CARTER
Siedziałam na trawie w samym
środeczku ogródka domu Clarków. Nigdy bym nie sądziła, że się tu znajdę, to
jest, u osoby która za mną nie przepada. To było naprawdę niezręczne, dalej
jest i nie za bardzo wiem jak mam się zachowywać. Dopiero co poznałam tą małą
dziewczynkę, a ona już chce się ze mną bawić, wpuszczają mnie do domu jakbyśmy
się znali wszyscy razem od lat i tak po prostu zostawiają. Naprawdę nie
wiedziałam co o tym myśleć.
- Carter! Caarter! Patrz czego go
nauczyłam! – piszczała Jazmyn, stojąc niedaleko mnie z wielkim psem u swoim
boku.
Wcześniej
się go bała, nawet nie chciała wejść do ogródka, gdy tylko go zobaczyła, ale na
szczęście przekonałam ją, że Rocky nie gryzie. Podeszłam do niego bliżej a on
rzucił się na mnie i zaczął lizać po twarzy, nie mogłam powstrzymać się od
śmiechu, dawno nie miałam styczności ze zwierzętami i szczerze za tym
tęskniłam. Zastanawiałam się, czy nie po prosić Grega, żebyśmy kupili psa,
chociaż wiem, że znalazłby tysiąc argumentów przeciwko temu. Jazmyn widząc to,
powoli podchodziła w naszym kierunku.
-
No już, wystaw rękę i zobaczysz, że cię poliże a nie ugryzie. Ostrzegam, będzie
łaskotać. – uśmiechnęłam się do niej zachęcająco.
Spojrzała
na mnie niepewnie, potem na psa, a potem znowu na mnie i nieśmiało wyciągnęła
dłoń przed siebie. Rocky to zauważył i ochoczo podbiegł do niej, zaczynając
lizać jej rękę. Jazmyn zaczęła się śmiać, a potem przytuliła psa, który był od
niej dwa razy większy, jakby tuliła przytulankę do snu.
-
Widzisz? Nie ma się czego bać. – poklepałam ją lekko po plecach.
Mała
już nie potrzebowała mojej zachęty. Zaczęła biegać razem z psem. Teraz
natomiast stała nad nim, wciąż powtarzając:
-
Siad! Siad! Dobry pies! – gdy siadał ona cmokała go ustami w nosek, a pies
szczekał kilka razy wesoło i machał energicznie ogonem na znak radości.
Patrzyłam na ten obrazek z lekkim uśmiechem na twarzy, dopóki nie zorientowałam
się, że to nie moje miejsce, nie powinno mnie tu być. Wstałam i podeszłam do
dziewczynki.
-
Wiesz Jazmyn, ja już będę szła.
-
Nie idź. – chwyciła mnie za mały palec, spoglądając tymi swoimi dużymi,
błyszczącymi się oczami, którym chyba nikt nie potrafił odmówić.
-
No właśnie, zostań jeszcze chwilkę. – rzucił Justin, wychodząc na zewnątrz. –
Co masz do stracenia? – wzruszył ramionami i posłał mi olśniewający uśmiech. –
Zresztą Rocky cię polubił. Nie idź.
To,
że próbowali mnie zatrzymać poruszyło moje serce, cała wewnątrz się
rozpłynęłam, na zewnątrz ukazałam szeroki uśmiech i pokiwałam głową. Jazmyn
zadowolona zaczęła biegać z psem.
-
Kto by pomyślał, że moja siostra polubi tego psa. – Justin był naprawdę
zaintrygowany. Usiadł obok i pokręcił głową. – Gratuluję. – szturchnął mnie
lekko w ramię, śmiejąc się. – Kiedyś się za to odwdzięczę.
-
Trzymam cię za słowo. – również uśmiechnęłam się. – Mecz jest za cztery dni,
denerwujesz się?
-
Ja? – parsknął, po czym wstał dumnie prężąc pierś. – Patrzysz na najlepszego
siatkarza w całym Valance.
-
No czyja wiem.., nie wyglądasz. – udałam zawahanie, wiedząc, że zaraz odpowie
na atak.
-
To przez wzrost? – prychnął. – Może i mam tylko sto osiemdziesiąt centymetrów
ale za to nikt mnie nie pokona w ataku.
-
Dopóki nie zobaczę, nie uwierzę. – spojrzałam na niego wyzywająco.
-
Okej. Ty i ja, boisko za pół godziny. Zobaczymy co potrafisz. – poruszył zabawnie
brwiami.
-
Żartujesz? – miałam nadzieję, że to był żart, chociaż Justin wyglądał na
przejętego tym tematem.
Greg
opowiadał mi, że w moim wcześniejszym życiu, kiedy jeszcze wszystko pamiętałam,
kochałam sport, siatkówka również się do tego zaliczała, jednak nie chciałam mu
uwierzyć. Wystarczyło, że spojrzałam w lustro, zobaczyłam grube, stykające się
ze sobą uda, obwisłe ramiona i wystający brzuch. Ktoś tak wyglądający nie może
kochać sportu.
Teraz
było za późno aby odmówić Justinowi, musiałam przyjąć wyzwanie, jeśli nie
chciałam wyjść na idiotkę. Co ja kurde zrobię teraz? Może mam jakąś piłkę w
domu i szybko poćwiczę odbicia. Nie no, to bez sensu. Teraz liczyło się dla
mnie jedynie zaufanie do Grega. Jeśli mówił prawdę, powinnam sobie poradzić, a
jeśli nie to znaczy, że kłamał.
-
A co, tchórzysz?
-
Nie. – odparłam szybko.
-
Ahh, okej. To widzimy się za pół godziny na boisku tym przy stadionie. –
wyciągnął dłoń, którą uścisnęłam.
-
A gdzie jest ten stadion? – spytałam.
-
Za tą ulicą w lewo i po prawej stronie będzie taki mały park i za tym parkiem
jest stadion a obok inne boiska. – wytłumaczył wciąż ściskając moją dłoń.
-
To do zobaczenia. – rzuciłam, po czym delikatnie odsunęłam się. Justin speszony
wypuścił moją dłoń z uścisku i niepewnie potargał swoje włosy. – Pa Jazmyn! –
pomachałam jej, po czym wzięłam książkę, którą zostawiłam na tarasie i szybko
przeskoczyłam mały płotek, dzielący nasze posiadłości, wracając do domu.
Zdjęłam
buty w przedpokoju i rzuciłam je do kąta, a książkę położyłam na stole w
kuchni.
-
Halo? Greg, gdzie jesteś? – odpowiedziała mi cisza. – Kurde, kurde, kuuurde. –
mruczałam nerwowo, chodząc w tę i z powrotem.
Na
początku zajrzałam do piwnicy, gdzie pozostały wszystkie pudła, które były
krótko mówiąc, zbędne. Nie przypominam sobie, żebym kiedyś wypakowywała piłkę
do siatkówki, ale nadzieja była w tych pudłach.
Zaczęłam wszystkie przeglądać, większość to były stare ubrania, jakieś
porcelanowe figurki, książki, kasety wideo. Z każdym kolejnym pudłem moja
nadzieja gasła. Aż wreszcie otworzyłam ostatnie pudło, gdzie znajdowały się
zabawki, prawdopodobnie z mojego dzieciństwa.
Zrezygnowana
westchnęłam głośno. No trudno, muszę zaryzykować, najwyżej się ośmieszę, co z
tego? Mam chyba prawo nie umieć grać. Tak pocieszając się poczłapałam schodami
w górę aby wejść do swojego pokoju. Tam zmieniłam rybaczki na luźne, dresowe,
krótkie spodenki i białą koszulkę na ramiączkach, gdyż mimo jesiennej pory
roku, upał był niesamowity. Spojrzałam w lustro i wzdrygnęłam się, widząc uda
które z każdym moim krokiem trzęsą się jak galareta.
-
Carter? Jesteś w domu?
Zbiegłam
szybko po schodach, przez co poślizgnęłam się na dwóch ostatnich stopniach i
prawie wywaliłam, gdyby w porę nie złapał mnie Greg. Odchrząknęłam.
-
Jestem. – oświadczyłam.
-
Czemu… jesteś tak ubrana? – zmarszczył czoło.
-
Dobra, wiem, że wyglądam okropnie, nie musisz mi tego przypominać na każdym
kroku! Greg, czy ja dobrze gram w siatkówkę? Wszystko teraz zależy od ciebie.
-
Eh, a po co ci to?
-
Odpowiedz! – pisnęłam.
-
Kiedyś dobrze grałaś, ale nie wiem jak teraz… Minęło sporo czasu, więc mogłaś
wypaść z formy, a co? Umówiłaś się z kimś?
-
No to jestem skończona. – jęknęłam i poszłam do salonu, aby walnąć się na
kanapę. – Dlaczego mi tego wcześniej nie powiedziałeś?!
-
Skąd miałem wiedzieć, że dla ciebie będzie to taki problem?
-
Ughhhh. – jęknęłam i ruszyłam do kuchni. – Jest jakiś obiad?
-
Odgrzej sobie zapiekankę.
Zjadłam
obiad, wciąż myśląc o umówionym meczu z Justinem. Bałam się jak cholera,
chociaż nie wiedziałam w sumie dlaczego, gdyż przecież znałam go zaledwie trzy
dni i to niby nie było nic wielkiego, ale jednak… Gdy go po raz pierwszy
zobaczyłam, myślałam, że to nie moja liga, popularni, bogaci i na dodatek
przystojni chłopcy zazwyczaj są zarozumiali i mają tylko przyjaciół, którzy są
do nich podobni, w tej samej lidze.
Jednak
ten okazał się być inny. Przyjął mnie, mimo mojego wyglądu: grubych ud, zbyt
umięśnionych łydek, krótkich i dodatkowo cienkich włosów oraz tego, że prawie
cały czas jestem czerwona na policzkach bez wyraźnego powodu. Mój charakter
również nie przyciągał innych ludzi jak magnes, a to wszystko dzięki mojej
ulubionej koszulce Justin mnie zauważył. Kto wie, czy gdybym jej wtedy nie
założyła teraz byśmy się znali.
Dzięki
koszulko !
A
co będzie jak on mnie pozna bliżej i stwierdzi, że nie było warto do mnie
zagadywać? Ja się do niego przywiążę, a on nagle zniknie. Tego najbardziej się
obawiałam.
-
Wychodzę! – oznajmiłam wujkowi.
Ubrałam
tylko białe, wyższe do kostek Nike i wyszłam, w tej samej chwili z domu wyszedł
David. Nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą, po czym od razu zmieniły
kierunek. Gdy ponownie na mnie spojrzał, uśmiechnęłam się do niego aby
rozładować napięcie, lecz on odwrócił wzrok.
Tak.
Justin na pewno niedługo przejrzy na oczy, a jak nie to ktoś mu w tym pomoże. Błagam Cię Carter, nie przywiązuj się! –
krzyczałam na siebie, żeby wbić to sobie do głowy.
Ruszyłam
w wyznaczonym kierunku szybkim marszem, żeby się nie spóźnić. Jeszcze tam nie
byłam, więc ciekawość pchała mnie tym bardziej do przodu. Zerknęłam na zegarek,
zapięty na lewym nadgarstku, miałam jeszcze pięć minut, jednak już zbliżałam
się ku celowi. Zza drzew widziałam białe, wystające słupy a między nimi
trybuny, ale najpierw musiałam przejść szybko przez malutki park, żeby dotrzeć
do stadionu. Obeszłam go w pół, aż zobaczyłam resztę boisk.
-
Carter! – usłyszałam swoje imię, więc zaczęłam szukać właściciela tego głosu.
Słońce mi w tym nie pomagało, ledwo widziałam. – Carter! – głos był coraz
bliżej. – Na prawo!
Zasłoniłam
słońce ręką i podążyłam w prawą stronę, aż zobaczyłam Justina z piłką pod
pachą. Miał czarne, luźne spodenki do kolan przez co jego nogi wydawały się
jeszcze chudsze oraz białą koszulkę na ramionach, idealnie odsłaniające
wyrzeźbione ramiona.
-
Cześć znów. – podeszłam bliżej, ukrywając się w cieniu. – Myślałam, że na ogół
na boiskach będzie więcej ludzi. – rozejrzałam się wokół. Na każdym boisku były
dwie, czasem trzy osoby, nie więcej. W Chicago coś takiego było nie do
pomyślenia, kiedy jeszcze tam mieszkałam po wypadku samochodowym i wyszłam ze
szpitala, to przeszłam obok jednego stadionu, gdzie ludzi było pełno, a jeszcze
więcej czekało, aż któreś miejsce się zwolni. W Valance jak widać, tak nie
było.
-
To dlatego, że dzisiaj jest jakiś koncert na rynku. Nie słyszałaś tego jak gra
muzyka? Chyba w całym mieście ich słychać.
-
Nie. – przełknęłam ślinę. – A ty czemu nie poszedłeś? – szybko zmieniłam temat,
byleby nie dotrzeć do mojej wady słuchu.
-
Nie moje klimaty. – odparł. – Poza tym umówiłem się z tobą na mecz, prawda? Ja
zawsze dotrzymuje słowa. – puścił oczko. – Zaczynamy, czy chcesz się rozgrzać?
Ja miałem na to czas.
-
Daj mi chwilkę. – poprosiłam. – Mogę piłkę? – w odpowiedzi mi ją rzucił.
Zręcznie złapałam i kilka razy odbiłam od betonu. Twarda.
Czułam
na sobie palące spojrzenie Justina, przez co było mi trochę nieswojo i nie
chciałam odbijać, co jeśli mi się nie uda i zrobię z siebie idiotkę? O nie, nie
ma mowy! Odrzuciłam do niego i klasnęłam w dłonie.
-
To zaczynamy? – rzuciłam lekko, zbyt lekko, ponieważ wewnątrz cała się trzęsłam
z nerwów.
-
Jaka pewna siebie. – uniósł podejrzliwie brwi. – Chcesz, żebym to ja zaczął? –
kiwnęłam twierdząco głową. – Okej, skoro chcesz. – uśmiechnął się tajemniczo,
po czym ustawił się na miejscu.
Ja
natomiast stanęłam w samym środeczku, aby być gotowa zarówno na dalszy serw jak
i ten bliższy, gdyż nie wiedziałam czego się spodziewać. Spojrzałam niezręcznie
na swoje ręce: „Nie zawiedźcie mnie” – mruknęłam do nich w myślach. Po czym
otrząsnęłam się, nie mogąc uwierzyć, że właśnie rozmawiałam z własnymi rękami i
zaczęłam obserwować każdy ruch Justina. Odbił kilka razy piłką o beton, minęło
dosłownie kilka sekund zanim zorientowałam się, że zaserwował, ponieważ piłka
minęła moje ucho z prędkością światła. Justin wyglądał na zadowolonego z
siebie, ponieważ śmiał się, prawdopodobnie z mojej miny.
-
Otwórz oczy Carter! – usłyszałam śmiech chłopaka i dopiero wtedy zorientowałam
się, że zaciskam mocno powieki, skulona w sobie.
-
Bardzo… bardzo zabawne! – odpowiedziałam mu, próbując ukryć zażenowanie.
-
Gramy do 15!
Zaserwował
jeszcze raz, a ja byłam nadal zdezorientowana. Nie wiedziałam co robić z
rękami, więc odruchowo plasnęłam jedną ręką w piłkę, jednak ta walnęła w
siatkę. Zabolało jak cholera, jęknęłam i złapałam się za bolącą dłoń. Cała była
czerwona i napuchnięta. To koniec, jestem skończoną idiotką.
Podniosłam
głowę i zauważyłam idącego ku mnie Justina. Był jednocześnie zmartwiony co
rozbawiony tym zajściem.
-
Wszystko okej? – spytał, przechodząc pod siatką.
-
J-ja… - jęknęłam, nie bardzo wiedziałam co zrobić. Spuściłam rękę i zacisnęłam
powieki. – Jest okej.
-
Mogłaś wcześniej powiedzieć, że nie umiesz grać. Chętnie cię nauczę. –
zaproponował, przez poczułam się jeszcze gorzej. Wiedziałam, że teraz w myślach
się ze mnie śmieje, uważa za ofiarę. Kto to widział siedemnastolatkę która nie
umie grać w siatkówkę? No przynajmniej powinnam umieć odbić, ale nie, ja jestem
totalną ofiarą.
-
Ja umiem…. Umiałam. – poprawiłam się od razu. – Kiedyś.
-
Ale jak się raz nauczysz to tego się nie zapomina. – zmarszczył czoło, pewnie
myślał że go wkręcam, że to tylko wymówka.
-
No właśnie. – spojrzałam na niego, świadoma że jestem cała czerwona na twarzy
ze wstydu. – Ja…. Nie łatwo mi o tym mówić, ale kiedy mieszkałam w Chicago,
miałam wypadek samochodowym na wskutek którego straciłam pamięć.
-
Nie musisz się tego wstydzić. – poklepał mnie po ramieniu, może nie miał tego
na celu, ale to było dość mocne klepnięcie. – Nauczę cię, choćbym musiał
zarywać nocki.
-
Dlaczego ci tak na tym zależy? – odważyłam się go spytać.
-
Nie wiem. – wzruszył ramionami. – Przypominasz mi kogoś.
-
Tak? A kogo? – nie mogłam się powstrzymać od zadania tego pytania.
-
Moją przyszłą przyjaciółkę. – wyszczerzył zęby w uśmiechu i pokręcił głową,
lekko zmieszany. – Jak tylko zobaczyłem twoją koszulkę, pomyślałem „O! Muszę ją
poznać”. Gratuluję dobrego gustu muzycznego.
-
Dzięki. – parsknęłam śmiechem. – Ale ostrzegam cię, ja nie jestem taka jak inni
twoi znajomi. – dodałam nieco poważniej.
-
Dobrze. Właśnie o to chodzi. – uśmiechnął się tajemniczo. – A teraz chodź,
nauczę cię jak się odbija.
Od autorki: O rany, o rany, o rany masaaaakra. Chyba źle zaczęłam to opowiadanie, bo przestaje mi się podobać, jednak jak już zaczęłam to skończę, a w międzyczasie stworzyłam nowego bloga:
Gdzie już jest zwiastun i bohaterowie. Myślę że to przypadnie wam bardziej do gustu. Niedługo się pojawi prolog, muszę tylko kilka poprawek nanieść i dodaję. Mam nadzieję, że chociaż rzucicie na niego okiem :)
Szkoda, że taki krótki ten rozdział, ale za to bardzo zabawny. Wyobraziłam sobie siebie na miejscu Carter...hahaha ja to w ogóle bym nawet złapać tej piłki bym nie umiała. To bylo słodkie, kiedy Justin powiedział, że ona przypomina jego przyszłą przyjaciółkę. To smutne, że Carter miała wypadek i tak wielu rzeczy nie pamięta, ale to dobrze, że zaufała Justinowi.
OdpowiedzUsuńSmutno mi, że nie masz weny na to opowiadanie, ale mam nadzieję, ze wytrwasz do końca. No i liczę na to, że masz ciekawy pomysł na nowe opowiadanie.
Pozdrawiam i życzę duzo weny :)
Rozdział był taki "aww". Cały czas to powtarzałam czytając, a już jak Justin jej powiedział, że przypomina mu przyszłą przyjaciółkę to byłam w siódmym niebie haha. Mam nadzieję, że jakoś dasz rade z tym opowiadanie. Mnie się ono bardzo podoba, ale jeśli będziesz chciała z niego zrezygnować to nie będę zła. W końcu jeśli miałabyś na siłe pisać to to nie będzie dla ciebie żadna przyjemność a jedynie obowiązek. Kocham ♥
OdpowiedzUsuńwszystko jest git ! :D Superancki rozdział :)
OdpowiedzUsuń