JUSTIN
- Już wiem. – Julie stanęła przede
mną, kiedy chciałem ściągnąć koszulkę i trochę pobiegać po stadionie na
rozgrzewkę, ponieważ słońce paliło tak mocno, że nie szło wytrzymać.
Skrzyżowała ręce na piersiach a usta zacisnęła w jedną wąską linię, co
oznaczało, że była zła.
- Co? – spytałem, nie bardzo
rozumiejąc o co jej chodzi.
- Ty i Pauline. – odparła, miażdżąc
mnie spojrzeniem.
- O co ci chodzi? – uniosłem pytająco
brwi.
- Ty i ona…. Razem na urodzinach jej
siostry. Chcesz mi coś powiedzieć? – bałem się, że cokolwiek powiem ona i tak
obróci to wszystko we mnie, sprawi, że to będzie moja wina, próbowałem ją
zdradzić itd.
- Nie. – odpowiedziałem krótko,
modląc się, żeby to jej wystarczyło. Jednak oczywiście tak nie było.
- Ah tak? – zmarszczyła niebezpiecznie
brwi.
- Julie nic nie było, przecież
wiesz. Musisz mi zaufać, inaczej nasz związek szybko się skończy.
- Więc ty tego chcesz?!
- Niczego takiego nie powiedziałem! –
ta rozmowa powoli zaczęła mnie coraz bardziej męczyć i denerwować. Już czułem
znajome kłucie w sercu, zawsze tak było kiedy poziom adrenaliny wznosił się
niebezpiecznie wysoko, a wszystko to przez wadę serca.
- Ale myślałeś o tym! – zarzucała mi
dalej.
- Julie skończ z tym! Męczą mnie
twoje kłótnie, albo mi zaufasz, albo to koniec. Mówię poważnie.
Nie czekając na jej odpowiedź,
odłożyłem koszulkę i zacząłem biegać, nie zważając na szatynkę. Po paru
okrążeniach wokół stadionu zauważyłem jak siedzi na schodach, a głowę ma
schowaną w dłoniach. Ruszyło mnie to, nie lubiłem kiedy Julie była smutna,
szczerze bałem się trochę, że mi nie zaufa i rozstaniemy się. Zrobiłem jeszcze
jedno okrążenie, aby na luzie podbiec do mojej dziewczyny,
- I jak będzie młoda? – wiedziałem,
że od razu podniesie głowę aby zaprotestować. Tak też się stało, a na jej
ustach zagościł grymas. Potarłem lekko jej podbródek i kiwnąłem głową.
- Nie jestem młoda. – burknęła, ale
widziałem jak kąciki ust Julie drgają ku górze, a po chwili już się uśmiechała.
– Jak to jest, że potrafisz mnie tak łatwo rozbroić?
- Mój urok osobisty. – mrugnąłem do
niej, na co Julie zareagowała słodkim chichotem, po czym poczochrała mnie po
włosach.
- Słodki jesteś, ale czuć od ciebie
ten pot, więc z dala ode mnie. – odsunęła się i znacząco zatkała nos, więc
przytuliłem ją mocno do siebie, przez co zaczęła piszczeć jak opętana. –
Mówiłam ci, żebyś się trzymał z daleka ! – jęknęła.
- Nie potrafię. – wytknąłem jej
język, a następnie wróciłem do biegania.
Julie tylko pokręciła głową z uśmiechem,
po czym udała się ku wyjściu. Ja jeszcze biegałem około pół godzinki, dłużej
nie dałem rady gdyż pot spływał ze mnie jak rzeka, przez ten upał. Zmęczony
opadłem na ławkę pod trybunami, która była schowana w cieniu. Uśmiech nie
schodził mi z twarzy, byłem z siebie dumny, że tyle przebiegłem, ale zaraz
pojawił się ten ból w sercu i nie mogłem na niczym innym się skupić. Zacząłem
dyszeć i gwałtownie wdychać powietrze, ciarki przeszły mnie po plecach. Jedyne
co mogłem zrobić to czekać aż ból ustanie, żadne lekarstwo nie mogło mi go
odebrać, niestety.
Kiedy byłem już w normalnym stanie,
wziąłem krótki prysznic w męskiej szatni i przebrałem się w czyste ubrania, po
czym wróciłem moją cytrynką do domu, gdzie czekała na mnie matka z Jazmyn.
- No, co jest? – spytałem, gdy
zobaczyłem jak stoją obok siebie, wpatrzone we mnie.
- Możesz zająć się Jazmyn przez dwie
godzinki? Ja muszę pojechać do kliniki, mam kilku pacjentów jeszcze, a Jeremy
pojechał do dziadków. – grymas zagościł na ustach matki, gdyż nie lubiła swoich
teściów, a zwłaszcza teściowej, która ciągle się jej czepiała i dyktowała jak
ma się zachowywać co bardzo denerwowało moją matkę.
- A mam wyjście? – wzruszyłem ramionami.
- To świetnie. Jazmyn bądź grzeczna,
nie denerwuj brata. – cmoknęła ją w czoło a mi pomachała i już jej nie było,
jak zawsze.
- Co robimy? – młoda zaczęła skakać
wokół mnie z wielkim bananem na twarzy, zasypywała mnie mnóstwem pytań i
monologów. – Ja bardzo bym chciała oglądnąć „Violettę” ale chyba nie ma jej
teraz w telewizji, a Anne jest zajęta, ale myślę, że moglibyśmy pobawić się
lalkami, dawno tego nie robiliśmy Justi. Mama mi kupiła taką nową z żółtymi
włosami ! Musisz ją zobaczyć!
- Jazmyn błagam cię. Nie mam zamiaru
oglądać jakiś lalek, chcę normalnie spotkać się z Davidem. On ma tego psa Rocky’ego,
pobawisz się z nim, okej? – nie czekając na odpowiedź chwyciłem siostrę za rękę
i pociągnąłem do holu.
- Ale ja nie lubię Rocky’ego! On
jest duży i śmierdziii !
- To polubisz. – popchnąłem ją ku
drzwiom.
- Dobra! Ale pojedziemy tym
niebieskim czymś co na takim czarnym jeździ?
- Czym? – zmarszczyłem czoło,
próbując zrozumieć siostrę, która jak zwykle mówiła w swoim języku. – Chodzi ci
może o tramwaj?
- No to takie niebieskie, ostatnio
byliśmy tam na moich urodzinach!
- Tramwaj!
- Niebieskie!
Wywróciłem oczami i westchnąłem
cicho. Zastanawiałem się nad tym, czy rzeczywiście pojechać tym tramwajem.
Widząc błyszczące oczy Jazmyn, uległem. Sprawdziłem szybko w telefonie o której
i z jakiego przystanku musimy wyjechać żeby dotrzeć do Davida.
- Wskakuj na barana. – poleciłem małej,
kucając wcześniej. Mieliśmy kilka minut i nie mogliśmy ich zmarnować na czekanie
aż Jazmyn wyrobi swoimi małymi nóżkami. Zresztą z przyjemnością korzystała z
takiego transportu jakim były moje plecy, więc nie było żadnego problemu.
- Ale supeeer! – darła się młoda,
jak zacząłem szybko iść, a raczej truchtać w kierunku najbliższego przystanku.
- Jazmyn błagam cię. – przecisnąłem przez
zęby. – Jak nie przestaniesz się wydzierać, to obiecuję, że będziesz szła na
nogach.
- Powiem mamie!
- I co z tego?
- Ona da ci karę! – przybrała ten
swój przemądrzały ton.
- Jestem duży, nie może mnie już
karać. – odparłem zadowolony, że nareszcie dotarliśmy na miejsce a tramwaj już
czekać. – Chodź szybko, bo nam ucieknie.
Postawiłem Jazmyn na ziemi i razem wsiedliśmy
do środka. Rozglądnąłem się za wolnym miejscem, zobaczyłem je naprzeciwko blondynki,
która nos trzymała praktycznie w książce. Gdy przyjrzałem się jej bliżej,
poznałem Carter. Z uśmiechem na ustach podążyłem w kierunku dziewczyny, ciągnąc
za sobą siostrę.
- Co tak namiętnie pożerasz? –
rzuciłem lekko, siadając na swoim siedzeniu.
- Oh. – podniosła gwałtownie głowę i
zarumieniła się, widząc mnie. – Beth Revis „W otchłani”.
- Science-fiction ? – uniosłem pytająco
brew.
- Owszem. – pokiwała głową.
Zauważyłem jak jej wzrok prześlizgnął się na coś za moimi plecami.
Zachichotała, więc to sprowadziło mnie do tego, że również odwróciłem się i
zobaczyłem Jazmyn, która próbowała niezgrabnie wdrapać się na skrzynkę, gdzie
normalni ludzie kasowali bilety.
- Jazmyn! – syknąłem.
- Ja też chce siedzieć! – zapiszczała,
nie przestając wspinać się. Miała dzisiaj na sobie spódnicę, która teraz
zaplątała się w słupek, odsłaniając majtki mojej siostry. Niektórzy w tramwaju
spoglądali na nią dyskretnie i uśmiechali się delikatnie, a inni wręcz
przeciwnie, bez skrupułów obserwowali Jazmyn. Zaś Carter nie przestawała chichotać.
- Złaź stamtąd, jak do ciebie
przyjdę to obiecuję ci, że spędzisz całe godziny z Rocky’m. – od razu
poskutkowało, ześlizgnęła się ze skrzynki i z naburmuszoną miną podeszła do
nas.
- Chce siedzieć! – tupnęła nogą.
- Jak po prosisz, to siądziesz.
Jazmyn zmrużyła oczy i uśmiechnęła
się złośliwie, po czym odwróciła się do Carter.
- Proszę, czy mogę usiąść? –
zapytała słodko, już wyobrażam sobie jak mruga swoimi oczami, próbując ją
oczarować.
- J-jasne. – odparła trochę
zaskoczona Carter.
Jazmyn wskoczyła na jej kolana i
fuknęła na mnie, wystawiła język, po czym z miną, którą miała zawsze nasza
matka, gdy coś przeskrobałem w dzieciństwie, wpatrywała się w szybę.
Poczochrałem jej włosy, które wcześniej rodzicielka związała w warkocz.
Udawała, że ją to nie rusza, tylko posłała mi groźne spojrzenie.
- Słodka. – wypowiedziała te słowa
bezszelestnie Carter, a ja skinąłem głową, potwierdzając jej słowa. – Jestem Carter.
– powiedziała przyjaźnie do mojej siostry, która ciągle patrzyła przez szybę i
podskakiwała na kolanach blondynki, która delikatnie ją trzymała.
- Nie licz, że ci tak szybko
pójdzie. – zaśmiałem się, gdyż znałem swoją siostrę, potrafiła być bardzo
zarozumiała jak chciała i długo przekonywała się do innych ludzi, z Julie
musiała spędzić mnóstwo czasu, żeby ją polubić.
- A ja Jazmyn, ale wolę jak się mówi
do mnie Jazzy. – ku mojemu zdziwieniu młoda przytuliła się do Carter, która
zmieszana pogłaskała ją po włosach.
- Hm, miło mi. – mruknęła zarumieniona
po cebulki włosów.
- Uważaj Jazzy, zaraz wysiadamy. – zwróciłem uwagę siostrze, kładąc
specjalny nacisk na jej „przezwisko”, którego nikt nigdy nie używał. – Ty Carter
chyba również?
- Oh, tak, racja.
Widziałem, jak dziewczyna próbuje
schować książkę z siedzącą Jazmyn na kolanach, jednak nie szło jej najlepiej.
Gorączkowo szukała rozwiązania, więc spróbowałem pomóc. Wstałem i zanim siostra
zdołała się zorientować, chwyciłem ją za pas i podniosłem ku górze.
- Nie ma za co. – mrugnąłem do blondynki,
która odwdzięczyła mi się nieśmiałym uśmiechem.
Stanęliśmy we trójkę przed drzwiami,
które otworzyły się z głośnym trzaskiem, gdyż miały swoje lata i nie zanosiło
się, aby miasto kupiło jakieś nowe tramwaje, zostały tylko te niebieskie, o
których wciąż nawijała moja siostra.
- Więc, jak ci się podobają
Księżniczki? – spytałem, kiedy byliśmy w drodze do domu, ja do Davida, ona do
swojego.
- W porządku, naprawdę nie wiem
dlaczego się tak nie lubicie. – wzruszyła ramionami.
- Widziałem, że poznałaś Emmę. Nie
słuchaj tego, co o mnie mówi. Prowadzi wojnę z Davidem.
- Kto prowadzi wojnę? – przerwała naszą
rozmowę młoda.
- Nie wtrącaj się Jazzy.
- Nikt nie prowadzi wojny, tylko kłótnię. – wyjaśniła blondynka, kucając
przy Jazmyn. – Nie masz się czego bać.
- Ja się nie boję. – odparła, dumnie
wypinając pierś… czy co tam miała. – Ja nie chce iść z Justinem. Mogę zostać z
tobą? – ostatnie zdanie wyszeptała tak, żebym tego nie słyszał, ale słyszałem.
- Nigdzie nie idziesz. Będziesz się
bawić z Rocky’m.
- Ja nie chcę ! – tupnęła nogą i
stanęła na środku chodnika. – Nigdzie nie idę!
- Justin.. – odezwała się niepewnie
Carter. – Może ja mogę coś zaproponować? – spojrzałem na nią pytająco. – Tylko pytanie,
czy Rocky to chłopczyk?
- Niee. – zaśmiałem się. – Rocky to
pies, labrador. Szczerze, ja też za nim niezbyt przepadam.
- To może Jazmyn mogłaby przyjść na
moje podwórko z Rocky’m. To przecież blisko. Ja i tak nie mam co robić.
- Nie będę ci ich zrzucać na głowę,
serio.
- Tak, tak, taaaaak ! – zadarła mi
się do ucha Jazmyn. – Justin zgódź się, prooszę! – zaczęła skakać wokół mnie.
- Jak przestaniesz wrzeszczeć. Młoda
zachowuj się.
- Taak ! – pisnęła. – Chodź Carter,
poznasz Davida i Rocky’ego. – pociągnęła blondynkę za palec ku domowi Clarków.
- Jazmyn! – ta mała to czasami miała
naprawdę tupet.
Dopiero
poznała dziewczynę i już chce się z nią bawić, to jest naprawdę zadziwiające,
ale możliwe dlatego iż po prostu nie ma ochoty zostawać sam na sam z psem,
który przewyższa ją o głowę i była gotowa na jakiekolwiek towarzystwo, nawet
moje i Davida.
Nie
zdążyłem je dogonić, kiedy drzwi otworzyły się a w progu stanął zdziwiony
David. Podrapał się niezręcznie po włosach i westchnął. Carter nie bardzo
wiedziała co robić, otworzyła szeroko usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale
zaraz je zamknęła, natomiast Jazmyn prześlizgnęła się pod nogami chłopaka do
wnętrza domu.
-
Sorry stary, ale matka kazała mi się ją zająć. – rzuciłem, podchodząc bliżej.
-
O, Justin. Już myślałem, że twoja siostra przyszła jako przedstawicielka waszej
rodziny zamiast ciebie. – zarechotał. – I hm, cześć. – rzucił do Carter.
-
Hej. – odpowiedziała prawie szeptem.
-
Carter! – zawołała ją Jazmyn z wnętrza domu. – Chodź po Rocky’go, bo sama tam
nie wejdę!
-
Idź. – poleciłem jej. – Nie przejmuj się. – machnąłem ręką, widząc jak waha się
i co chwilę zerka w stronę Davida, który kiwnął wreszcie twierdząco głową, więc
udała się w kierunku, który wskazała jej moja siostra.
-
Ale spłoszona. – mruknął David, gdy blondynka zniknęła za drzwiami do ogrodu.
-
Ja tam się jej nie dziwię, wywierasz na nią ogromną presję. – rzuciłem się na
kanapę i odetchnąłem.
Tak
naprawdę nienawidziłem tramwajów, ogólnie publicznych środków transportów.
Dzisiejsza jazda była na tyle znośna z powodu Carter, przez co zapomniałem o
tym, że jechaliśmy strasznie wolno, ludzie krzywo się na nas patrzyli i
wewnątrz śmierdziało jak gdyby ktoś przed chwilą puścił pawia. Rozmowa z nią
odprężyła mnie, a wyskok Jazmyn to już w ogóle. Cieszyłem się, że blondynka
śmiała się z tego, chyba bym zapadł się pod ziemię, gdyby było inaczej, a
mogło.
-
A coś ty się taki mądry zrobił? – David opadł koło mnie.
-
Za dużo słońca. – zaśmiałem się. – To co, jutro trening, nie?
-
Daj spokój, nie chce mi się jak cholera, ale nie dam się pokonać tym
Księżniczkom. Pokażemy im.
-
Mówiąc „im”, masz na myśli Emmę. – wywróciłem oczami.
-
Ta mała działa mi na nerwy. – burknął. – Jeszcze stara się zaprzyjaźnić z tą
Caroline…
-
Carter. – poprawiłem go.
-
Wszystko jedno. Chce zaprzyjaźnić się z Carter, która stara się być blisko
ciebie, żeby tylko mnie wkurwić. Co za…
-
Przesadzasz, świat nie kręci się tylko wokół ciebie. Ja myślę, że Emma nawet
nie wiedziała, że Carter mnie zna, albo wprowadziła się tutaj. Masz po prostu
pecha. – wzruszyłem ramionami.
-
Za to wiem, że wokół ciebie się kręci. Julie zrobiła ci awanturę ponoć.
-
Zrobiła, ale już jej przeszło. – uśmiechnąłem się zadowolony z siebie. – Wiem jak
rozmiękczyć dziewczyny.
-
I już zabierasz się za następną. – zaśmiał się.
-
Co masz na myśli? – zmarszczyłem brwi.
-
Carter.
-
Co z nią?
-
Na serio Justin? Jaja sobie ze mnie robisz? Przecież widać, że zaczyna się nowy
romansik. Jeśli wiesz co mam na myśli. – poruszył znacząco brwiami.
-
Zamknij się David.
Od autorki: Rany, rany, raaaany jaka beznadzieja. Totalnie mi się ten rozdział nie udał, przepraszam was kurczę no. Strasznie się na sobie zawiodłam i wgl taka długa przerwa, nie zdziwię się jak nikt tego nie przeczyta, ale jak zaczęłam to skończę, następne będą lepsze. Wybaczcie mi, serio :((
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńWybaczam ci wszystko...chociaż w sumie nie ma czego, bo rozdział wyszedł ok, może nie ma jakiegoś szału, ale jest zabawnie. Jazzy jest kochana <3 Ja nie wiem czy to przez tą pogodę, czy przez to, że jeszcze tylko miesiąc wakacji, ale ja nawet nie mam weny na to, żeby napisac jakiś sensowny komentarz. Na niczym nie potrafię się skupic, dlatego doskonale cię rozumiem.
OdpowiedzUsuńDziękuję za cudowny komentarz pod moim rozdziałem, który jakoś podniósł mnie na duchu i może pojawił się we mnie jakiś cień motywacji :)
Tobie też życzę duuuużo weny, duuuużo cudownych pomysłów i duuużo czasu na pisanie. I pamiętaj...nigdy nie mów, że nikt nie przeczyta twojego rozdziału...bo ja zawsze czytam, nawet jakby był nie wiadomo jak beznadziejny ( chociaż Tobie nie zdarzają sie beznadziejne rozdziały ).
Pozdrawiam :*
A siedź mi cicho. Rozdział jak zwykle świetny! ♥ Podobała mi się ta scena w tramwaju. Jazzy jest taka słodka haha. A Julie strasznie nie lubie. Wydaje się taka pusta. No ale takie osoby też są potrzebne w opowiadaniu, żeby było ciekawie. Życzę dużo weny kochanie. I oczywiście czekam na następny ♥
OdpowiedzUsuńŚwietny!
OdpowiedzUsuńmarudzisz, super rozdział :D Jazzy najlepsza hahah ^^
OdpowiedzUsuń