sobota, 2 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 5

JUSTIN

            - Już wiem. – Julie stanęła przede mną, kiedy chciałem ściągnąć koszulkę i trochę pobiegać po stadionie na rozgrzewkę, ponieważ słońce paliło tak mocno, że nie szło wytrzymać. Skrzyżowała ręce na piersiach a usta zacisnęła w jedną wąską linię, co oznaczało, że była zła.
            - Co? – spytałem, nie bardzo rozumiejąc o co jej chodzi.
            - Ty i Pauline. – odparła, miażdżąc mnie spojrzeniem.
            - O co ci chodzi? – uniosłem pytająco brwi.
            - Ty i ona…. Razem na urodzinach jej siostry. Chcesz mi coś powiedzieć? – bałem się, że cokolwiek powiem ona i tak obróci to wszystko we mnie, sprawi, że to będzie moja wina, próbowałem ją zdradzić itd.
            - Nie. – odpowiedziałem krótko, modląc się, żeby to jej wystarczyło. Jednak oczywiście tak nie było.
            - Ah tak? – zmarszczyła niebezpiecznie brwi.
            - Julie nic nie było, przecież wiesz. Musisz mi zaufać, inaczej nasz związek szybko się skończy.
             - Więc ty tego chcesz?!
            - Niczego takiego nie powiedziałem! – ta rozmowa powoli zaczęła mnie coraz bardziej męczyć i denerwować. Już czułem znajome kłucie w sercu, zawsze tak było kiedy poziom adrenaliny wznosił się niebezpiecznie wysoko, a wszystko to przez wadę serca.
            - Ale myślałeś o tym! – zarzucała mi dalej.
            - Julie skończ z tym! Męczą mnie twoje kłótnie, albo mi zaufasz, albo to koniec. Mówię poważnie.
            Nie czekając na jej odpowiedź, odłożyłem koszulkę i zacząłem biegać, nie zważając na szatynkę. Po paru okrążeniach wokół stadionu zauważyłem jak siedzi na schodach, a głowę ma schowaną w dłoniach. Ruszyło mnie to, nie lubiłem kiedy Julie była smutna, szczerze bałem się trochę, że mi nie zaufa i rozstaniemy się. Zrobiłem jeszcze jedno okrążenie, aby na luzie podbiec do mojej dziewczyny,
            - I jak będzie młoda? – wiedziałem, że od razu podniesie głowę aby zaprotestować. Tak też się stało, a na jej ustach zagościł grymas. Potarłem lekko jej podbródek i kiwnąłem głową.
            - Nie jestem młoda. – burknęła, ale widziałem jak kąciki ust Julie drgają ku górze, a po chwili już się uśmiechała. – Jak to jest, że potrafisz mnie tak łatwo rozbroić?
            - Mój urok osobisty. – mrugnąłem do niej, na co Julie zareagowała słodkim chichotem, po czym poczochrała mnie po włosach.
            - Słodki jesteś, ale czuć od ciebie ten pot, więc z dala ode mnie. – odsunęła się i znacząco zatkała nos, więc przytuliłem ją mocno do siebie, przez co zaczęła piszczeć jak opętana. – Mówiłam ci, żebyś się trzymał z daleka ! – jęknęła.
            - Nie potrafię. – wytknąłem jej język, a następnie wróciłem do biegania.
            Julie tylko pokręciła głową z uśmiechem, po czym udała się ku wyjściu. Ja jeszcze biegałem około pół godzinki, dłużej nie dałem rady gdyż pot spływał ze mnie jak rzeka, przez ten upał. Zmęczony opadłem na ławkę pod trybunami, która była schowana w cieniu. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, byłem z siebie dumny, że tyle przebiegłem, ale zaraz pojawił się ten ból w sercu i nie mogłem na niczym innym się skupić. Zacząłem dyszeć i gwałtownie wdychać powietrze, ciarki przeszły mnie po plecach. Jedyne co mogłem zrobić to czekać aż ból ustanie, żadne lekarstwo nie mogło mi go odebrać, niestety.
            Kiedy byłem już w normalnym stanie, wziąłem krótki prysznic w męskiej szatni i przebrałem się w czyste ubrania, po czym wróciłem moją cytrynką do domu, gdzie czekała na mnie matka z Jazmyn.
            - No, co jest? – spytałem, gdy zobaczyłem jak stoją obok siebie, wpatrzone we mnie.
            - Możesz zająć się Jazmyn przez dwie godzinki? Ja muszę pojechać do kliniki, mam kilku pacjentów jeszcze, a Jeremy pojechał do dziadków. – grymas zagościł na ustach matki, gdyż nie lubiła swoich teściów, a zwłaszcza teściowej, która ciągle się jej czepiała i dyktowała jak ma się zachowywać co bardzo denerwowało moją matkę.
            - A mam wyjście? – wzruszyłem ramionami.
            - To świetnie. Jazmyn bądź grzeczna, nie denerwuj brata. – cmoknęła ją w czoło a mi pomachała i już jej nie było, jak zawsze.
            - Co robimy? – młoda zaczęła skakać wokół mnie z wielkim bananem na twarzy, zasypywała mnie mnóstwem pytań i monologów. – Ja bardzo bym chciała oglądnąć „Violettę” ale chyba nie ma jej teraz w telewizji, a Anne jest zajęta, ale myślę, że moglibyśmy pobawić się lalkami, dawno tego nie robiliśmy Justi. Mama mi kupiła taką nową z żółtymi włosami ! Musisz ją zobaczyć!
            - Jazmyn błagam cię. Nie mam zamiaru oglądać jakiś lalek, chcę normalnie spotkać się z Davidem. On ma tego psa Rocky’ego, pobawisz się z nim, okej? – nie czekając na odpowiedź chwyciłem siostrę za rękę i pociągnąłem do holu.
            - Ale ja nie lubię Rocky’ego! On jest duży i śmierdziii !
            - To polubisz. – popchnąłem ją ku drzwiom.
            - Dobra! Ale pojedziemy tym niebieskim czymś co na takim czarnym jeździ?
            - Czym? – zmarszczyłem czoło, próbując zrozumieć siostrę, która jak zwykle mówiła w swoim języku. – Chodzi ci może o tramwaj?
            - No to takie niebieskie, ostatnio byliśmy tam na moich urodzinach!
            - Tramwaj!
            - Niebieskie!
            Wywróciłem oczami i westchnąłem cicho. Zastanawiałem się nad tym, czy rzeczywiście pojechać tym tramwajem. Widząc błyszczące oczy Jazmyn, uległem. Sprawdziłem szybko w telefonie o której i z jakiego przystanku musimy wyjechać żeby dotrzeć do Davida.
            - Wskakuj na barana. – poleciłem małej, kucając wcześniej. Mieliśmy kilka minut i nie mogliśmy ich zmarnować na czekanie aż Jazmyn wyrobi swoimi małymi nóżkami. Zresztą z przyjemnością korzystała z takiego transportu jakim były moje plecy, więc nie było żadnego problemu.
            - Ale supeeer! – darła się młoda, jak zacząłem szybko iść, a raczej truchtać w kierunku najbliższego przystanku.
            - Jazmyn błagam cię. – przecisnąłem przez zęby. – Jak nie przestaniesz się wydzierać, to obiecuję, że będziesz szła na nogach.
            - Powiem mamie!
            - I co z tego?
            - Ona da ci karę! – przybrała ten swój przemądrzały ton.
            - Jestem duży, nie może mnie już karać. – odparłem zadowolony, że nareszcie dotarliśmy na miejsce a tramwaj już czekać. – Chodź szybko, bo nam ucieknie.
            Postawiłem Jazmyn na ziemi i razem wsiedliśmy do środka. Rozglądnąłem się za wolnym miejscem, zobaczyłem je naprzeciwko blondynki, która nos trzymała praktycznie w książce. Gdy przyjrzałem się jej bliżej, poznałem Carter. Z uśmiechem na ustach podążyłem w kierunku dziewczyny, ciągnąc za sobą siostrę.
            - Co tak namiętnie pożerasz? – rzuciłem lekko, siadając na swoim siedzeniu.
            - Oh. – podniosła gwałtownie głowę i zarumieniła się, widząc mnie. – Beth Revis „W otchłani”.
            - Science-fiction ? – uniosłem pytająco brew.
            - Owszem. – pokiwała głową. Zauważyłem jak jej wzrok prześlizgnął się na coś za moimi plecami. Zachichotała, więc to sprowadziło mnie do tego, że również odwróciłem się i zobaczyłem Jazmyn, która próbowała niezgrabnie wdrapać się na skrzynkę, gdzie normalni ludzie kasowali bilety.
            - Jazmyn! – syknąłem.
            - Ja też chce siedzieć! – zapiszczała, nie przestając wspinać się. Miała dzisiaj na sobie spódnicę, która teraz zaplątała się w słupek, odsłaniając majtki mojej siostry. Niektórzy w tramwaju spoglądali na nią dyskretnie i uśmiechali się delikatnie, a inni wręcz przeciwnie, bez skrupułów obserwowali Jazmyn. Zaś Carter nie przestawała chichotać.
            - Złaź stamtąd, jak do ciebie przyjdę to obiecuję ci, że spędzisz całe godziny z Rocky’m. – od razu poskutkowało, ześlizgnęła się ze skrzynki i z naburmuszoną miną podeszła do nas.
            - Chce siedzieć! – tupnęła nogą.
            - Jak po prosisz, to siądziesz.
            Jazmyn zmrużyła oczy i uśmiechnęła się złośliwie, po czym odwróciła się do Carter.
            - Proszę, czy mogę usiąść? – zapytała słodko, już wyobrażam sobie jak mruga swoimi oczami, próbując ją oczarować.
            - J-jasne. – odparła trochę zaskoczona Carter.
            Jazmyn wskoczyła na jej kolana i fuknęła na mnie, wystawiła język, po czym z miną, którą miała zawsze nasza matka, gdy coś przeskrobałem w dzieciństwie, wpatrywała się w szybę. Poczochrałem jej włosy, które wcześniej rodzicielka związała w warkocz. Udawała, że ją to nie rusza, tylko posłała mi groźne spojrzenie.
            - Słodka. – wypowiedziała te słowa bezszelestnie Carter, a ja skinąłem głową, potwierdzając jej słowa. – Jestem Carter. – powiedziała przyjaźnie do mojej siostry, która ciągle patrzyła przez szybę i podskakiwała na kolanach blondynki, która delikatnie ją trzymała.
            - Nie licz, że ci tak szybko pójdzie. – zaśmiałem się, gdyż znałem swoją siostrę, potrafiła być bardzo zarozumiała jak chciała i długo przekonywała się do innych ludzi, z Julie musiała spędzić mnóstwo czasu, żeby ją polubić.
            - A ja Jazmyn, ale wolę jak się mówi do mnie Jazzy. – ku mojemu zdziwieniu młoda przytuliła się do Carter, która zmieszana pogłaskała ją po włosach.
            - Hm, miło mi. – mruknęła zarumieniona po cebulki włosów.
            - Uważaj Jazzy, zaraz wysiadamy. – zwróciłem uwagę siostrze, kładąc specjalny nacisk na jej „przezwisko”, którego nikt nigdy nie używał. – Ty Carter chyba również?
            - Oh, tak, racja.
            Widziałem, jak dziewczyna próbuje schować książkę z siedzącą Jazmyn na kolanach, jednak nie szło jej najlepiej. Gorączkowo szukała rozwiązania, więc spróbowałem pomóc. Wstałem i zanim siostra zdołała się zorientować, chwyciłem ją za pas i podniosłem ku górze.
            - Nie ma za co. – mrugnąłem do blondynki, która odwdzięczyła mi się nieśmiałym uśmiechem.
            Stanęliśmy we trójkę przed drzwiami, które otworzyły się z głośnym trzaskiem, gdyż miały swoje lata i nie zanosiło się, aby miasto kupiło jakieś nowe tramwaje, zostały tylko te niebieskie, o których wciąż nawijała moja siostra.
            - Więc, jak ci się podobają Księżniczki? – spytałem, kiedy byliśmy w drodze do domu, ja do Davida, ona do swojego.
            - W porządku, naprawdę nie wiem dlaczego się tak nie lubicie. – wzruszyła ramionami.
            - Widziałem, że poznałaś Emmę. Nie słuchaj tego, co o mnie mówi. Prowadzi wojnę z Davidem.
            - Kto prowadzi wojnę? – przerwała naszą rozmowę młoda.
            - Nie wtrącaj się Jazzy.
            - Nikt nie prowadzi wojny,  tylko kłótnię. – wyjaśniła blondynka, kucając przy Jazmyn. – Nie masz się czego bać.
            - Ja się nie boję. – odparła, dumnie wypinając pierś… czy co tam miała. – Ja nie chce iść z Justinem. Mogę zostać z tobą? – ostatnie zdanie wyszeptała tak, żebym tego nie słyszał, ale słyszałem.
            - Nigdzie nie idziesz. Będziesz się bawić z Rocky’m.
            - Ja nie chcę ! – tupnęła nogą i stanęła na środku chodnika. – Nigdzie nie idę!
            - Justin.. – odezwała się niepewnie Carter. – Może ja mogę coś zaproponować? – spojrzałem na nią pytająco. – Tylko pytanie, czy Rocky to chłopczyk?
            - Niee. – zaśmiałem się. – Rocky to pies, labrador. Szczerze, ja też za nim niezbyt przepadam.
            - To może Jazmyn mogłaby przyjść na moje podwórko z Rocky’m. To przecież blisko. Ja i tak nie mam co robić.
            - Nie będę ci ich zrzucać na głowę, serio.
            - Tak, tak, taaaaak ! – zadarła mi się do ucha Jazmyn. – Justin zgódź się, prooszę! – zaczęła skakać wokół mnie.
            - Jak przestaniesz wrzeszczeć. Młoda zachowuj się.
            - Taak ! – pisnęła. – Chodź Carter, poznasz Davida i Rocky’ego. – pociągnęła blondynkę za palec ku domowi Clarków.
            - Jazmyn! – ta mała to czasami miała naprawdę tupet.
Dopiero poznała dziewczynę i już chce się z nią bawić, to jest naprawdę zadziwiające, ale możliwe dlatego iż po prostu nie ma ochoty zostawać sam na sam z psem, który przewyższa ją o głowę i była gotowa na jakiekolwiek towarzystwo, nawet moje i Davida.
Nie zdążyłem je dogonić, kiedy drzwi otworzyły się a w progu stanął zdziwiony David. Podrapał się niezręcznie po włosach i westchnął. Carter nie bardzo wiedziała co robić, otworzyła szeroko usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła, natomiast Jazmyn prześlizgnęła się pod nogami chłopaka do wnętrza domu.
- Sorry stary, ale matka kazała mi się ją zająć. – rzuciłem, podchodząc bliżej.
- O, Justin. Już myślałem, że twoja siostra przyszła jako przedstawicielka waszej rodziny zamiast ciebie. – zarechotał. – I hm, cześć. – rzucił do Carter.
- Hej. – odpowiedziała prawie szeptem.
- Carter! – zawołała ją Jazmyn z wnętrza domu. – Chodź po Rocky’go, bo sama tam nie wejdę!
- Idź. – poleciłem jej. – Nie przejmuj się. – machnąłem ręką, widząc jak waha się i co chwilę zerka w stronę Davida, który kiwnął wreszcie twierdząco głową, więc udała się w kierunku, który wskazała jej moja siostra.
- Ale spłoszona. – mruknął David, gdy blondynka zniknęła za drzwiami do ogrodu.
- Ja tam się jej nie dziwię, wywierasz na nią ogromną presję. – rzuciłem się na kanapę i odetchnąłem.
Tak naprawdę nienawidziłem tramwajów, ogólnie publicznych środków transportów. Dzisiejsza jazda była na tyle znośna z powodu Carter, przez co zapomniałem o tym, że jechaliśmy strasznie wolno, ludzie krzywo się na nas patrzyli i wewnątrz śmierdziało jak gdyby ktoś przed chwilą puścił pawia. Rozmowa z nią odprężyła mnie, a wyskok Jazmyn to już w ogóle. Cieszyłem się, że blondynka śmiała się z tego, chyba bym zapadł się pod ziemię, gdyby było inaczej, a mogło.
- A coś ty się taki mądry zrobił? – David opadł koło mnie.
- Za dużo słońca. – zaśmiałem się. – To co, jutro trening, nie?
- Daj spokój, nie chce mi się jak cholera, ale nie dam się pokonać tym Księżniczkom. Pokażemy im.
- Mówiąc „im”, masz na myśli Emmę. – wywróciłem oczami.
- Ta mała działa mi na nerwy. – burknął. – Jeszcze stara się zaprzyjaźnić z tą Caroline…
- Carter. – poprawiłem go.
- Wszystko jedno. Chce zaprzyjaźnić się z Carter, która stara się być blisko ciebie, żeby tylko mnie wkurwić. Co za…
- Przesadzasz, świat nie kręci się tylko wokół ciebie. Ja myślę, że Emma nawet nie wiedziała, że Carter mnie zna, albo wprowadziła się tutaj. Masz po prostu pecha. – wzruszyłem ramionami.
- Za to wiem, że wokół ciebie się kręci. Julie zrobiła ci awanturę ponoć.
- Zrobiła, ale już jej przeszło. – uśmiechnąłem się zadowolony z siebie. – Wiem jak rozmiękczyć dziewczyny.
- I już zabierasz się za następną. – zaśmiał się.
- Co masz na myśli? – zmarszczyłem brwi.
- Carter.
- Co z nią?
- Na serio Justin? Jaja sobie ze mnie robisz? Przecież widać, że zaczyna się nowy romansik. Jeśli wiesz co mam na myśli. – poruszył znacząco brwiami.

- Zamknij się David. 

Od autorki: Rany, rany, raaaany jaka beznadzieja. Totalnie mi się ten rozdział nie udał, przepraszam was kurczę no. Strasznie się na sobie zawiodłam i wgl taka długa przerwa, nie zdziwię się jak nikt tego nie przeczyta, ale jak zaczęłam to skończę, następne będą lepsze. Wybaczcie mi, serio :((

5 komentarzy:

  1. Wybaczam ci wszystko...chociaż w sumie nie ma czego, bo rozdział wyszedł ok, może nie ma jakiegoś szału, ale jest zabawnie. Jazzy jest kochana <3 Ja nie wiem czy to przez tą pogodę, czy przez to, że jeszcze tylko miesiąc wakacji, ale ja nawet nie mam weny na to, żeby napisac jakiś sensowny komentarz. Na niczym nie potrafię się skupic, dlatego doskonale cię rozumiem.
    Dziękuję za cudowny komentarz pod moim rozdziałem, który jakoś podniósł mnie na duchu i może pojawił się we mnie jakiś cień motywacji :)
    Tobie też życzę duuuużo weny, duuuużo cudownych pomysłów i duuużo czasu na pisanie. I pamiętaj...nigdy nie mów, że nikt nie przeczyta twojego rozdziału...bo ja zawsze czytam, nawet jakby był nie wiadomo jak beznadziejny ( chociaż Tobie nie zdarzają sie beznadziejne rozdziały ).
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. A siedź mi cicho. Rozdział jak zwykle świetny! ♥ Podobała mi się ta scena w tramwaju. Jazzy jest taka słodka haha. A Julie strasznie nie lubie. Wydaje się taka pusta. No ale takie osoby też są potrzebne w opowiadaniu, żeby było ciekawie. Życzę dużo weny kochanie. I oczywiście czekam na następny ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. marudzisz, super rozdział :D Jazzy najlepsza hahah ^^

    OdpowiedzUsuń