerze. – powitałem mężczyznę, siedzącego na trybunach ze swoim notatnikiem.
            - Bieber ty już tutaj? Mecz za dwie godziny. – wydawał się być zdziwiony, mimo iż zawsze przychodziłem wcześniej.
            - Chciałem się rozgrzać. – wzruszyłem ramionami.
            - Ale aż dwie godziny? Przyznaj się, chcesz opuścić lekcje. – parsknął śmiechem.
            - To jako dodatek. – zaśmiałem się. – Przebiorę się i pójdę pobiegać na stadionie, wrócę tu za godzinę.
            Trener Berkins tylko kiwnął głową, a więc jak powiedziałem tak zrobiłem. Włożyłem jeszcze słuchawki do uszu, zegarek który pokazywał mi prędkość oraz kilometry i byłem w niebie. Na stadionie byłem sam, nie przeszkadzało mi to, a wręcz przeciwnie, bardzo odpowiadało. Dopiero pół godziny później przyszły cheerleaderki, a wśród nich, zauważyłem ze zdziwieniem, była Pauline. Pomachała mi i dumnie kroczyła w krótkiej spódniczce z resztą dziewczyn. Potrząsnąłem głową, starając się biegać dalej.
            Po godzinie na boisko przyszła reszta drużyny, w tym David.
            - Coś ty zrobił Julie? – zapytał na wstępie.
            - Ja? Nic. Ona coś zaczęła kłamać.
            - Na mnie się wydarła, że Pauline znowu się wpieprza między was. Ja tam nic do niej nie mam, ale dlaczego zawsze muszę obrywać? – westchnął.
            - David nie gadajmy o tym teraz, lepiej skupmy się na meczu. – przywołałem go do rzeczywistości, chociaż w większej mierze mówiłem do siebie. Ta poranna sprawa nie dawała mi spokoju, musiałem jednak oczyścić umysł, co było ciężkie, ponieważ nawet kiedy odbijaliśmy w parach, czy ćwiczyliśmy atak to jednak myślałem o tym, próbowałem jakoś to wyjaśnić, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
            - Jeszcze pół godziny! – oznajmił trener.
            Zauważyłem, że ludzie zaczęli się schodzić, Księżniczki również przybyły w tym mój zgorzały przeciwnik – Josh Winston. Jak tylko wszedł, uśmiechnął się do mnie krzywo i pokazał kciuk do góry. Wystarczyło zobaczyć jego mordę, żeby mnie nakręcić do gry, miałem ochotę zedrzeć mu ten uśmieszek z twarzy i to zaraz. Aż mnie mdliło, jak widziałem gdy się rządził w swojej drużynie, a wszyscy tam zaślepieni się w niego wpatrywali. Nie widzieli tego sukinsyna w akcji, kiedy był prawdziwym sobą.
            - Stary, dokopiemy im, zobaczysz. – David poklepał mnie po ramieniu, a ja odruchowo napiąłem mięśnie gotowy do walki.
            - Winston pożałuje, że kiedyś ze mną zadarł. – warknąłem, nie patrząc już na niego. Nie mogłem dać mu tej satysfakcji.
            Kiedyś Josh chodził do naszej szkoły, właściwie byliśmy bliskimi kumplami jak teraz z Jordanem. Wtedy byłem z Pauline, on to wiedział bardzo dobrze, a mimo to ona zdradziła mnie z nim, z moim kumplem. Najgorsze było to, że on niczego nie żałował, wzruszył ramionami, odwracając się do mnie plecami. Cierpiałem, a ten dupek mnie olał, był takim tchórzem że przeniósł swój tyłek do konkurującej szkoły. Od tamtej pory nigdy nie rozmawialiśmy normalnie, żeby obyło się bez bójek.
            - Przyszła. – wycedził David, przerywając moje wspomnienia.
            Podążyłem oczami tam gdzie przyjaciel i zauważyłem Emmę oraz Carter, razem idące na trybuny odłączone od grupki ze swojej szkoły. Blondynka rozglądała się wokół nieco przytłoczona budynkiem oraz tak dużą ilością obcych osób.
Nie wiedziałem jak to jest być nowym, nikogo nie znać, Valance było moim domem, znałem w nim każdy sklep, każdego człowieka, wszystkie imprezy, odbywające się co roku oraz różne plotki. Mimo iż czasami nienawidziłem mieszkać na takim zadupiu, wolałem raczej duże miasta, gdzie zawsze się coś działo, kiedy w Valnce panowały pustki, jednakże gdy byłem długo w innym miejscu zawsze tęskniłem za tym miastem, a może za ludźmi tutaj. Jasne, nie zawsze było kolorowo, ale co z tego?
Pomachałem Carter. Nie widziała mnie, za to Julie, stojąca za nią tak. Zmrużyła groźnie oczy i usiadła na trybunach. Westchnąłem, kiedy dziewczyna zauważyła, że w cheerleaderkach jest jej wróg.
- Bieber! Clark! Zbiórka!
I wszystkie problemy trzeba było odsunąć na bok, całe szczęście. Trener wygłosił tą swoją mowę jak co mecz, dodając tylko słowa, które mnie lekko zestresowały.
- Dla niektórych ten rok, jest rokiem ostatnim, dlatego też musimy się postarać najmocniej jak potrafimy. Jeśli wygramy ten mecz, pojedziemy na stanowe, a potem krajowe.
- Księżniczki są słabe, wygramy! – zawołał James.
- NIE! – wrzasnął trener, patrząc na niego groźnie. – NIGDY nie możecie być pewni wygranej, ponieważ wtedy przegracie. Macie się starać z całych swoich sił, grajcie najlepiej jak potraficie. Do dzieła!

Po dopingu cheerleaderek publiczność zaczęła głośno klaskać, a jeszcze głośniej było kiedy obie drużyny weszły na boisko. Josh posłał mi krzywy uśmieszek, stojąc w linii ataku. Odgryzłem mu się tym samym, maskując zdenerwowanie, ale gdy tylko piłka znalazła się w górze, byłem spokojny. Siatkówka to był mój żywioł, to było to co kochałem.


Od autorki: Dość długi mi wyszedł. Nareszcie odzyskałam wenę na to opowiadanie. Zrozumiałam, że za bardzo się bałam o waszą opinię, że wam się nie spodoba itd, ale ważne jest, żeby przede wszystkim mi się podobało, bo nie chcę pisać na przymus, nie zrozumcie mnie źle :) Trochę mi przykro, że tak dużo czytelników odeszło, ale bardzo dziękuję tym co ze mną zostali. Kocham was kochani, jesteście tacy wyjątkowi xx

4 komentarze:

  1. wspaniały. nadal zastanawiam sie nad tym popsutym autem...

    OdpowiedzUsuń
  2. superancki :D czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No nareszcie gadasz z sensem, najważniejsze, żeby tobie podobało się to co piszesz. A zresztą, nawet jakbyś pisała jakieś bzdety ja i tak będę szczęśliwa, bo ty mnie tu czarujesz, nieważne co napiszesz, mi i tak się podoba.
    Kurde, ta akcja w tramwaju, nie ma to jak uderzyć głową w słupek xd Jestem ciekawa o co chodzi Julie, przecież Justin nie zrobił nic złego, ale mam przeczucie, że ma to związek z Pauline. Nie mogę się doczekać co będzie dalej. Pozdrawiam i życzę dużo weny. No i powodzenia w szkole, bo 1 września już w poniedziałek :/

    OdpowiedzUsuń
  4. ugh serio nie lubie Julie. wkurza mnie (sorry miley hehe). cały czas się o coś wkurza. przecież Justin nic nie zrobił. mógłby już z nią zerwać hahaha. rozdział świetny. cieszę się, że odzyskałaś już wenę i masz pomysł na to opowiadanie. czekam na kolejny rozdział. ♥

    OdpowiedzUsuń