Była jesień, minął tydzień od
rozpoczęcia się roku szkolnego. Mój ostatni rok w liceum, a co z tym idzie?
Egzaminy oczywiście. Jedni cieszyli się, że nareszcie będą wolni od szkoły,
mogą być niezależni, drudzy zaś obawiali się dorosłego życia, gdyż nie mieli
żadnych planów na przyszłość, korzystali z tego, że są nastolatkami, dziećmi,
jak tylko mogli. Zgadniecie gdzie ja należałem? Tak. Ja byłem w tej pierwszej
grupie. Szkoła była dla mnie torturą, czułem się w niej jak więzień, gdyż ona
mnie ograniczała, podcinała skrzydła kiedy ja chciałem latać. Jedyne, co dzięki
niej wyniosłem to miłość do siatkówki i miłość do Julie.
Poznałem
ją wiosną, kiedy to przypadek sprawił, że zamiast trafić do swojego domu po
imprezie u Davida, wylądowałem u niej. Byłem wtedy kompletnie pijany, nie
miałem pojęcia co się ze mną dzieje, gdzie jest góra a gdzie dół, kto mnie
trzyma za ramię i co ja do cholery wyprawiałem. Ona doskonale mnie znała,
ponieważ prowadziłem wojnę z jej bratem od kiedy tylko przyszedł do naszej
szkoły – Jordanem, jednak nie wiedziałem, że ma siostrę. Wtargnęła mnie do
środka, położyła na kanapie, zaopiekowała się mną. Rano po przebudzeniu
zobaczyłem zdziwionego Jordana, który leżał naprzeciwko mnie lecz w fotelu.
-
Co jest grane? – po tych słowach jęknąłem, łapiąc się za głowę.
Nie
byłem alkoholikiem, nie piłem na okrągło ani nie imprezowałem co sobotę. Ten
jeden raz jednak upiłem się w trzy dupy, ponieważ świętowaliśmy urodziny
Davida, którego znałem praktycznie od dziecka. Odrobinę przesadziłem,
wiedziałem to, kiedy obudziłem się następnego dnia, jednak tamtego wieczora
bawiłem się jak nikt, nie wiedziałem, że będą z tego takie konsekwencje.
-
No ja nie wiem, ty mi powiedz, co robisz w moim domu. – warknął Jordan, ale
zaraz zaskomlał i pożałował, że użył takiego tonu. On również miał kaca, jednak
nie z powodu imprezy u Davida, gdyż tam go nie widziałem. Zresztą David by mi
tego nie zrobił, zaprosił mojego największego wroga.
Jednak
nie żałowałem, że pijany przyszedłem do domu Jordana, ponieważ wtedy spotkałem
uroczą Julie, która była jak anioł, zupełnie nie podobna do swojego braciszka.
Miała długie, kręcone włosy które opadały kaskadą na jej plecach oraz duże jak
spodki filiżanki do herbaty, czekoladowe oczy w których zakochałem się bez
pamięci już przy pierwszym spotkaniu. Było to dla mnie coś zupełnie innego,
dotychczas musiałem przekonywać się do dziewczyny nieraz miesiącami aby potem z
nią być, jednak Julie… Ona była inna, wyjątkowa.
-
Justiiiiin! – z zamyśleń wyrwał mnie głos młodszej siostry, Jazmyn.
-
Co jest? – przetarłem oczy i musiałem stwierdzić, że wciąż jestem w łóżku, mimo
iż dobiegała godzina dwunasta po południu.
-
Mama mówi, żebyś poszedł do sklepu! – oświadczyła, wskakując na moje kolana.
Jęknąłem.
-
Teraz? Jest sobota, muszę odespać ten tydzień. – westchnąłem. – A tobie
księżniczko to co, nudzi ci się?
-
Trochę. – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Ale potem jadę do Annie na urodziny! A ty sobie siedź
sam w domu, hi hi. – zakryła dłonią usta, chichocząc.
-
Justinie Drew Bieberze! – matka krzyknęła głośno z dołu. Przysięgam, ona kiedyś
straci głos jak tak dalej będzie się na mnie wydzierać. – Marsz do sklepu!
-
A nie możesz iść ty albo ojciec? – odkrzyknąłem jej.
-
Tylko nie ojciec! Mówi się: tato. – upomniała mnie. Wywróciłem teatralnie oczy.
Nie miałem ochoty w taki sposób z nią konwersować, więc niechętnie wstałem z
łóżka, odstawiając Jazmyn na podłogę.
-
Idź młoda, chce się przebrać. – popchnąłem ją lekko ku wyjściu.
-
Mi to nie przeszkadza!
-
Ale mi tak! No już, wypad. – wypchnąłem ją za drzwi. Jazmyn pokazała język po
czym zbiegła schodami na dół.
Potrząsnąłem
głową, aby się obudzić. Włożyłem luźne dżinsy oraz koszulkę, w której rzadko
się pokazywałem w szkole, prawie nigdy, ponieważ ją oszczędzałem. Była dla mnie
jakby czymś bardzo prywatnym, intymnym gdyż przedstawiała ona mój ulubiony
zespół Fall Out Boy na czarnym tle. Dzisiaj jednak poczułem, że muszę ją
włożyć, chciałem poczuć się dobrze. Może to zabrzmi głupio ale ona potrafiła
poprawić mi humor. Tak, wciąż mówię o koszulce. Chociaż…
-
Justin idziesz do tego sklepu czy nie?! – głos matki ponownie obił się echem po
całym domu.
-
Idę! – krzyknąłem.
Zamknąłem
szafę, po czym zbiegłem na dół. Wpadłem do kuchni, od razu otworzyłem lodówkę
jak zawsze to robiłem rano, aby wyciągnąć karton mleka. Upiłem łyk, a następnie
go schowałem z powrotem. Matka tylko westchnęła zrezygnowana, ponieważ nie
tolerowała tego.
-
Masz listę i kasę na stole. – rzuciła na odchodnym. – Ja muszę jechać do
kliniki, nie wiem o której będę.
-
Jasne. – mruknąłem niechętnie.
Nie
uśmiechało mi się iść do supermarketu, który mimo iż znajdował się na końcu
ulicy to jednak myśl o drodze do niego sprawiała, że czułem się coraz bardziej
zmęczony. Jednak jak mus to mus, schowałem listę oraz pieniądze do kieszeni dżinsów.
Wziąłem tyłek w troki do holu, aby założyć czarne Nike.
-
Wychodzę! – krzyknąłem, po czym trzasnąłem drzwiami za sobą specjalnie, żeby
obudzić Jeremy’ego, który jak zwykle wylegiwał się do południa. Był na
zwolnieniu warunkowym z powodu uszkodzeń w nodze. Normalnie nie pracował, lecz
był w wojsku. Wysłali go do Afganistanu na dwa lata, gdzie służył dobrze do
czasu gdy dostał kulkę w nogę i musiał uczęszczać na rehabilitację, ponieważ
kuśtykał. Nie był w stanie dalej walczyć, więc odesłali go do domu. Okej, nie
zrozumcie mnie źle, cieszę się że był w domu itd. ale on siedzi w nim już dobry
rok, totalnie nic nie robi a mnie ciągle zarzuca różne pierdoły. Naprawdę stał
się uciążliwy.
Gdy
tylko wyszedłem na zewnątrz oślepiło mnie słońce, aż przez chwilę musiałem cały
czas mrugać, żeby moje źrenice przystosowały się do tego światła. Był to
najcieplejszy wrzesień jaki kiedykolwiek nastąpił. Ledwo zrobiłem parę kroków a
już czułem pot na karku i pod ramionami. Czarna koszulka wcale mi tego nie
ułatwiała, wręcz przeciwnie, dlatego też przyśpieszyłem kroku aby jak
najszybciej dotrzeć na miejsce, uciec od tego słońca.
Kiedy
tylko przekroczyłem próg sklepu westchnąłem głośno z ulgą, aż kilka osób
obejrzało się w moim kierunku. Klimatyzacja… Jak ja kocham klimatyzację.
Orzeźwiony chwyciłem za koszyk, po czym udałem się pomiędzy regały.
-
Hm pierwsze masło, szynka, kukurydza bla bla bla.. ooo, mleko! – widząc mój
ulubiony składnik na samym dole listy od razu ruszyłem ku lodówkom. Zawsze
brałem to samo mleko, moje ulubione ponieważ nie było ani za tłuste ani za
chude takie o, w sam raz.
Wziąłem
jeden karton, ale po zawahaniu się przez chwilę, wziąłem też i drugi, znając
moje możliwości do wyczerpywania jego zapasów, szybko zniknie jeden karton,
więc trzeba wziąć na zapas. A może i jeszcze jeden..? Kiedy tak stałem przed
mlekami zastanawiając się, ktoś, a raczej dziewczyna dyskretnie otworzyła
drzwiczki, chcąc podebrać mi mleko.
-
Hej! – zawołałem do niej. – To jest moje!
Nie
odpowiedziała mi, tylko spojrzała ukradkiem uśmiechając się głupio. Po jej
oczach poznałem, że nie miała pojęcia o co mi chodzi ani co ja u diabła do niej
mówię. Zauważyłem niebieskie kable wiodące ku uszom blondynki – słuchała
muzyki. Widząc, że spoglądam na nią wyczekująco, wyjęła jedną słuchawkę i
uniosła pytająco brew.
-
Tak, słucham? – spytała.
-
Wiesz, że właśnie podebrałaś mi m… Hej! – wykrzyknąłem jeszcze raz, przerywając
to, co chciałem powiedzieć, gdyż zauważyłem co ów dziewczyna miała na sobie.
Albowiem nosiła dokładnie taką samą koszulkę jaką ja miałem dzisiaj. – Niezła
koszulka.
-
Twoja też jest całkiem spoko. – odezwała się, lekko wzruszając ramionami.
-
Lubisz Fall Out Boy? W tej dziurze naprawdę ciężko spotkać jakiegokolwiek ich
fana. Pewnie jesteś tu nowa.
-
Otóż to. Dzisiaj przyjechałam. Bardzo mi miło, że pierwszą osobą którą spotykam
jest fan FOB. – uśmiechnęła się tym razem szczerze. – Byłeś na ich koncercie?
-
Jeszcze nie, ale przymierzam się. – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
-
Okej, to ja już muszę iść. Miałam skoczyć tylko po mleko i chleb. – pomachała
mi ręką, a zaraz potem zniknęła z pola widzenia zanim zdążyłem spytać ją
chociaż o imię. Jednak możliwe że będzie chodzić do tego samego liceum co ja,
chociaż jest jeszcze jedno, naprzeciwko nas, rywalizujące z naszą szkołą od lat.
Na razie my „wygrywamy”, chociaż tamci, których złośliwie nazywamy
Księżniczkami, z powodu wyglądu ich placówki, próbowali nam dorównać. Była
bowiem calutka różowa oprócz czarnego dachu oraz okien, oprawionych w bordową
framugę.
Oby
jednak blondynka chodziła do mojego liceum, fajnie by było jeszcze ją spotkać i
pogadać. Zawsze chciałem mieć takiego kogoś, a raczej kumpla który również
uwielbiałby ten sam zespół co ja, nawet próbowałem przekonać Julie do nich,
jednakże nie bardzo jej się podobali, ona woli inny typ muzyki typu One
Direction. Nic do nich nie mam, ale… No aż słabo mi się robi kiedy ciągle o
nich nawija, jacy to super, piękni, śliczni, utalentowani oni są. Gdy tylko
zaczyna zdanie od „A Harry wczoraj…” szybko próbuję zwiać, albo zmienić temat,
czasami się to udaje, ale czasami to… Ehh, naprawdę szkoda gadać.
A
propos Julie. Wyciągnąłem telefon z kieszeni, aby do niej zadzwonić. Zawsze
spotykaliśmy się w soboty wieczorem, nieważne gdzie ważne żeby razem. Tym razem
nie miałem pojęcia co wymyślić, miałem nadzieję, że ona coś wymyśli.
-
Cześć kochanie. – przywitałem się gdy odebrała słuchawkę. – Co tam u ciebie?
-
Hej, a dobrze nawet, oprócz tego że od rana muszę sprzątać cały dom a Jordan
nie chce mi pomóc, tylko siedzi tym swoim dupskiem na kanapie i jeszcze dureń
się ze mnie śmieje. – jęknęła. – Zamknij się Jorduś!
-
Nie nazywaj mnie tak! – usłyszałem bruneta w tle, a następnie gruchot i trzask.
Pewnie znowu się tłukli jak to rodzeństwo czasami robi. Uśmiechnąłem się
nieświadomie.
-
Julie jesteś tam? – spytałem.
-
Je…stem. – wydyszała. – Znowu mnie zwalił z nóg, możesz w to uwierzyć?
-
Haha, mogę. – zaśmiałem się. – To co z naszym wieczorem?
-
Gdzie pójdziemy?
-
No właśnie nie wiem. Miałem nadzieję, że ty coś wymyślisz. – przegryzłem wargę.
– Hej! Właściwie to dawno nie byliśmy w klubie razem, co ty na to?
-
No nie wiem… - zawahała się. – Nie lubię zbytnio imprez, dobrze wiesz.
-
Tak, ale będziesz tam ze mną! Daj spokój Juls, będzie fajnie, musisz się
zrelaksować. Dopiero szkoła się zaczęła a ty już z nosem w książkach jesteś.
-
Zgadzam się! – to znowu Jordan w tle.
-
Nie podsłuchuj! – warknęła na niego Julie. – No dobrze, pójdę wszędzie tylko
żeby wyrwać się od tego przygłupa. – niemal widziałem w myślach jak przewraca
swoimi cudownymi, czekoladowymi oczami.
-
Przyjadę po ciebie o siedemnastej, okej? – chwyciłem za puszkę kukurydzy,
chodząc tak między regałami.
-
Okej, mi pasuje. Nie mogę się doczekać. – brzmiała naprawdę entuzjastycznie,
ale wiedziałem, że nie cieszy się aż tak bardzo jak na inne rzeczy, jednak
przemilczałem to. Jeszcze zmieni zdanie.
Z
siatką zakupów wróciłem do domu. Matki nie było, ojciec siedział w kuchni,
czytając poranną gazetę i popijając kawę. Natomiast po Jazmyn nie było ani
śladu. Zdziwiłem się trochę, ponieważ zazwyczaj było jej pełno. Postawiłem
siatkę na stole kuchennym i poszedłem na górę.
-
Ej! Rozpakuj to! – darł się za mną Jeremy.
Nie
odpowiedziałem, tylko wszedłem do pokoju siostry, lecz i tam jej nie było.
Zmarszczyłem czoło, ojciec pewnie jak zwykle nie będzie wiedział gdzie ona
jest, nigdy się nami zbytnio nie interesował. Wzruszyłem ramionami, ostatecznie
wróciłem do swojego pokoju. Gdy tylko otworzyłem drzwi, już wiedziałem, że ktoś
w nim jest.
-
Jazmyn?! A co tu robisz? – wytrzeszczyłem oczy, ponieważ młoda nigdy nie
przychodziła tu sama pod moją nieobecność. Tak sądzę…
-
Nuudzi mi się. – jęknęła, po czym próbowała założyć moją koszulkę na siebie,
jednak zaplątała się w rękawach.
-
Daj, pomogę ci. – zaoferowałem. Normalnie bym tego nie zrobił, jednak siostra
wydawała się być przybita. – Chcesz wyglądać jak ja?
-
Może wtedy Annie mnie polubi. – posmutniała.
-
Przecież jedziesz dzisiaj podobno do niej na urodziny. – zdziwiłem się.
-
No taaak… - poczłapała w mojej koszulce, która sięgała jej do ziemi, po czym
wdrapała się na łóżko, aby usiąść mi na kolanach. – Miałam jechać, ale Suzie
powiedziała mi, że Annie mnie nie lubi. – posmutniała.
-
A skąd wiesz, czy to prawda? – poczochrałem ją po włosach, czego strasznie nie
lubiła, jednak zawsze poprawiał jej się wtedy humor. – Osobiście cię dzisiaj
zawiozę na to przyjęcie, jasne? Ubierzesz się, weźmiesz prezent i razem
pojedziemy. A teraz rozchmurz się, uśmiech!
-
Mogę zatrzymać koszulkę? – spojrzała na mnie tymi swoimi dużymi, czekoladowymi
oczami i nie mogłem jej odmówić. Była taka urocza.
-
Nie, oddawaj! – wytknąłem żartobliwie język, a młoda zachichotała.
Po
obiedzie, którym była zamówiona chińszczyzna z baru, wsiadłem w samochód,
chociaż teoretycznie prawka nie miałem, jednak jeździć, jeździłem, ojciec mnie
nauczył jeszcze przed tym jak pojechał na wojnę. Jazmyn usiadła w tyle, po czym
ruszyliśmy. Ulicę podała mi wcześniej, mniej więcej wiedziałem jak tam
dojechać, Valance nie było w sumie takie duże, jednak kilka razy robiliśmy
koło. Młoda niecierpliwiła się coraz bardziej, przez co panowała napięta
atmosfera.
-
No ale kiedy będziemy? – spytała po raz setny.
-
Za chwilę. – wycedziłem przez zęby, ledwo hamując wybuch. Zacisnąłem palce na
kierownicy, po czym skręciłem. – Błagam, powiedz, że to ten niebieski dom. –
jęknąłem w rozpaczy.
-
Tak! No nareszcie! – pisnęła, - Nie martw się, nie powiem Pauline, że jesteś
fatalnym kierowcą. – zachichotała.
-
Jestem świetnym kierowcą!
-
Jaaaasne. – nie przestawała się ze mnie podśmiewać.
-
Nie mów, że Pauline Jules… - zamarłem widząc, jak Jazmyn potakuje twierdząco
głową. – Więc ta twoja Annie to jest młodsza siostra Pauline? – ponowne
kiwnięcie. – Ja pierdo… - w porę ugryzłem się w język.
-
Taaak? – spojrzała na mnie.
-
Wejdziesz sama? – odwróciłem się do niej twarzą w twarz.
-
A możesz pójść ze mną? Mama zawsze tak robi.
-
Jasne. – mruknąłem niechętnie. – To wyskakuj, chyba potrafisz się sama już
odpiąć?
Wysiadłem
z samochodu i czekałem, aż moja młodsza siostra w końcu do mnie dołączy, jednak
przez szybę widziałem, jak zmaga się z pasami. Nie mogłem powstrzymać śmiechu,
a kiedy Jazmyn to zauważyła, zrobiła tą swoją obrażoną minę, po czym przegrana,
skrzyżowała ręce i spojrzała na mnie naburmuszona.
Wywróciłem
żartobliwie oczami, a następnie pomogłem jej się wydostać na zewnątrz.
-
Chodź już, bo jesteś spóźniona. – powiedziałem.
-
Byłoby szybciej gdybyś mi pomógł! – uderzyła mnie swoją mini, różową
torebeczką, po czym z nosem uniesionym w górę wyszła na przód wprost pod drzwi
swojej koleżanki domu.
Zapukałem,
a drzwi otworzyła mi moja pierwsza miłość – Pauline.
Od autorki: No i jest rozdział pierwszy, mam nadzieję, że jesteście zadowoleni :) Chociaż widzę, że część czytelników ode mnie odeszła, ale mimo to cieszę się, że ktoś jeszcze jest kto, chce czytać moje wypociny :) Nie wiem kiedy kolejny, może w weekend, albo w przyszłym tygodniu bo już będzie luz, bez stresu poprawianiem ocen itd. Pozdrawiam :)
Fajny rozdzial, czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńTak bardzo lubie relacje jako rodzeństwo miedzy jazzy i justinem. Właśnie o to chodzi ze zachowują sie jak prawdziwe rodzeństwo,a justin nie słodzi jej tak bardzo jak we wszystkich ff. Kocham to jak piszesz i to co piszesz haha. Świetny rozdział,naprawdę sie bardzosibrze zaczyna. Jak juz mówiłam po prologiem dobra fabuła. Wszystko jest idealne. Niedługo zakładam bloga wiec na pewno twoj zostanie tam polecony. Bardzo podoba mi sie ostatnie zdanie w tym rozdziale kwbdoebdidhosjdo. Życzę dużo weny i czytelników słońce!x
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za małe błędy ale piszę to na telefonie:)
UsuńJejku...cudownie się to wszystko zaczyna. Zaintrygowała mnie ta Pauline, coś czuję, że będą z nią jakieś spiny, skoro to pierwsza miłosc Justina to myślę, że Julie nie będzie z tego zadowolona... Uwielbiam Jazzy, ona w każdym opowiadaniu sprawia, że Justin pomimo tego, że może byc ostatnim dupkiem, to w stosunku do swojej siostry jest opiekuńczy i kochający, dlatego tak strasznie uwielbiam, kiedy Justin w opowiadaniach ma młodsze rodzeństwo. Nie mogę się doczekac kolejnych rozdziałów. Jestem cholernie ciekawa jak rozwinie się ta cała historia. Pozdrawiam i życzę dużo weny...:)
OdpowiedzUsuńdzisiaj krótki komentarz. rozdział super. już sie wciągnęłam w opowiadanie. czekam na następny! <3
OdpowiedzUsuń